[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I twoja głowa, Bob, żeby jak najszybciej znalazł się w naszych rękach.VIIIPiotr Lebiediew wiedział oczywiście, jakie ryzyko wynika z nawiązania przezeń kontaktów z Amerykanami, ale nie miał wyjścia.W odróżnieniu od Łunienki, nigdy nie był na Zachodzie, toteż nie miałby tam żadnych szans w rozgrywkach z najemnymi mordercami.Co innego w ZSRR czy nawet w Polsce.Tu czuł się jak u siebie.Nie mógł wprawdzie odnowić kontaktów ze swoimi przyjaciółmi z dawnych lat, ale miał bardzo dobre dokumenty na nazwisko Andrzeja Krzyskiego z Wrocławia i do tego sporo pieniędzy.Zadbał o zmianę swojej aparycji i bez żadnych trudności zameldował się w dość podłym hotelu MDM na placu Konstytucji.Lekko zgarbiony, szpakowaty facet z workami pod oczami, cuchnący mieszanką przemysławki i przetrawionej wódeczki, nie odbiegał wyglądem od standardowego Polaka „na delegacji".Poza tym sprzyjało mu szczęście.Dość łatwo nawiązał kontakt z Colemanem (wystarczająco szybko, aby ocalić Reagana) i teraz miał półtora tygodnia do kolejnej akcji Przeciw „Korekturze".Trochę się trapił, że w swoich działaniach musi opierać się wyłącznie na pamięci.Nie mógł sięgnąć do bezcennych danych ze swojej taśmy.Dopiero komputer mógł z dźwiękowego nagrania wydobyć właściwy tekst.Niestety, w 1978 roku profesjonalne komputery nie należały w Polsce do sprzętu, który można było kupić w sklepie „1001 drobiazgów".Atoli już następnego dnia po rozmowie z agentem CIA idąc przez plac Jedności Robotniczej, natknął się na Pawła Mireckiego, kolegę ze studiów we Wrocławiu, wówczas fanatyka komputerowego jak on.Paweł nie rozpoznał go, zresztą konwersował zaciekle z jakąś przystojną studentką.Gdy się rozstali, Lebiediew podążył za dziewczyną i dość łatwo nawiązał z nią znajomość.Mimochodem zapytał o ostatniego rozmówcę.Mirecki, jak się okazało, był już adiunktem na jednym z wydziałów Politechniki Warszawskiej i zajmował się najnowszymi generacjami komputerów.Piotr zaryzykował dekonspirację, szybko powrócił do swojego prawdziwego wyglądu i odszukał Mireckiego w stołówce profesorskiej.Ten rozpoznał go natychmiast, pokazał mu swoje laboratorium, a później zaprosił do domu.Mieszkał z młodą żoną w pobliskim hotelu asystenckim.Wieczorem w trójkę popili ostro, wspominając studenckie czasy.Lebiediew przedstawił się jako uczestnik delegacji rządowej ZSRR na jakąś naradę w ramach RWPG.Mirecki, członek partii, choć prywatnie zaciekły antykomunista, nie dążył do rozmów na ten temat.Koło północy umiejętnie zaaplikowane pastylki sprawiły, że gospodarze posnęli jak aniołki.Piotr zabrał Mireckiemu klucze i pomknął na Politechnikę.Sforsowanie drzwi nie sprawiło mu trudności, podobnie jak dotarcie do pracowni i uruchomienie aparatury.Trzy godziny spędził przy monitorze, przebijając się do zaszyfrowanego tekstu.Potem przesłuchał go trzy razy, odświeżając pamięć.Lekko się zdenerwował, kiedy dostrzegł, że również zamach na profesora Brzezińskiego został przewidziany na czerwiec.Nie na lipiec, jak mu się dotąd wydawało.Gdy powrócił do hotelu asystenckiego, Mireccy nadal spali.Półnaga Elżbieta wyglądała nawet dość ponętnie, ale Lebiediew nie lubił wykorzystywać łatwych sytuacji.Przewrócił stół, obudził gospodarzy i zaczął się czule żegnać.- Wybacz, Piotr, urżnąłem się jak świnia - bełkotał Paweł.A Elżbieta przewróciła się tylko na drugi bok.- Jak spotkanie, to spotkanie - powiedział filozoficznie Lebiediew.W bramie założył perukę, podmalował oczy, nałożył okulary, zgarbił się i podreptał do hotelu.W recepcji dwie dziewczyny i portier popijali herbatkę.Po chwili pojawiła się trzecia - telefonistka z centrali.Ładna, świeża panienka z buzią jak maślana bułeczka.Piotr puścił do niej oko i poczłapał do pokoju.W kwadrans później odebrał telefon.- Czy pan zamawiał budzenie? - szczebiotała „Bułeczka".- Nie, wręcz przeciwnie, mam kłopoty z zaśnięciem.- Nie mogę wyjść z centralki, ale.- głosik zawahał się - mogłabym opowiedzieć panu bajkę.- A może to ja pani opowiem? - Proszę, drzwi nie są zamknięte.Piotr obawiał się trochę, że może zdradzić go akcent, ale miał przygotowaną na wszelki wypadek wersję, że jego rodzina repatriowała się ze Lwowa do Wrocławia dopiero w latach sześćdziesiątych.Okazało się jednak, że nie musiał wcale rozmawiać.Rano z automatu zatelefonował do Colemana.Radca nie ukrywał swojej radości.Lebiediew wspomniał o kopercie, którą na nazwisko Kwiatkowski zostawił u szatniarza w pobliskim Klubie Aktora.Było tam zdjęcie Piotra potrzebne do wyrobienia amerykańskiego paszportu na dowolne personalia.(Lebiediew miał - rzecz jasna -paszport Łunienki wystawiony na nazwisko niejakiego Richarda Owensa z Cleveland, ale nie zamierzał się tym chwalić.Wolał, aby CIA była przekonana, że jest od niej w pełni zależny).- Kiedy się spotkamy? - zapytał zniecierpliwiony Coleman.- Jutro, kiedy przygotujecie dokumenty.- Nie wiem, czy zdążę.- Jutro o szesnastej na najwyższym piętrze Pałacu Kultury - stwierdził kategorycznie Piotr i odwiesił słu chawkę.- Mamy go - cieszył się Larry O'Connor.- Kiedy spotka się z tobą, dodamy mu ogonek, którego już nie zgubi.Poznamy jego ścieżki i kryjówki, a potem w odpowiednim momencie capniemy.- Chciałbym mu na razie pozostawić pewną swobodę ruchów, niech nabierze do nas zaufania.- oponował Coleman.- Jaki czekista może mieć zaufanie do człowieka z CIA?- Daj mi spróbować.I niech nasi ludzie działają ostrożnie.O'Connor nie dysponował w Warszawie licznym personelem.Na spotkanie z Lebiediewem ściągnął wszystkich, których miał.Jeden agent czuwał przy windach, drugi przy głównym wejściu do PKiN, dwóch w samochodach zaparkowanych przed Teatrem Dramatycznym.Sam O'Connor pojechał na górny taras.W teczce miał ukryty bardzo czuły mikrofon kierunkowy.Z kilkudziesięciu metrów mógł nagrywać każdą rozmowę.Coleman przyjechał punktualnie o szesnastej.Wbiegł na schody usytuowane centralnie pod neonem, który nieudolnie przykrywał wyżłobione w piaskowcu imię i nazwisko dobroczyńcy ludzkości, Józefa Stalina.Kiedy zamierzał wejść do środka, wysoka, średniej urody kobieta wzięła go pod ramię.- Przespacerujemy się - powiedziała.- Worobiow? - wykrztusił agent.- Nie jedziemy na górę?- Nie, spacer lepiej nam zrobi.Ominęli skrzydło pałacu, w którym mieścił się Teatr Lalka i podeszli do oczekującej taksówki.- Na Tamkę! - powiedział głośno Piotr.Coleman dostrzegł kątem oka, jak zza rogu wyłania się jeden z samochodów O'Connora.Ruszyli.Żółty, odrapany fiat trzymał się w bezpiecznej odległości za taksówką [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl