[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogłaby się sprzeciwić - i któż by z nas odkrył,że jest obrabowany?A najlepsze to,że przeoczyła moment, kiedy pojawił się ssakz cudownie upierzoną watermanem ręką.TarsjuszJa tarsjusz syn tarsjusza,wnuk tarsjusza i prawnuk,zwierzątko małe, złożone z dwóch źrenici tylko bardzo już koniecznej reszty;cudownie ocalony od dalszej przeróbki,bo przysmak ze mnie żaden,na kołnierz są więksi,gruczoły moje nie przynoszą szczęścia,koncerty odbywają się bez moich jelit;ja tarsjuszsiedzę żywy na palcu człowieka.Dzień dobry, wielki panie,co mi za to dasz,że mi niczego nie musisz odbierać?Swoją wspaniałomyślność czym mi wynagrodzisz?Jaką mi, bezcennemu, przyznasz cenęza pozowanie do twoich uśmiechów?Wielki pan dobry -wielki pan łaskawy -któż by mógł o tym świadczyć, gdyby brakłozwierząt niewartych śmierci?Wy sami może?Ależ to, co już o sobie wiecie,starczy na noc bezsenną, od gwiazdy do gwiazdy.I tylko my nieliczne, z futer nie odarte,nie zdjęte z kości, nie strącone z piór,uszanowane w kolcach, łuskach, rogach, kłach,i co tam które jeszcze maz pomysłowego białka,jesteśmy - wielki panie - twoim snem,co uniewinnia cię na krótką chwilę.Ja tarsjusz, ojciec i dziadek tarsjusza,zwierzątko małe, prawie że półczegoś,co jednak jest całością od innych nie gorszą;tak lekki, że gałązki wznoszą się pode mnąi mogłyby mnie dawno w niebo wziąć,gdybym nie musiał raz po razspadać kamieniem z sercach, roztkliwionych;ja tarsjuszwiem, jak bardzo trzeba być tarsjuszem.Do serca w niedzielęDziękuję ci, serce moje,że nie marudzisz, że się uwijaszbez pochlebstw, bez nagrody,z wrodzonej pilności.Masz siedemdziesiąt zasług na minutę.Każdy twój skurczjest jak zepchnięcie łodzina pełne morzew podróż dookoła świata.Dziękuję ci, serce moje,że raz po razwyjmujesz mnie z całościnawet we śnie osobną.Dbasz, żebym nie przyśniła się na wylot,na wylot,do którego skrzydeł nie potrzeba.Dziękuję ci, serce moje,że obudziłam się znowui chociaż jest niedziela,dzień odpoczywania,pod żebramitrwa zwykły przedświąteczny ruch.AkrobataZ trapezu nana trapez, w ciszy popo nagle zmilkłym werblu, przezprzez zaskoczone powietrze, szybszy niżniż ciężar ciała, które znówznów nie zdążyło spaść.Sam.Albo jeszcze mniej niż sam,mniej, bo ułomny, bo mu brakbrak skrzydeł, brak mu bardzo,brak, który go zmuszado wstydliwych przefrunięć na nie upierzonejjuż tylko nagiej uwadze.Mozolnie lekko,z cierpliwą zwinnością,w wyrachowanym natchnieniu.Czy widzisz,jak on się czai do lotu, czy wiesz,jak on spiskuje od głowy do stópprzeciw takiemu, jakim jest; czy wiesz, czy widzisz,jak chytrze się przez dawny kształt przewleka iżeby pochwycić w garść rozkołysany światnowo zrodzone z siebie wyciąga ramiona -piękniejsze ponad wszystko w jednej tejw tej jednej, która zresztą już minęła, chwili.Fetysz płodności z paleolituWielka Matka nie ma twarzy.Na co Wielkiej Matce twarz.Twarz nie potrafi wiernie należeć do ciała,twarz się naprzykrza ciału, jest nieboska,narusza jego uroczystą jedność.Obliczem Wielkiej Matki jest wypukły brzuchz ślepym pępkiem pośrodku.Wielka Matka nie ma stóp.Na co Wielkiej Matce stopy.A gdzież to jej wędrować.A po cóż by miała wchodzić w szczegóły świata.Ona już zaszła tam, gdzie chciała zajść,i waruje w pracowniach pod napiętą skórą.Jest świat? No to i dobrze.Obfity? Tym lepiej.Mają się dokąd porozbiegać dziatki,mają ku czemu wznosić głowy? Pięknie.Tyle go, że istnieje, nawet kiedy śpią,aż do przesady cały i prawdziwy?I zawsze, nawet za plecami, jest?To dużo, bardzo dużo z jego strony.Wielka Matka dwie rączki ledwie ledwie ma,dwie cienkie, skrzyżowane leniwie na piersiach.Po cóż by miały życiu błogosławić,obdarowywać obdarowanego!Jedyną ich powinnościąjest podczas ziemi i niebawytrwać na wszelki wypadek,który się nigdy nie zdarzy.Zygzakiem leżeć na treści.Być prześmiechem ornamentu.JaskiniaNa ścianach nici tylko wilgoć spływa.Ciemno i zimno tu.Ale ciemno i zimnopo wygasłym ogniu.Nic - ale po bizonieochrą malowanym.Nic - ale nic zaległepo długim oporzepochylonego łba.A więc nic piękne.Godne dużej litery.Herezja wobec potocznej nicości,nienawrócona i dumna z różnicy.Nic - ale po nas,którzyśmy tu bylii serca swoje jedli,i krew swoją pili.Nic, czyli taniec naszniedotańczony.Twoje pierwsze u płomieniauda, ręce, karki, twarze.Moje pierwsze święte brzuchyz maleńkimi paskalami.Cisza - ale po głosach.Nie z rodu cisz gnuśnych.Cisza, co kiedyś swoje gardła miała,piszczałki i bębenki.Szczepił ją tu jak dziczkęskowyt, śmiech.Cisza - ale w ciemnościachwywyższonych powiekami.Ciemności - ale w chłodzieprzez skórę, przez kość.Chłód - ale śmierci.Na ziemi może jednejw niebie? może siódmym?Wygłowiłeś się z pustkii bardzo chcesz wiedzieć.RuchTy tu płaczesz, a tam tańczą.A tam tańczą w twojej łzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl