Pokrewne
- Strona Główna
- Cussler Clive, Perry Thomas Przygoda Fargo 05 Piaty kodeks Majow
- Thomas F. Valone Bioelectromagnetic Healing, A Rationale for Its Use
- Petersin Thomas Ogrodnik Szoguna ( 18)
- Petersin Thomas Ogrodnik Szoguna ( 18) (2)
- Petersin Thomas Ogrodnik Szoguna
- Petersin Thomas Ogrodnik Szoguna (1)
- Hardy Thomas Tessa d'Urberville
- Costain Thomas Srebrny kielich
- King Stephen Miasteczko Salem
- Clancy Tom Suma wszystkich strachow t.2
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aniusiaczek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dobranoc i powodzenia.Massinger chciał wstać, lecz Zimmermann gestem zachęcił go do pozostania namiejscu, po czym oddalił się sprężystym krokiem.Znieg w ustach i nozdrzach dusił go.Nie stopiony i lodowaty, wpadał mu do gardła.Oczy też miał zalepione śniegiem.Nic nie widział.Otarł je dłonią i kaszlał, wypluwa-jąc z gardła śnieg.Potem usiadł i głośnym dmuchnięciem oczyścił nos.Był jedną białąskorupą.Znieg oblepił go od stóp po czubek głowy.Nad nim stał żołnierz.Kierował lufę kałasznikowa prosto w jego brzuch.Australij-czyk podniósł wzrok, szukając w młodej, bladej twarzy oznak zdenerwowania, obawylub niepewności.Znalazł wszystko, czego szukał.Jęcząc przewrócił się powoli na bok izłączył obie ręce.- Nie ruszaj się - ostrzegł go młody żołnierz.Hyde odwrócił się, by zasłonić cia-łem prawą rękę przed wzrokiem żołnierza.Stopiony śnieg ściekał mu po plecach nibystrużka strachu.Piersi i brzuch miał wewnątrz zlodowaciałe od połkniętego śniegu.Ostrożnie sięgnął ręką i wyciągnął pistolet należący przedtem do młodego porucznika,którego zabił.Usiadł z bronią ukrytą pod udem.Potem dwa razy strzelił do Rosjanina.Po pierwszym strzale w brzuch trafionemu głowa aż odskoczyła do tyłu.Druga kula ugodziła go w czoło tuż nad lewym okiem.Ciało żołnierza niczym ra-żone piorunem runęło na śnieg.Czując się zagrożony, bez chwili namysłu zabił czło-wieka.Spojrzał na bruzdę w śniegu, którą pozostawiło padające ciało.Strzelista296podpora grani biegła w górę.%7łołnierzy nie dostrzegł.Rozdzielili się.Prawdopodobniena rozkaz wydany z najbliższego helikoptera.Po drugiej stronie góry, poniżej miejsca,gdzie się znajdował, słychać było warkot silnika.Niebo było teraz jednolicie szare.Podniósł się i z wysiłkiem zaczął iść pod górę.Zlizgał się i potykał w głębokim,sypkim śniegu, aż w końcu ponownie wdrapał się na grań.Nadal nikogo.Okrążyłukryty załom i wspiął się po krawędzi stoku do miejsca, gdzie łączył się on ze zboczemgóry.Powoli, ostrożnie przesuwał się wzdłuż wąskiego, ukrytego w śniegu występu.Nie szerszy niż ścieżka dla kóz występ wił się naokoło góry.Jego szerokość była złud-nie pogrubiona śniegiem.Przesuwając się tarł plecami o ścianę.Ten kontakt z twardąpowierzchnią góry dodawał pewności jego ruchom.Stopniowo stracił z oczu miejsce, gdzie spadł i pozostawił martwego Rosjanina.Był prawdopodobnie paręset metrów ponad nawisem, pod którym leżał Pietrunin.Wi-dział skalny występ nad wierzchołkiem drzew.Po dwudziestu minutach dostrzegł leżą-ce w oddali, zabarwione na złoty kolor wierzchołki szczytów.Tam już był Pakistan.Uich podnóża leżał Paraczinar.Niebo utraciło ołowianą szarość.Chmury były puszyste icienkie.Znieg przestał padać.Skalna półka rozszerzyła się do rozmiarów ścieżki, którąmogły iść obok siebie dwie osoby.Pięła się stromo aż do ostrego załomu przy szczy-cie.Tamtędy wiodła droga w dolinę.Po drugiej stronie przełęczy leżał Pakistan.Zaczął się teraz poruszać szybciej.%7łałował, że nie zabrał radiotelefonu zabitegoRosjanina.Miałby wtedy możliwość rozpoznania ruchów pogoni i ustalenia, na ile sięod niej oddalił.Pomimo wyczerpania biegł dalej pochylony do przodu.Głowę wypeł-niał mu hałas bijącego serca i oddechu.Ten łomot zagłuszał stopniowo myśli o Pietru-ninie.Hyde przestał myśleć o dotarciu do informacji ukrytych w pamięci komputera;żeby się do nich dostać, musiałby sam być Pietruninem lub zastępcą przewodniczącegoKGB; zapominał powoli o Miandadzie, Mohammedzie Dżanie, Pathanach i młodymmartwym Rosjaninie, któremu zapomniał odebrać nie tylko radiotelefon, ale i kałaszni-kowa, o swoich ostatnich krokach, o hałasie śmigłowców.Wszystko się zamazało.Każdemu stąpnięciu przyporządkowana była określonaliczba uderzeń serca.Jeden porywisty oddech przy każdym uniesieniu i przesunięciustopy.Znieg był tutaj płytszy, ponieważ wiatr niczym ostry nóż odkrawał go od ścież-ki.Smagał w twarz i mroził.Teraz Hyde potrzebował już dziesięciu pospiesznychuderzeń serca, aby zrobić jeden krok i rozpocząć następny.%7ł trudem posuwał się wgórę.Szedł coraz wolniej, potykając się od czasu do czasu, kiedy nie dość szybkoopuszczał stopę i tracił równowagę.Oddychał szybciej, powietrze wydawało się bardzorzadkie i zimne.Jeden płytki oddech nie wystarczał do wypełnienia tlenem płuc, aleHyde nie chciał oddychać głębiej, gdyż zimno wywoływało ból.Nie ogoloną twarz, w297miejscach gdzie para oddechu przymarzała do skóry, pokrywała warstwa szronu.Niepatrzył na zegarek.Nawet nie zdawał sobie sprawy, że ma na przegubie lewej rękizegarek.Nie pamiętał, że w ogóle ma rękę, chyba że była mu ona potrzebna do zacho-wania równowagi czy podparcia się.Wszystkie odgłosy pozostały gdzieś za nim.Wspinał się ścieżką wijącą się wokółgóry.Jego ręce były śmiertelnie blade w pierwszych promieniach słońca.Bolały gooczy od narastającego śnieżnego blasku.Doszedł niemal do szczytu.Zcieżka zwęziłasię.Z wysiłkiem przypomniał sobie to miejsce, zapamiętane w czasie drogi w tamtąstronę.Jednak nadal mógł dosyć swobodnie iść ścieżką.Po lewej stronie miał górskąścianę.Dotykał jej często ręką, ocierając się o nią knykciami dla dodania sobie otuchy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Dobranoc i powodzenia.Massinger chciał wstać, lecz Zimmermann gestem zachęcił go do pozostania namiejscu, po czym oddalił się sprężystym krokiem.Znieg w ustach i nozdrzach dusił go.Nie stopiony i lodowaty, wpadał mu do gardła.Oczy też miał zalepione śniegiem.Nic nie widział.Otarł je dłonią i kaszlał, wypluwa-jąc z gardła śnieg.Potem usiadł i głośnym dmuchnięciem oczyścił nos.Był jedną białąskorupą.Znieg oblepił go od stóp po czubek głowy.Nad nim stał żołnierz.Kierował lufę kałasznikowa prosto w jego brzuch.Australij-czyk podniósł wzrok, szukając w młodej, bladej twarzy oznak zdenerwowania, obawylub niepewności.Znalazł wszystko, czego szukał.Jęcząc przewrócił się powoli na bok izłączył obie ręce.- Nie ruszaj się - ostrzegł go młody żołnierz.Hyde odwrócił się, by zasłonić cia-łem prawą rękę przed wzrokiem żołnierza.Stopiony śnieg ściekał mu po plecach nibystrużka strachu.Piersi i brzuch miał wewnątrz zlodowaciałe od połkniętego śniegu.Ostrożnie sięgnął ręką i wyciągnął pistolet należący przedtem do młodego porucznika,którego zabił.Usiadł z bronią ukrytą pod udem.Potem dwa razy strzelił do Rosjanina.Po pierwszym strzale w brzuch trafionemu głowa aż odskoczyła do tyłu.Druga kula ugodziła go w czoło tuż nad lewym okiem.Ciało żołnierza niczym ra-żone piorunem runęło na śnieg.Czując się zagrożony, bez chwili namysłu zabił czło-wieka.Spojrzał na bruzdę w śniegu, którą pozostawiło padające ciało.Strzelista296podpora grani biegła w górę.%7łołnierzy nie dostrzegł.Rozdzielili się.Prawdopodobniena rozkaz wydany z najbliższego helikoptera.Po drugiej stronie góry, poniżej miejsca,gdzie się znajdował, słychać było warkot silnika.Niebo było teraz jednolicie szare.Podniósł się i z wysiłkiem zaczął iść pod górę.Zlizgał się i potykał w głębokim,sypkim śniegu, aż w końcu ponownie wdrapał się na grań.Nadal nikogo.Okrążyłukryty załom i wspiął się po krawędzi stoku do miejsca, gdzie łączył się on ze zboczemgóry.Powoli, ostrożnie przesuwał się wzdłuż wąskiego, ukrytego w śniegu występu.Nie szerszy niż ścieżka dla kóz występ wił się naokoło góry.Jego szerokość była złud-nie pogrubiona śniegiem.Przesuwając się tarł plecami o ścianę.Ten kontakt z twardąpowierzchnią góry dodawał pewności jego ruchom.Stopniowo stracił z oczu miejsce, gdzie spadł i pozostawił martwego Rosjanina.Był prawdopodobnie paręset metrów ponad nawisem, pod którym leżał Pietrunin.Wi-dział skalny występ nad wierzchołkiem drzew.Po dwudziestu minutach dostrzegł leżą-ce w oddali, zabarwione na złoty kolor wierzchołki szczytów.Tam już był Pakistan.Uich podnóża leżał Paraczinar.Niebo utraciło ołowianą szarość.Chmury były puszyste icienkie.Znieg przestał padać.Skalna półka rozszerzyła się do rozmiarów ścieżki, którąmogły iść obok siebie dwie osoby.Pięła się stromo aż do ostrego załomu przy szczy-cie.Tamtędy wiodła droga w dolinę.Po drugiej stronie przełęczy leżał Pakistan.Zaczął się teraz poruszać szybciej.%7łałował, że nie zabrał radiotelefonu zabitegoRosjanina.Miałby wtedy możliwość rozpoznania ruchów pogoni i ustalenia, na ile sięod niej oddalił.Pomimo wyczerpania biegł dalej pochylony do przodu.Głowę wypeł-niał mu hałas bijącego serca i oddechu.Ten łomot zagłuszał stopniowo myśli o Pietru-ninie.Hyde przestał myśleć o dotarciu do informacji ukrytych w pamięci komputera;żeby się do nich dostać, musiałby sam być Pietruninem lub zastępcą przewodniczącegoKGB; zapominał powoli o Miandadzie, Mohammedzie Dżanie, Pathanach i młodymmartwym Rosjaninie, któremu zapomniał odebrać nie tylko radiotelefon, ale i kałaszni-kowa, o swoich ostatnich krokach, o hałasie śmigłowców.Wszystko się zamazało.Każdemu stąpnięciu przyporządkowana była określonaliczba uderzeń serca.Jeden porywisty oddech przy każdym uniesieniu i przesunięciustopy.Znieg był tutaj płytszy, ponieważ wiatr niczym ostry nóż odkrawał go od ścież-ki.Smagał w twarz i mroził.Teraz Hyde potrzebował już dziesięciu pospiesznychuderzeń serca, aby zrobić jeden krok i rozpocząć następny.%7ł trudem posuwał się wgórę.Szedł coraz wolniej, potykając się od czasu do czasu, kiedy nie dość szybkoopuszczał stopę i tracił równowagę.Oddychał szybciej, powietrze wydawało się bardzorzadkie i zimne.Jeden płytki oddech nie wystarczał do wypełnienia tlenem płuc, aleHyde nie chciał oddychać głębiej, gdyż zimno wywoływało ból.Nie ogoloną twarz, w297miejscach gdzie para oddechu przymarzała do skóry, pokrywała warstwa szronu.Niepatrzył na zegarek.Nawet nie zdawał sobie sprawy, że ma na przegubie lewej rękizegarek.Nie pamiętał, że w ogóle ma rękę, chyba że była mu ona potrzebna do zacho-wania równowagi czy podparcia się.Wszystkie odgłosy pozostały gdzieś za nim.Wspinał się ścieżką wijącą się wokółgóry.Jego ręce były śmiertelnie blade w pierwszych promieniach słońca.Bolały gooczy od narastającego śnieżnego blasku.Doszedł niemal do szczytu.Zcieżka zwęziłasię.Z wysiłkiem przypomniał sobie to miejsce, zapamiętane w czasie drogi w tamtąstronę.Jednak nadal mógł dosyć swobodnie iść ścieżką.Po lewej stronie miał górskąścianę.Dotykał jej często ręką, ocierając się o nią knykciami dla dodania sobie otuchy [ Pobierz całość w formacie PDF ]