[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cudzoziemskie szumowiny mordują tymczasem bezkarnie kogo chcą na ulicach Aten.- Ale kim jest ten drugi? - zdziwił się Papanicolau.- Ubrany jak Amerykanin.Tylko te dziwne rysy.- Sierżant płynnym ruchem podniósł aparat do oka, przesunął pierścień teleobiektywu, by uzyskać jak naj­większe zbliżenie i prędko pstryknął trzy zdjęcia, po czym odłożył aparat pod siedzenie.Fiat ruszał już w kierunku.Właśnie, sprawdźmy, w ja­kim.Sierżant wyłączył taksometr i opuścił rząd czekających taksówek, włączając się do ruchu.Russell rozsiadł się wygodniej.Umyślnie nie zapiął pasa, żeby nie tracić cennych sekund, gdyby trzeba było wyskakiwać z samochodu.Kierowca znał się na rzeczy, co chwila zmieniał pas i manewrował, nie przejmując się sporym ruchem na ulicach.Dotąd nie wyrzekł jeszcze ani słowa, co nawet urządzało Marvina.Amerykanin zwrócił głowę w bok i dyskretnie omiótł wzrokiem jezdnię przed nimi, wypatrując zasadzki.Potem rozejrzał się po wnętrzu wozu.Nie dostrzegł żadnych miejsc, skąd łatwo było znienacka wyciągnąć broń, żadnych dyndających mikrofonów ani radiostacji.O niczym jeszcze to nie przesądzało, ale zawsze warto się rozejrzeć.Wreszcie uznał, że zaspokoił ciekawość.Mógł teraz jednocześ­nie spoglądać przed siebie i sprawdzać widok w prawym bocznym lu­sterku.Tego ranka instynkt łowcy dawał o sobie znać jak nigdy.Nic dziwnego: niebezpieczeństwo groziło zewsząd.Kierowca najwyraźniej kluczył na chybił trafił, choć oczywiście Russellowi niełatwo było się w tym zorientować w obcym mieście.Ateńskie ulice istniały, zanim jeszcze wynaleziono rydwany, nie wspominając już o samo­chodach.Stąd, mimo późniejszych ustępstw na rzecz dwuśladów, jeśli chodzi o przepustowość jezdni Ateny mało przypominają Los Angeles i chociaż większość samochodów wydawała się Russellowi śmiesznie ma­lutka, ruch najbardziej przypominał wszechobecny, gigantyczny, ruchomy korek uliczny.Indianin chciał już zapytać, dokąd jadą, ale uświadomił sobie, że nie warto.I tak nie będzie umiał odróżnić prawdziwej odpowie­dzi od wykrętu, a co więcej, nawet prawdziwa nazwa powie mu tyle co nic.Chcąc nie chcąc, musiał się pogodzić z takim stanem rzeczy.Nie czuł się przez to wcale bezpieczniej, lecz nie miał wyjścia.Twierdzić co innego oznaczało oszukiwać samego siebie, Russell zaś wolał zawsze patrzeć prawdzie w oczy.Teraz mógł co najwyżej czuwać.Czuwał więc.Lotnisko, domyślił się Papanicolau.Jeśli fiat zmierzał właśnie tam, sierżant mógł liczyć na kolegów z sekcji i pomoc dwudziestu innych policjantów z pistoletami i bronią maszynową.Prosta sprawa.Wystar­czy, że paru tajniaków zrobi sztuczny tłok, kiedy będzie ich mijać para uzbrojonych mundurowych, i po krzyku.Raz dwa trzy, capnie się obu pasażerów i poprowadzi do bocznej salki, gdzie będzie można sprawdzić, co to za jedni.Jeśli się nie pomylił, w porządku; jeśli zaś zaszło nieporo­zumienie, niech się kapitan tłumaczy.Zwykle w takich wypadkach mówi­ło się zatrzymanym, że pomyłka wynikła z ich przypadkowego podobień­stwa do rysopisu otrzymanego od (tu wymieniało się kraj słynny z niezgułowatej policji, najlepiej nadawała się do tego Francja albo Wiochy) a sami panowie rozumieją, że w dzisiejszych czasach nadmiar ostrożno­ści na lotniskach.Po czym bez gadania dopłaciłoby się do biletów obu pasażerów, żeby w charakterze przeprosin mogli sobie polecieć pier­wszą klasą.W ten sposób prawie zawsze udawało się uniknąć awantury.Inna sprawa, że jeśli Papanicolau rzeczywiście trafnie rozpoznał twarz z kartoteki, miałby na rozkładzie trzeciego terrorystę w ciągu tego roku, a może i czwartego, zależnie od tego, kim okaże się “Amerykanin”.Może to rzeczywiście Amerykanin.Schwytać czterech w osiem miesięcy, nie, w siedem z kawałkiem.Wcale niezłe, jak na znanego z dziwactw gliniarza, który uwielbiał działać w pojedynkę.Papanicolau zmniejszył dystans między swoim wozem a fiatem.Nie chciał w gęstniejącym ruchu zgubić zdobyczy.Russell naliczył wśród samochodów sporo taksówek.Ich pasażerami byli, zdaje się, przeważnie turyści, bo kto z miejscowych płaciłby za kurs tylko po to, żeby stać w korku.Chwileczkę.Przez sekundę sam nie wiedział, co takiego zwróciło jego uwagę.Ależ tak, drugi raz mignęła mu taryfa z wyłączonym napisem na dachu.W środku tylko kierowca.Wszy­stkie pozostałe taksówki wiozły pasażerów, zresztą nawet te puste miały zapalony napis na dachu, oznaczający na pewno, że szukają kursu.Wszy­stkie, oprócz tej właśnie.Kierowca Russella już się rozpędzał, by skręcić w prawo i wjechać na coś, co nareszcie przypominało autostradę.Wię­kszość taksówek ominęła ten zjazd, jadąc, o czym nie wiedział Russell, w stronę muzeów i dzielnicy handlowej.Tylko jeden wóz, ten ze zgaszo­nym kogutem, skręcił w prawo i nadal podążał za nimi, trzymając się pięćdziesiąt metrów z tyłu.- Ktoś nas śledzi - obwieścił ściszonym głosem Marvin.- Czy jeden z twoich miał nas ubezpieczać?- Nie - odrzekł natychmiast kierowca, strzelając wzrokiem w luster­ko.- Wiesz, który to wóz?- Mnie się pytasz, przyjacielu? Taksówka, pięćdziesiąt metrów za nami.na prawym pasie, brudnobiała.ta ze zgaszonym kogutem.Nie znam tej marki wozu.Już drugi raz skręcił za nami.Sam powinieneś uważać - dodał Russell, zastanawiając się znów, czy wszystko to jest zastawioną na niego pułapką.Z kierowcą dałby sobie w razie czego radę bez większych problemów.Zdechlak z ptasią szyjką, można by mu ją ukręcić jak gołąbkowi.Nie, i tym nie byłoby kłopotu.- Dzięki za to.Rzeczywiście, zagapiłem się - odrzekł kierowca, sku­piając wzrok na taksówce i zastanawiając się, kim jest ich prześladowca.Śledzi nas? Zobaczmy.Kiedy skręcili w boczną ulicę, taksówka uczyniła to samo.- Rzeczywiście mamy ogon, przyjacielu - rzekł zamyślony kierowca.- Jak na to wpadłeś?- Nie gapiłem się.- No, cóż.Trochę nam to zmienia plany - wyrzekł kierowca powoli, lecz w myślach gorączkowo przebierał w sposobach ucieczki.W odróżnieniu od Russella wiedział bowiem, że spotkanie nie jest prowokacją, a chociaż sam nie był w stanie stwierdzić, czy pasażer nie został mu podstawiony, żaden policjant ani człowiek z wywiadu nie ostrzegłby go przed “ogonem”.Prawie żaden, poprawił się w myśli.Teraz nie było jak sprawdzić, kto jest kim.Kierowca był także zły na Greków.Nie tak dawno, bo w kwietniu, jeden z jego towarzyszy nieoczekiwanie zniknął na ulicach Pireusu, by w kilka dni później pojawić się w Wielkiej Brytanii.Obecnie przebywał w więzieniu Pankhurst na wyspie Wight.Dawniej organizacja mogła w Grecji działać zasadniczo bezkarnie, najczęściej używając tego kraju jako bezpiecznego punktu przerzutowego.Zaczynanie tu bezpośrednich operacji stanowiło kosztowną pomyłkę, której rozmiary ocenić mógł tylko ktoś, kogo los nagle pozbawił bezpiecznej bazy.Nie umniejszało to jednak w niczym gniewu kierowcy na grecką policję.- Musimy coś wykombinować.Russell ponownie spojrzał w lusterko i rzekł:- Nie mam broni.- Ale ja mam.Wolałbym tylko nie robić hałasu.Jesteś silny? Zamiast odpowiedzi Russell ścisnął lewą dłonią prawe kolano kie­rowcy.- Dobrze, dobrze, puszczaj - ton głosu kierowcy nie zmienił się wcale.- Jeśli mnie okaleczysz, nie będę mógł prowadzić.- Ale jak by tu.? -Zabiłeś już kogoś?- Pewnie - skłamał Russell, który wprawdzie nigdy w życiu nie zgła­dził innego człowieka, ale dostatecznie długo wprawiał się na zwierzę­tach [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl