[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ich uwaga skupiała się na ludziach Kane'a, których głosy zbli­żały się wśród nocy.Ale w każdej chwili mogli wyczuć śmierć podkradającą się ku nim od tyłu.Kane wkroczył w zaułek.Z obu butów wyciągnął noże ­dwa spłaszczone ostrza, przymierzył się do rzutu.Jego lewe ra­mię wykonało błyskawiczny ruch, niczym atakująca kobra; nie­mal w tej samej sekundzie prawe ramię odwinęło się z identycz­ną śmiercionośną precyzją.Zaczajonym napastnikom zdawało się, że morderczy upiór stanął pomiędzy nimi.Tępe uderzenie i śmiertelny, przerażający ryk - noże osiągnęły swój cel.Dwóch kuszników zatoczyło się i runęło na ziemię z ostrzami tkwiącymi w plecach.Zakończone żelazem strzały, wypuszczone przez skurcz ich palców, uderzyły w bruk krzesząc snopy iskier.Z dzikim okrzykiem Kane porwał miecz w lewą rękę i skoczył w zaułek.Jego przeciwnicy czekali w ciemności; niewyraźnie mignęła przed nimi sylwetka napastnika.Błysk stali i odgłos uderzenia - kolejny przeciwnik runął z poszarpaną piersią, nie zobaczywszy nawet twarzy swego mordercy.Potem ktoś wyciągnął latarnię, ukrytą za kilkoma kamienia­mi.Jej blask na moment oślepił wszystkich.Po chwili pięciu za­skoczonych morderców ujrzało stojącego na przeciw nich tylko jednego człowieka.Ale nim uświadomili sobie kim jest ich wróg, wirujące ostrze miecza Kane'a przebiło gardło kolejnego z nich.Teraz byli już tylko w czwórkę.Podnosząc ostrza ruszyli na Kane'a.Pierwszy, który się zbli­żył, stracił miecz wraz z ręką i uciekł z wrzaskiem w noc, obryz­gując bruk strumieniami krwi.Potem Kane skrzyżował ostrze stali z bardziej doświadczonym napastnikiem.Teraz musiał wal­czyć z gorączkową szybkością, by obronić się przed atakami po­zostałych dwóch.Odpierał ich ciosy nożem trzymanym w pra­wej dłoni, zwinnie unikając desperackich pchnięć.Ale w tej sekundzie jego ludzie wpadli do zaułka i włączyli się w bijatykę.Levardos szybko uporał się z jednym z napastników, w tym samym czasie Kane zagłębił wreszcie swe twarde ostrze w sercu walczącego z nim człowieka.Ostatni z napastników uciekł na podwórze; Webbre i Haigan pospieszyli jego śladem.Rozległ się hałas wywracanych śmieci, agonalny krzyk i bracia wrócili z mi­nami pełnymi satysfakcji.- Nie sądzę, że zostawiliście go przy życiu, bym mógł zadać mu pytanie? - wysapał Kane.Bracia spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem.- Nie szkodzi, Kane - powiedział Levardos, trzymając po­chodnię nad twarzą zabitego mężczyzny.- To jest Waldann ­był u Stancheka razem z Eberhosem.Kane chrząknął.- Ten zasrany skurwysyn użył swego złota, by wynająć tę zgraję szczurów ściekowych.Musiał się domyślić, że Opyros nie będzie wracał sam.Ale na Boga, to nie było na­sze ostatnie spotkanie!IVZA BRAMĄ SNUZmierzch zaczynał już zapadać, kiedy zbliżyli się do Starego Miasta.Tuż za Opyrosem jechała na koniu Ceteol - wysoki kołnierz maskował jej posiniaczone gardło.Dlaczego wybrała się z nimi, Opyros nie mógł rozstrzygnąć.Kiedy nad ranem powrócił do pałacu, przyskoczyła do niego klnąc okropnie; dra­piąc i walcząc, dopóki nie pochwycił jej w pijany uścisk i nie opowiedział nocnej przygody.Miał nadzieję, że głośno wyrażo­ne pragnienie, by zobaczyć jak w wyniku tych niemoralnych praktyk trafia go w końcu szlag, nie było prawdziwym moty­wem towarzyszenia mu w wyprawie.Kane był w ponurym nastroju: rozesłał swych ludzi w poszu­kiwaniu Eberhosa jeszcze przed świtem, ale nie natrafili na ża­den ślad alchemika.Na wszelki wypadek, oprócz Levardosa, Webbre i Haigana, zabrał ze sobą nowych ludzi - Hefa i ja­strzębionosego rzezimieszka o imieniu Boulus.Czy mógłby pod­jąć jeszcze jedną próbę odzyskania rzeźby, czy też - a to wyda­wało się bardziej prawdopodobne - uciekł już z miasta? Kane nie mógł tego odgadnąć.Miał raczej nadzieję, że alchemik nie odważy się na tak zuchwały krok.Rozpalony duchem przygody Opyros był wyjątkowo rozmow­ny i rzeczywiście udało mu się w końcu rozproszyć posępny na­strój Kane'a.Przysłuchiwał się on słowom poety i kiedy ten mó­wił o swych nadziejach na spotkanie z muzą, o swym pragnie­niu zbadania nieznanych cudów w krainie snu, Kane z wolna zaczął podzielać entuzjazm Opyrosa.Otworzyć bramy snu.Kane także odczuwał głęboką fascynację dla takich eksploracji.Oczywiście - było w tym ryzyko, niewiadome ryzyko - ale czy jakakolwiek wielka przygoda była kiedykolwiek wolna od niebezpieczeństwa? Czy można w ogóle mówić o przygodzie, jeśli nie ma niebezpieczeństwa? Spokój to nuda, nuda to stagna­cja, a stagnacja równa się śmierci.Kane słuchał i przytakiwał, dorzucał własne myśli.Kiedy otworzyły się przed nimi zarośnię­te drzewami ściany Starego Miasta, Kane był już zupełnie prze­konany i przyglądał się onyksowej figurce z zamyśloną miną.- Znowu ten przeklęty cień - zauważyła nagle Ceteol.- Cień? - spytał Opyros.- Znowu przemknął - powiedziała z niezadowoloną miną.Wskazała ręką [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl