Pokrewne
- Strona Główna
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Goodkind Terry Pierwsze prawo magii
- SśÂawomir Nowakowski Uroda i Zdrowie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wywoz-sciekow.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ich uwaga skupiała się na ludziach Kane'a, których głosy zbliżały się wśród nocy.Ale w każdej chwili mogli wyczuć śmierć podkradającą się ku nim od tyłu.Kane wkroczył w zaułek.Z obu butów wyciągnął noże dwa spłaszczone ostrza, przymierzył się do rzutu.Jego lewe ramię wykonało błyskawiczny ruch, niczym atakująca kobra; niemal w tej samej sekundzie prawe ramię odwinęło się z identyczną śmiercionośną precyzją.Zaczajonym napastnikom zdawało się, że morderczy upiór stanął pomiędzy nimi.Tępe uderzenie i śmiertelny, przerażający ryk - noże osiągnęły swój cel.Dwóch kuszników zatoczyło się i runęło na ziemię z ostrzami tkwiącymi w plecach.Zakończone żelazem strzały, wypuszczone przez skurcz ich palców, uderzyły w bruk krzesząc snopy iskier.Z dzikim okrzykiem Kane porwał miecz w lewą rękę i skoczył w zaułek.Jego przeciwnicy czekali w ciemności; niewyraźnie mignęła przed nimi sylwetka napastnika.Błysk stali i odgłos uderzenia - kolejny przeciwnik runął z poszarpaną piersią, nie zobaczywszy nawet twarzy swego mordercy.Potem ktoś wyciągnął latarnię, ukrytą za kilkoma kamieniami.Jej blask na moment oślepił wszystkich.Po chwili pięciu zaskoczonych morderców ujrzało stojącego na przeciw nich tylko jednego człowieka.Ale nim uświadomili sobie kim jest ich wróg, wirujące ostrze miecza Kane'a przebiło gardło kolejnego z nich.Teraz byli już tylko w czwórkę.Podnosząc ostrza ruszyli na Kane'a.Pierwszy, który się zbliżył, stracił miecz wraz z ręką i uciekł z wrzaskiem w noc, obryzgując bruk strumieniami krwi.Potem Kane skrzyżował ostrze stali z bardziej doświadczonym napastnikiem.Teraz musiał walczyć z gorączkową szybkością, by obronić się przed atakami pozostałych dwóch.Odpierał ich ciosy nożem trzymanym w prawej dłoni, zwinnie unikając desperackich pchnięć.Ale w tej sekundzie jego ludzie wpadli do zaułka i włączyli się w bijatykę.Levardos szybko uporał się z jednym z napastników, w tym samym czasie Kane zagłębił wreszcie swe twarde ostrze w sercu walczącego z nim człowieka.Ostatni z napastników uciekł na podwórze; Webbre i Haigan pospieszyli jego śladem.Rozległ się hałas wywracanych śmieci, agonalny krzyk i bracia wrócili z minami pełnymi satysfakcji.- Nie sądzę, że zostawiliście go przy życiu, bym mógł zadać mu pytanie? - wysapał Kane.Bracia spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem.- Nie szkodzi, Kane - powiedział Levardos, trzymając pochodnię nad twarzą zabitego mężczyzny.- To jest Waldann był u Stancheka razem z Eberhosem.Kane chrząknął.- Ten zasrany skurwysyn użył swego złota, by wynająć tę zgraję szczurów ściekowych.Musiał się domyślić, że Opyros nie będzie wracał sam.Ale na Boga, to nie było nasze ostatnie spotkanie!IVZA BRAMĄ SNUZmierzch zaczynał już zapadać, kiedy zbliżyli się do Starego Miasta.Tuż za Opyrosem jechała na koniu Ceteol - wysoki kołnierz maskował jej posiniaczone gardło.Dlaczego wybrała się z nimi, Opyros nie mógł rozstrzygnąć.Kiedy nad ranem powrócił do pałacu, przyskoczyła do niego klnąc okropnie; drapiąc i walcząc, dopóki nie pochwycił jej w pijany uścisk i nie opowiedział nocnej przygody.Miał nadzieję, że głośno wyrażone pragnienie, by zobaczyć jak w wyniku tych niemoralnych praktyk trafia go w końcu szlag, nie było prawdziwym motywem towarzyszenia mu w wyprawie.Kane był w ponurym nastroju: rozesłał swych ludzi w poszukiwaniu Eberhosa jeszcze przed świtem, ale nie natrafili na żaden ślad alchemika.Na wszelki wypadek, oprócz Levardosa, Webbre i Haigana, zabrał ze sobą nowych ludzi - Hefa i jastrzębionosego rzezimieszka o imieniu Boulus.Czy mógłby podjąć jeszcze jedną próbę odzyskania rzeźby, czy też - a to wydawało się bardziej prawdopodobne - uciekł już z miasta? Kane nie mógł tego odgadnąć.Miał raczej nadzieję, że alchemik nie odważy się na tak zuchwały krok.Rozpalony duchem przygody Opyros był wyjątkowo rozmowny i rzeczywiście udało mu się w końcu rozproszyć posępny nastrój Kane'a.Przysłuchiwał się on słowom poety i kiedy ten mówił o swych nadziejach na spotkanie z muzą, o swym pragnieniu zbadania nieznanych cudów w krainie snu, Kane z wolna zaczął podzielać entuzjazm Opyrosa.Otworzyć bramy snu.Kane także odczuwał głęboką fascynację dla takich eksploracji.Oczywiście - było w tym ryzyko, niewiadome ryzyko - ale czy jakakolwiek wielka przygoda była kiedykolwiek wolna od niebezpieczeństwa? Czy można w ogóle mówić o przygodzie, jeśli nie ma niebezpieczeństwa? Spokój to nuda, nuda to stagnacja, a stagnacja równa się śmierci.Kane słuchał i przytakiwał, dorzucał własne myśli.Kiedy otworzyły się przed nimi zarośnięte drzewami ściany Starego Miasta, Kane był już zupełnie przekonany i przyglądał się onyksowej figurce z zamyśloną miną.- Znowu ten przeklęty cień - zauważyła nagle Ceteol.- Cień? - spytał Opyros.- Znowu przemknął - powiedziała z niezadowoloną miną.Wskazała ręką [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Ich uwaga skupiała się na ludziach Kane'a, których głosy zbliżały się wśród nocy.Ale w każdej chwili mogli wyczuć śmierć podkradającą się ku nim od tyłu.Kane wkroczył w zaułek.Z obu butów wyciągnął noże dwa spłaszczone ostrza, przymierzył się do rzutu.Jego lewe ramię wykonało błyskawiczny ruch, niczym atakująca kobra; niemal w tej samej sekundzie prawe ramię odwinęło się z identyczną śmiercionośną precyzją.Zaczajonym napastnikom zdawało się, że morderczy upiór stanął pomiędzy nimi.Tępe uderzenie i śmiertelny, przerażający ryk - noże osiągnęły swój cel.Dwóch kuszników zatoczyło się i runęło na ziemię z ostrzami tkwiącymi w plecach.Zakończone żelazem strzały, wypuszczone przez skurcz ich palców, uderzyły w bruk krzesząc snopy iskier.Z dzikim okrzykiem Kane porwał miecz w lewą rękę i skoczył w zaułek.Jego przeciwnicy czekali w ciemności; niewyraźnie mignęła przed nimi sylwetka napastnika.Błysk stali i odgłos uderzenia - kolejny przeciwnik runął z poszarpaną piersią, nie zobaczywszy nawet twarzy swego mordercy.Potem ktoś wyciągnął latarnię, ukrytą za kilkoma kamieniami.Jej blask na moment oślepił wszystkich.Po chwili pięciu zaskoczonych morderców ujrzało stojącego na przeciw nich tylko jednego człowieka.Ale nim uświadomili sobie kim jest ich wróg, wirujące ostrze miecza Kane'a przebiło gardło kolejnego z nich.Teraz byli już tylko w czwórkę.Podnosząc ostrza ruszyli na Kane'a.Pierwszy, który się zbliżył, stracił miecz wraz z ręką i uciekł z wrzaskiem w noc, obryzgując bruk strumieniami krwi.Potem Kane skrzyżował ostrze stali z bardziej doświadczonym napastnikiem.Teraz musiał walczyć z gorączkową szybkością, by obronić się przed atakami pozostałych dwóch.Odpierał ich ciosy nożem trzymanym w prawej dłoni, zwinnie unikając desperackich pchnięć.Ale w tej sekundzie jego ludzie wpadli do zaułka i włączyli się w bijatykę.Levardos szybko uporał się z jednym z napastników, w tym samym czasie Kane zagłębił wreszcie swe twarde ostrze w sercu walczącego z nim człowieka.Ostatni z napastników uciekł na podwórze; Webbre i Haigan pospieszyli jego śladem.Rozległ się hałas wywracanych śmieci, agonalny krzyk i bracia wrócili z minami pełnymi satysfakcji.- Nie sądzę, że zostawiliście go przy życiu, bym mógł zadać mu pytanie? - wysapał Kane.Bracia spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem.- Nie szkodzi, Kane - powiedział Levardos, trzymając pochodnię nad twarzą zabitego mężczyzny.- To jest Waldann był u Stancheka razem z Eberhosem.Kane chrząknął.- Ten zasrany skurwysyn użył swego złota, by wynająć tę zgraję szczurów ściekowych.Musiał się domyślić, że Opyros nie będzie wracał sam.Ale na Boga, to nie było nasze ostatnie spotkanie!IVZA BRAMĄ SNUZmierzch zaczynał już zapadać, kiedy zbliżyli się do Starego Miasta.Tuż za Opyrosem jechała na koniu Ceteol - wysoki kołnierz maskował jej posiniaczone gardło.Dlaczego wybrała się z nimi, Opyros nie mógł rozstrzygnąć.Kiedy nad ranem powrócił do pałacu, przyskoczyła do niego klnąc okropnie; drapiąc i walcząc, dopóki nie pochwycił jej w pijany uścisk i nie opowiedział nocnej przygody.Miał nadzieję, że głośno wyrażone pragnienie, by zobaczyć jak w wyniku tych niemoralnych praktyk trafia go w końcu szlag, nie było prawdziwym motywem towarzyszenia mu w wyprawie.Kane był w ponurym nastroju: rozesłał swych ludzi w poszukiwaniu Eberhosa jeszcze przed świtem, ale nie natrafili na żaden ślad alchemika.Na wszelki wypadek, oprócz Levardosa, Webbre i Haigana, zabrał ze sobą nowych ludzi - Hefa i jastrzębionosego rzezimieszka o imieniu Boulus.Czy mógłby podjąć jeszcze jedną próbę odzyskania rzeźby, czy też - a to wydawało się bardziej prawdopodobne - uciekł już z miasta? Kane nie mógł tego odgadnąć.Miał raczej nadzieję, że alchemik nie odważy się na tak zuchwały krok.Rozpalony duchem przygody Opyros był wyjątkowo rozmowny i rzeczywiście udało mu się w końcu rozproszyć posępny nastrój Kane'a.Przysłuchiwał się on słowom poety i kiedy ten mówił o swych nadziejach na spotkanie z muzą, o swym pragnieniu zbadania nieznanych cudów w krainie snu, Kane z wolna zaczął podzielać entuzjazm Opyrosa.Otworzyć bramy snu.Kane także odczuwał głęboką fascynację dla takich eksploracji.Oczywiście - było w tym ryzyko, niewiadome ryzyko - ale czy jakakolwiek wielka przygoda była kiedykolwiek wolna od niebezpieczeństwa? Czy można w ogóle mówić o przygodzie, jeśli nie ma niebezpieczeństwa? Spokój to nuda, nuda to stagnacja, a stagnacja równa się śmierci.Kane słuchał i przytakiwał, dorzucał własne myśli.Kiedy otworzyły się przed nimi zarośnięte drzewami ściany Starego Miasta, Kane był już zupełnie przekonany i przyglądał się onyksowej figurce z zamyśloną miną.- Znowu ten przeklęty cień - zauważyła nagle Ceteol.- Cień? - spytał Opyros.- Znowu przemknął - powiedziała z niezadowoloną miną.Wskazała ręką [ Pobierz całość w formacie PDF ]