Pokrewne
- Strona Główna
- Auel Jean M Rzeka powrotu (SCAN dal 948)
- Gabriela Zapolska KaÂśka Kariatyda
- Nowakowski Sawomir Uroda i Zdrowie
- Amis Martin Strzala Czasu
- Masterton Graham Wojownicy Nocy t.2 (2)
- Feliks W. Kres Polnocna Granica v 1.1
- Configuring And Troubleshooting Windows XP Professional
- May Peter Wyspa Lewis 1 Czarny Dom
- Downum Amanda Kroniki Nekromantki 01 Tonące Miasto
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pozycb.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Primum edere, deinde philosophari16 Wie pani, co to znaczy? Nie wiem, ale coś musi być o jedzeniu. A właśnie.Dalej go! Gdzie worek?Ruszył znalazłszy worek za przewodnictwem Szczepana i wrócił wkrótce z kartoflami.Rozpalono ogień pchając pod blachę polana urąbane z żerdzi rozgrodzonego płota.Wszyscy zabrali się do skrobania kartofli.Okazało się, że partia miała w swym skarbie skibęzabranej gdzieś słoniny.Szczepan wydalił się w noc i przyniósł w rogu worka z garniec kaszy ze swej kryjówki.Począł i kaszę, i kartofle z wielkim kucharskim znawstwem gotować.Wybiegał zresztą razwraz, ażeby pełnić wartę nasłuchiwać tępymi uszyma, czy ziemia nie jęczy pod stopąnadchodzącej nieprzyjaciela piechoty.15Superrewizja badanie stanu zdrowia poborowych przez komisję wojskowo-lekarską.16Primum edere.(łac.) najpierw należy się najeść, pózniej można filozofować.346Rana w biodrze powstańca nie dość że się nie goiła, lecz stawała się przyczynąniebezpieczeństwa.Niżej od postrzału, w lędzwi, począł formować się wielki wrzódsprawiający tyle cierpienia, że chory krzyczał całymi godzinami, a nawet wzgląd nabezpieczeństwo domu i trwogę o życie nie mogły uciszyć nieludzkich jego krzykówpodobnych do wycia.Panna Salomea nie tylko nie sypiała po nocach, ale nie przykładałagłowy do pościeli w obawie niespodziewanej inwazji żołnierzy.Wynoszenie księcia dostodoły po ostrzegawczym żydowskiego dziewczęcia stukaniu w szybę stawało siębezcelowym, bo chory jęczał zakopany w sianie.Pewnego razu, posłyszawszy jakieś głosy wstodole, oddział żołnierzy chodził pod dowództwem oficera po całym zapolu, przebijającgłęboko stos siana bagnetami.Tylko wyjątkowo szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że nakryjówkę nie trafiono a wzgląd na przydatność stodoły i jej zawartości na legowisko dlażołnierzy powstrzymał oficera od rozkazu spalenia budynku.Było rzeczą oczywistą, że kulaopuszcza się wzdłuż goleni, sprawiając tak niesłychane cierpienia i powodując formowaniesię wrzodów.%7łycie w podobnych okolicznościach było nad wyraz ciężkie.Panna Salomeazdecydowała, że nie ma innego wyjścia, tylko należy sprowadzić chirurga.Jakże to jednak mogła uczynić nie posiadając ani grosza pieniędzy gdyż wszystko, comiała, zabrały przechodzące partie w ciągu tej zimy i nie mając do rozporządzenia koni anisanek.Najmować furmankę we wsi nie było bezpiecznie, gdyż chłopi żywili wrogieusposobienie i obecność chorego we dworze mogłaby się wydać.Wyprawić zaś powstańca zdomu nie miała serca.On sam znalazł był środek nieomylny.Oto pewnego razu, gdy stałaobok pościeli dając mu pożywienie, sięgnął znienacka do kieszeni jej sukni i wyrwał pistolet,który mu niegdyś, gdy przybył, pokazywała.Odebrała mu z rąk pistolet.Ale odtąd całymigodzinami ją błagał wyjąc w bólach, żeby mu wystrzałem między oczy skróciła tę nędzęistnienia.Skoro tylko dorwał się do jej rąk, chwytał je rozpalonymi dłońmi, jakby kleszczamiz żelaza do białości rozpalonymi, skamląc o zadanie śmierci.Ileż to próśb i jakich, w jakiezaopatrzonych argumenty wyrzucał ze siebie błagając o ten strzał jedyny!Tylu zginęło! Czcigodni, najszlachetniejsi, waleczni.Buty sołdatów wdeptały ich w błotodzikiego pola! Padali z ran, bez pomocy, po lasach, bez sławy na nic! Zwaliła się ze swegoołtarza święta idea! Chłopi polscy zwozili rannych do urzędu po klęsce miechowskiej ioddawali w ręce kata! Niezłomna niewolniczość ducha możnych i straszliwa ciemnotaubogich podały sobie dłonie.Cóż za nierozum, jaka tyrania wśród tylu niebezpieczeństwpielęgnować jedno bezsilne cierpienie! Umrzeć! Nie wiedzieć, co się dzieje i co się stało! Niepamiętać! Nie znosić piekła i poniżenia, gdy trzeba ukrywać się w sianie przed sołdatami! Siostro! wołał łaski! Zabij! Daj się zabić samemu! Nie chcę żyć! Tu mię zakopieciebez trudu w nocy, nad rzeką, gdziem się ze krwi obmył.Przyjdziesz na wiosnę, zasadziszkwiatek.Będę szczęśliwy.W rozpaczy, nie wiedząc, co już począć, w sekrecie nawet przed Szczepanem pannaSalomea poszła pewnego wieczora do przyjaciółki Ryfki.W karczmie było już ciemno, drzwizamknięte na głucho.Okna od wewnątrz, w obawie inwazji, pozabijane zostały zrzynami35desek w ten sposób, że tylko szpary między jedną a drugą dawały nieco światła dziennego dośrodka.Panna Mija poczęła majstrować około jednego z tych okien chwierutać gwozdzie,którymi rama była zabita na głucho obłupywać glinę chroniącą od zimna aż je wreszcieotwarła.Wtedy wsunąwszy przygotowany przedtem długi z pleciaka pręt w szparę międzydeskami, jęła szturchać na oślep w kierunku, gdzie, jak z doświadczenia wiedziała, śpi natapczanie Ryfka.Długo jej się to nie udawało, gdyż %7łydóweczka twardo zasnęła, budzonawciąż i tylekroć po nocach.Wreszcie poznawszy od razu, kto to ją wzywa, skoczyła do okna.Zaczęły szeptać przez szparę między deskami, a tak cicho, jakby wiatr szumiał aby zaś niezbudził się nikt z rodziny karczmarskiej, która spała w tej izbie i w sąsiednich.Panna Salomeawyłożyła krótko, o co idzie.Potrzeba koni.Musi na jedną noc dostać parę koni i sanki.Wypada przejechać do miasta co koń skoczy, wrócić i jeszcze raz gnać ażeby o tym żywadusza nie wiedziała.Ryfka musi te konie wynająć od kogo.A że na wynajęcie furmankitrzeba pieniędzy, których nie ma, więc trzeba chyba ukraść.Pózniej się to odda.Co robić?Ryfka przelękła się.Co robić? Aj-aj ! Parę koni i sanki, dwa razy tam i nazad do miasta wjedną noc.Aj-aj !.Co robić? Drapała się po kudłatej głowie i w rozterce cmokała wargami.Głos jej z zimna i strachu drżał, a zęby głośno szczękały. Radzże mi co! mówiła panna Mija. Co ja poradzę? Ja nie wiem. Potom tu szła, żeby tyle od ciebie usłyszeć! Ja chcę, ale co tu zrobić?. Czego się tak trzęsiesz? Boisz się. Ja się boję. Czego? Bo tu są konie.Trzy.Cuganty. Czyje? Nie wiem. A skąd się wzięły?Wczoraj je przyprowadzili. Kradzione? Nie wiem. Ty nie wiesz! Pytam się, oślico jedna, czy kradzione? No, jakie mają być? Podarowane? Gdzie te konie są? W stajni stoją. Na przechowaniu tu są? Czy ja to wiem? Na co ja mam dużo gadać! Te konie stoją w stajni. Mów prawdę! Nie ty kradłaś, nie ty przechowujesz.Mnie prawdy nie powiesz, toś teraztaka, %7łydowico niewierna! Co ja nie mam prawdy powiedzieć? Te konie są pewno na przechowaniu.Po co gadaćtakie rzeczy? Tu jeden śpi na strychu, co na tych koniach przyjechał. Kiedy pojedzie dalej? Jutro na noc. W którą stronę? Nie wiem. Dajże mi parę tych koni! Aj-aj ! Ja się boję. No, to się bój! Przecie wrócą nad ranem! Ryfka! Nie mogę! Ony mię zabiją! Kto? Ojciec i ten, co przyjechał.36 Nie będą wiedzieć. Jak to nie będą wiedzieć! Ony by nie wiedziały o takim interesie! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Primum edere, deinde philosophari16 Wie pani, co to znaczy? Nie wiem, ale coś musi być o jedzeniu. A właśnie.Dalej go! Gdzie worek?Ruszył znalazłszy worek za przewodnictwem Szczepana i wrócił wkrótce z kartoflami.Rozpalono ogień pchając pod blachę polana urąbane z żerdzi rozgrodzonego płota.Wszyscy zabrali się do skrobania kartofli.Okazało się, że partia miała w swym skarbie skibęzabranej gdzieś słoniny.Szczepan wydalił się w noc i przyniósł w rogu worka z garniec kaszy ze swej kryjówki.Począł i kaszę, i kartofle z wielkim kucharskim znawstwem gotować.Wybiegał zresztą razwraz, ażeby pełnić wartę nasłuchiwać tępymi uszyma, czy ziemia nie jęczy pod stopąnadchodzącej nieprzyjaciela piechoty.15Superrewizja badanie stanu zdrowia poborowych przez komisję wojskowo-lekarską.16Primum edere.(łac.) najpierw należy się najeść, pózniej można filozofować.346Rana w biodrze powstańca nie dość że się nie goiła, lecz stawała się przyczynąniebezpieczeństwa.Niżej od postrzału, w lędzwi, począł formować się wielki wrzódsprawiający tyle cierpienia, że chory krzyczał całymi godzinami, a nawet wzgląd nabezpieczeństwo domu i trwogę o życie nie mogły uciszyć nieludzkich jego krzykówpodobnych do wycia.Panna Salomea nie tylko nie sypiała po nocach, ale nie przykładałagłowy do pościeli w obawie niespodziewanej inwazji żołnierzy.Wynoszenie księcia dostodoły po ostrzegawczym żydowskiego dziewczęcia stukaniu w szybę stawało siębezcelowym, bo chory jęczał zakopany w sianie.Pewnego razu, posłyszawszy jakieś głosy wstodole, oddział żołnierzy chodził pod dowództwem oficera po całym zapolu, przebijającgłęboko stos siana bagnetami.Tylko wyjątkowo szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że nakryjówkę nie trafiono a wzgląd na przydatność stodoły i jej zawartości na legowisko dlażołnierzy powstrzymał oficera od rozkazu spalenia budynku.Było rzeczą oczywistą, że kulaopuszcza się wzdłuż goleni, sprawiając tak niesłychane cierpienia i powodując formowaniesię wrzodów.%7łycie w podobnych okolicznościach było nad wyraz ciężkie.Panna Salomeazdecydowała, że nie ma innego wyjścia, tylko należy sprowadzić chirurga.Jakże to jednak mogła uczynić nie posiadając ani grosza pieniędzy gdyż wszystko, comiała, zabrały przechodzące partie w ciągu tej zimy i nie mając do rozporządzenia koni anisanek.Najmować furmankę we wsi nie było bezpiecznie, gdyż chłopi żywili wrogieusposobienie i obecność chorego we dworze mogłaby się wydać.Wyprawić zaś powstańca zdomu nie miała serca.On sam znalazł był środek nieomylny.Oto pewnego razu, gdy stałaobok pościeli dając mu pożywienie, sięgnął znienacka do kieszeni jej sukni i wyrwał pistolet,który mu niegdyś, gdy przybył, pokazywała.Odebrała mu z rąk pistolet.Ale odtąd całymigodzinami ją błagał wyjąc w bólach, żeby mu wystrzałem między oczy skróciła tę nędzęistnienia.Skoro tylko dorwał się do jej rąk, chwytał je rozpalonymi dłońmi, jakby kleszczamiz żelaza do białości rozpalonymi, skamląc o zadanie śmierci.Ileż to próśb i jakich, w jakiezaopatrzonych argumenty wyrzucał ze siebie błagając o ten strzał jedyny!Tylu zginęło! Czcigodni, najszlachetniejsi, waleczni.Buty sołdatów wdeptały ich w błotodzikiego pola! Padali z ran, bez pomocy, po lasach, bez sławy na nic! Zwaliła się ze swegoołtarza święta idea! Chłopi polscy zwozili rannych do urzędu po klęsce miechowskiej ioddawali w ręce kata! Niezłomna niewolniczość ducha możnych i straszliwa ciemnotaubogich podały sobie dłonie.Cóż za nierozum, jaka tyrania wśród tylu niebezpieczeństwpielęgnować jedno bezsilne cierpienie! Umrzeć! Nie wiedzieć, co się dzieje i co się stało! Niepamiętać! Nie znosić piekła i poniżenia, gdy trzeba ukrywać się w sianie przed sołdatami! Siostro! wołał łaski! Zabij! Daj się zabić samemu! Nie chcę żyć! Tu mię zakopieciebez trudu w nocy, nad rzeką, gdziem się ze krwi obmył.Przyjdziesz na wiosnę, zasadziszkwiatek.Będę szczęśliwy.W rozpaczy, nie wiedząc, co już począć, w sekrecie nawet przed Szczepanem pannaSalomea poszła pewnego wieczora do przyjaciółki Ryfki.W karczmie było już ciemno, drzwizamknięte na głucho.Okna od wewnątrz, w obawie inwazji, pozabijane zostały zrzynami35desek w ten sposób, że tylko szpary między jedną a drugą dawały nieco światła dziennego dośrodka.Panna Mija poczęła majstrować około jednego z tych okien chwierutać gwozdzie,którymi rama była zabita na głucho obłupywać glinę chroniącą od zimna aż je wreszcieotwarła.Wtedy wsunąwszy przygotowany przedtem długi z pleciaka pręt w szparę międzydeskami, jęła szturchać na oślep w kierunku, gdzie, jak z doświadczenia wiedziała, śpi natapczanie Ryfka.Długo jej się to nie udawało, gdyż %7łydóweczka twardo zasnęła, budzonawciąż i tylekroć po nocach.Wreszcie poznawszy od razu, kto to ją wzywa, skoczyła do okna.Zaczęły szeptać przez szparę między deskami, a tak cicho, jakby wiatr szumiał aby zaś niezbudził się nikt z rodziny karczmarskiej, która spała w tej izbie i w sąsiednich.Panna Salomeawyłożyła krótko, o co idzie.Potrzeba koni.Musi na jedną noc dostać parę koni i sanki.Wypada przejechać do miasta co koń skoczy, wrócić i jeszcze raz gnać ażeby o tym żywadusza nie wiedziała.Ryfka musi te konie wynająć od kogo.A że na wynajęcie furmankitrzeba pieniędzy, których nie ma, więc trzeba chyba ukraść.Pózniej się to odda.Co robić?Ryfka przelękła się.Co robić? Aj-aj ! Parę koni i sanki, dwa razy tam i nazad do miasta wjedną noc.Aj-aj !.Co robić? Drapała się po kudłatej głowie i w rozterce cmokała wargami.Głos jej z zimna i strachu drżał, a zęby głośno szczękały. Radzże mi co! mówiła panna Mija. Co ja poradzę? Ja nie wiem. Potom tu szła, żeby tyle od ciebie usłyszeć! Ja chcę, ale co tu zrobić?. Czego się tak trzęsiesz? Boisz się. Ja się boję. Czego? Bo tu są konie.Trzy.Cuganty. Czyje? Nie wiem. A skąd się wzięły?Wczoraj je przyprowadzili. Kradzione? Nie wiem. Ty nie wiesz! Pytam się, oślico jedna, czy kradzione? No, jakie mają być? Podarowane? Gdzie te konie są? W stajni stoją. Na przechowaniu tu są? Czy ja to wiem? Na co ja mam dużo gadać! Te konie stoją w stajni. Mów prawdę! Nie ty kradłaś, nie ty przechowujesz.Mnie prawdy nie powiesz, toś teraztaka, %7łydowico niewierna! Co ja nie mam prawdy powiedzieć? Te konie są pewno na przechowaniu.Po co gadaćtakie rzeczy? Tu jeden śpi na strychu, co na tych koniach przyjechał. Kiedy pojedzie dalej? Jutro na noc. W którą stronę? Nie wiem. Dajże mi parę tych koni! Aj-aj ! Ja się boję. No, to się bój! Przecie wrócą nad ranem! Ryfka! Nie mogę! Ony mię zabiją! Kto? Ojciec i ten, co przyjechał.36 Nie będą wiedzieć. Jak to nie będą wiedzieć! Ony by nie wiedziały o takim interesie! [ Pobierz całość w formacie PDF ]