Pokrewne
- Strona Główna
- Straznik skarbui Walery Jezie Aneta Ponomarenko
- Nienacki Zbigniew Niesamowity dwor scr
- Władysław Łoziński Pko proroka
- Dziedzictwo Gregory Philippa(1)
- Ian Cameron Esslemont Imperium Malazańskie 02 Powrót Karmazynowej Gwardii 01
- Chalker Jack L Swiaty Rombu Meduza Tygrys w opalach
- KONECZNY Dzieje Slazka
- Quinnell A.J. Pieklo
- Sonny Hassell & Ais Interludes (#3)
- Card Orson Scott Chaos
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wywoz-sciekow.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed nim stał Katylina na zdyszanym i spienionym koniu. Nie widziałeś pan w tej chwili Juliusza? zawołał pan Damazy Czorgut, nie odpowia-dając nawet na uniżony ukłon mandatariusza. Właśnie co znikł w lipowej ulicy odpowiedział skwapliwie pan Gągolewski.Katylina skoczył z konia. Dobrze mruknął przez zęby. Mój mości Gągolewski zawołał głośno, ściągając nadół uzdę bądz łaskaw, wez konia mego do siebie, ja pójdę piechotą.I w tej samej chwili nie troszcząc się bynajmniej o odpowiedz, rzucił tak zręcznie uzdę kumandatariuszowi, że jak stryczek zawisła mu na szyi.Sam zaś co tchu popędził ku lipowejulicy.Nie przygotowany na tak zaszczytne zlecenie mandatariusz rozdziawił nielitościwie gębę,wybałuszył oczy i stał niemy, nieruchomy, z uzdą na szyi jak osieł pochwycony na arkanwśród stepu.Opamiętał się nareszcie po dobrej chwili i nabiegając krwią cały, z dziką złością zgrzytnąłzębami. Za co on mię ma! ten oczajdusza! zawołał w najwyższej pasji i indygnacji.I zrywając gwałtownie uzdę z szyi, chciał ją daleko rzucić od siebie, ale wtem zawahał sięjakoś. Niech cię piorun trzaśnie! wysapał w gniewie, machnąwszy ręką. Ale poczekaj, szu-bienniku, zapłacisz mi za wszystko z lichwą! Tak mi, Boże, daj zdrowie!Po tym gwałtownym wybuchu, trzęsąc się jak w febrze z gniewu, szybkim krokiem po-spieszył do swego mieszkania, prowadząc znużonego konia za sobą.Juliusz tymczasem pędził wprost ku Zaklętemu Dworowi.Krótką chwilkę, jakby z samej ciekawości tylko, zatrzymał się przed główną bramą wjaz-dową i zaraz skręcił w bok, wąską ścieżką wzdłuż parkanu ogrodowego.W kilka chwil stał przed zagrodą Kostia Bulija.Spoza wysokiego ociernionego płotu ozwało się głośne szczekanie psów.Juliusz zskoczył z konia i przystąpił do bramy, lecz zastał zamkniętą.Zaczął pukać corazsilniej, ale prócz szczekania psów żaden inny nie odpowiadał mu głos.Dobywając się ciągle bezskutecznie, spostrzegł, że bramę zamykała tylko żelazna zasuwkaz drugiej strony.Oczywiście więc musiał ktoś być w domu.Zniecierpliwiony podjechał koniem pod samą bramę, spiął się w siodle i przechylając sięprzez wierzch, przy pomocy szpicruta odsunął rygiel żelazny.Brama rozwarła się na ściężaj.Obadwa brytany, jakby przestraszone nagłym napadem czy może udobruchane samą po-wierzchownością Juliusza, przestały naraz ujadać i tylko z cicha warczały przy swych budach.Juliusz zsiadł z konia i z niejakim wahaniem oglądał się dokoła.Samotna zagroda wyglą-dała pusta i głucha, jakby nie zamieszkana.Jedne tylko psy dawały oznaki życia.Młodzieniec widocznie chwiał się w niepewności, jak sobie dalej postąpić.Zasunięty z tejstrony rygiel świadczył niezbicie, że jeśli nie sam Kost' Bulij, to ktoś inny musi być w domu.151Juliusz chciał niezwłocznie widzieć się z starym kozakiem, pierwszy raz postanowił z nimpomówić otwarcie i stanowczo.Nie zastawszy zaś teraz, jak się zdawało, jego samego, chciałprzynajmniej widzieć osobę, co po nim zasunęła rygiel u bramy.Tymczasem nikt z chaty nie wychodził na jego przyjęcie, a oprócz obudwu psów w całejzagrodzie żadnej żywej nie widać było duszy.Juliusz postanowił zaprowadzić konia swego do stajni i wejść wprost do chaty.Stajniaprzypierała, jak zwykle we wszystkich chłopskich zagrodach, tuż do stodoły, a stała naprze-ciw głównego budynku.Juliusz wszedł do środka i zastał ją zupełnie; próżną.Kostia więc w samej rzeczy nie było w domu, bo tylko on sam wyjeżdżał swymi czarnymikońmi.Młodzieniec zawahał się w progu i nie myślał już iść dalej. Niewątpliwie nie ma go w domu szepnął sam do siebie.Wtem koń jego zarżał głośno, a z przyległej stodoły odpowiedziało mu jakieś inne, głośnerżenie końskie.Juliusz drgnął mimowolnie. Więc nie mylę się, ktoś tu jest koniecznie mruknął.I zmieniając nagle poprzednie swe postanowienie, przywiązał konia swego do żłobu, a samprzez szczeliny w ścianie próbował zajrzeć do środka stodoły.Wszakże wszędzie wyglądałytylko zasieki zboża, a tok do młócenia stał pusty i próżny.Dopiero po dłuższym usilnym rozglądaniu się dopatrzył Juliusz, naprowadzony rżeniemkonia, że w najciemniejszym kącie stajni odchylała się ściana od stodoły i prowadziła w cia-sną kryjówkę, założoną dokoła snopami i kołami.Kryjówka ta nie była w tej chwili próżną.Z niej wychodziło rżenie konia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Przed nim stał Katylina na zdyszanym i spienionym koniu. Nie widziałeś pan w tej chwili Juliusza? zawołał pan Damazy Czorgut, nie odpowia-dając nawet na uniżony ukłon mandatariusza. Właśnie co znikł w lipowej ulicy odpowiedział skwapliwie pan Gągolewski.Katylina skoczył z konia. Dobrze mruknął przez zęby. Mój mości Gągolewski zawołał głośno, ściągając nadół uzdę bądz łaskaw, wez konia mego do siebie, ja pójdę piechotą.I w tej samej chwili nie troszcząc się bynajmniej o odpowiedz, rzucił tak zręcznie uzdę kumandatariuszowi, że jak stryczek zawisła mu na szyi.Sam zaś co tchu popędził ku lipowejulicy.Nie przygotowany na tak zaszczytne zlecenie mandatariusz rozdziawił nielitościwie gębę,wybałuszył oczy i stał niemy, nieruchomy, z uzdą na szyi jak osieł pochwycony na arkanwśród stepu.Opamiętał się nareszcie po dobrej chwili i nabiegając krwią cały, z dziką złością zgrzytnąłzębami. Za co on mię ma! ten oczajdusza! zawołał w najwyższej pasji i indygnacji.I zrywając gwałtownie uzdę z szyi, chciał ją daleko rzucić od siebie, ale wtem zawahał sięjakoś. Niech cię piorun trzaśnie! wysapał w gniewie, machnąwszy ręką. Ale poczekaj, szu-bienniku, zapłacisz mi za wszystko z lichwą! Tak mi, Boże, daj zdrowie!Po tym gwałtownym wybuchu, trzęsąc się jak w febrze z gniewu, szybkim krokiem po-spieszył do swego mieszkania, prowadząc znużonego konia za sobą.Juliusz tymczasem pędził wprost ku Zaklętemu Dworowi.Krótką chwilkę, jakby z samej ciekawości tylko, zatrzymał się przed główną bramą wjaz-dową i zaraz skręcił w bok, wąską ścieżką wzdłuż parkanu ogrodowego.W kilka chwil stał przed zagrodą Kostia Bulija.Spoza wysokiego ociernionego płotu ozwało się głośne szczekanie psów.Juliusz zskoczył z konia i przystąpił do bramy, lecz zastał zamkniętą.Zaczął pukać corazsilniej, ale prócz szczekania psów żaden inny nie odpowiadał mu głos.Dobywając się ciągle bezskutecznie, spostrzegł, że bramę zamykała tylko żelazna zasuwkaz drugiej strony.Oczywiście więc musiał ktoś być w domu.Zniecierpliwiony podjechał koniem pod samą bramę, spiął się w siodle i przechylając sięprzez wierzch, przy pomocy szpicruta odsunął rygiel żelazny.Brama rozwarła się na ściężaj.Obadwa brytany, jakby przestraszone nagłym napadem czy może udobruchane samą po-wierzchownością Juliusza, przestały naraz ujadać i tylko z cicha warczały przy swych budach.Juliusz zsiadł z konia i z niejakim wahaniem oglądał się dokoła.Samotna zagroda wyglą-dała pusta i głucha, jakby nie zamieszkana.Jedne tylko psy dawały oznaki życia.Młodzieniec widocznie chwiał się w niepewności, jak sobie dalej postąpić.Zasunięty z tejstrony rygiel świadczył niezbicie, że jeśli nie sam Kost' Bulij, to ktoś inny musi być w domu.151Juliusz chciał niezwłocznie widzieć się z starym kozakiem, pierwszy raz postanowił z nimpomówić otwarcie i stanowczo.Nie zastawszy zaś teraz, jak się zdawało, jego samego, chciałprzynajmniej widzieć osobę, co po nim zasunęła rygiel u bramy.Tymczasem nikt z chaty nie wychodził na jego przyjęcie, a oprócz obudwu psów w całejzagrodzie żadnej żywej nie widać było duszy.Juliusz postanowił zaprowadzić konia swego do stajni i wejść wprost do chaty.Stajniaprzypierała, jak zwykle we wszystkich chłopskich zagrodach, tuż do stodoły, a stała naprze-ciw głównego budynku.Juliusz wszedł do środka i zastał ją zupełnie; próżną.Kostia więc w samej rzeczy nie było w domu, bo tylko on sam wyjeżdżał swymi czarnymikońmi.Młodzieniec zawahał się w progu i nie myślał już iść dalej. Niewątpliwie nie ma go w domu szepnął sam do siebie.Wtem koń jego zarżał głośno, a z przyległej stodoły odpowiedziało mu jakieś inne, głośnerżenie końskie.Juliusz drgnął mimowolnie. Więc nie mylę się, ktoś tu jest koniecznie mruknął.I zmieniając nagle poprzednie swe postanowienie, przywiązał konia swego do żłobu, a samprzez szczeliny w ścianie próbował zajrzeć do środka stodoły.Wszakże wszędzie wyglądałytylko zasieki zboża, a tok do młócenia stał pusty i próżny.Dopiero po dłuższym usilnym rozglądaniu się dopatrzył Juliusz, naprowadzony rżeniemkonia, że w najciemniejszym kącie stajni odchylała się ściana od stodoły i prowadziła w cia-sną kryjówkę, założoną dokoła snopami i kołami.Kryjówka ta nie była w tej chwili próżną.Z niej wychodziło rżenie konia [ Pobierz całość w formacie PDF ]