[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo wszystko drzwi wydały mi się w jakimś sensie magiczne.Jeden ze strażników wyciągnął spory klucz.Włożył go w zamek, następnie wśród zgrzytów i trzasków otworzyłprzejście.Po drugiej stronie rzeczywiście był ogród.Tak przynajmniej myślałem, dopóki nie przeszliśmy kolejnychdziesięciu kroków.Zieleń ustąpiła miejsca niewielkim klatkom.Stały po obu stronach drogi, a z ich wnętrza wydobywałosię charakterystyczne chrumkanie.Z każdym krokiem coraz bardziej opadała mi szczęka.Co robiła świńska farma w środku więzienia? Sto metrów dalejskręciliśmy w prawo, dochodząc do białej budowli znajdującej się na środku ronda.Tu rozgałęziały się drogi doposzczególnych sekcji.Strażnicy przekazali mnie kilku funkcyjnym.Wyglądali oni trochę inaczej niż w Bambat.Zamiastkoszulek nosili ciemnogranatowe mundurki.Gdyby nie podstarzałe twarze, można by ich było pomylić z drużynąharcerską lub pionierami.Zaczęto sporządzać stosowne formularze, łącznie z sesją zdjęciową i odciskami palców. Biały dom  jak nazywano budynek administracyjny na środku placu  opuściłem już w towarzystwie dwóchpatczula.Poszliśmy prosto, mijając kolejną bramę z szeregiem kontrolnych punktów.Dalej stał szpital.Wysoki na sześćpięter budynek został niedawno wykończony, zajmując miejsce starego, małego szpitalika.Podobno jego budowęsponsorowali Amerykanie.Na pewno była to duma tajskiego systemu penitencjarnego, świadcząca o tym, jak jest onsprawny i komfortowy.W środku rzeczywiście było nadzwyczaj sterylnie.Cicha, nowoczesna winda zawiozła mnie prosto na piąte piętro.Kondygnacja miała kształt atrium.W wolnym lufcie zawieszone były stalowe siatki, służące jako zabezpieczenie, by ktośprzez niego nie wyskoczył.Kwadratowy korytarz prowadził do poszczególnych klatek.Na tym piętrze znajdowały się trzy duże sale.Zamknięto mnie w pierwszej z nich. You, paj, paj  odezwał się jeden z Tajów, próbując przepchnąć mnie dalej.Ruszyłem do środka.Na około 30 metrach kwadratowych stało ponad 40 łóżek.Taj wskazał mi jedno z nich.Białapościel i czystość wręcz raziły w oczy.Usiadłem na wskazanym miejscu i spojrzałem przez zakratowane okno.Z piątegopiętra widać było całą okolicę.Tak dawno niewidziany świat zza murów po prostu mnie zahipnotyzował.Trwałem w tensposób aż do wieczora, gdy ostro jarzące się świetlówki wewnątrz sali zabiły odległe obrazy.Sufit był utkanypodłużnymi lampami i kamerami.Zwiatło raziło nawet po zamknięciu powiek.Po raz pierwszy od ponad pół rokuleżałem w łóżku.Musiałem zarzucić na głowę koszulkę, by zgasić blask i spróbować zasnąć.Rankiem zaczęła się krzątanina.Funkcyjni latali z klasycznym obchodem: temperatura i ciśnienie.Liczyłem, że pózniejotworzą się drzwi od klatki i wypuszczą nas na jakiś wybieg.Okazało się, że byłem w błędzie.Pozostało cieszyć się łóżkiem i widokiem z okna.Tak mijały kolejne dni.Zauroczenie panoramą zmieniło się w irytację.Spytałem jednego z funkcyjnych, czy mogę porozmawiać z lekarzem.Chciałem się dowiedzieć, co dalej!  Mo me mi  tyle zdołałem zrozumieć.Nikt nie mówił po angielsku.Ten krótkizwrot oznaczał brak lekarza.Nie wyjaśniało to jednak wiele. Mo ma nyng atii (lekarz pojawia się raz na tydzień)  dodał Taj.W trzech salach na tym piętrze leżało ponad 120 osób.Duży szpital z zewnątrz mógł się wydawać niesamowicienowoczesnym, jak na te warunki, miejscem.Tymczasem nie było tu prawie w ogóle opieki medycznej.Kilka dni pózniej miałem okazję przekonać się o tym w praktyce, gdy na salę trafił jeden młody Taj.Jego historia wpełni pokazuje, jak dbano tu o pacjentów.Przywieziono go z dalekiej prowincji Phetchaburi.Jego rodzina słono zapłaciłaza przeniesienie go z małego więziennego szpitalika do dużego, nowoczesnego gmachu w Bangkoku, licząc na to, żektoś mu tu pomoże.Chłopak miał nie więcej niż 18 lat, chude, patykowate ciało i strasznie rozdęty bebech, na środku którego widniaładuża blizna po niedawnej operacji.Funkcyjni położyli go na jednym z łóżek i podłączyli kroplówkę.Mijały kolejne dni, aon wciąż leżał, biadoląc coś pod nosem.Nikt się tym jednak specjalnie nie przejmował.Wreszcie po czterech dniach nadranem umarł.Nie miałem pojęcia, jaki miał problem.Dowiedziałem się tylko, że jego wyrok był niewielki.Za kilkatabletek ya-ba został skazany na dwa lata, z czego do wyjścia zostało mu już tylko dwa tygodnie.Nie udało się! Lekarzprzyszedł następnego dnia.Była to środa.Nie wszedł nawet do klatki, by zrobić obchód.Funkcyjni postawili mu biurkona początku holu.Strażnicy otworzyli klatki i po kolei wywoływano pacjentów.Przyszła i moja kolej.Doktor był mały ikorpulentny, a nazywano go Budmi.Jego akcent z trudem pozwolił mi zrozumieć angielskie słowa. Dobrze, sprawdzimy cię.Następny!  tak skończyła się nasza hiperszybka rozmowa.Kilka dni pózniej w sali znowu pojawiła się śmierć.Przez moment panowało poruszenie.To był jeden z tych przypadków, które w ostatnich godzinach życia popadają w obłęd, co było tu zresztą dość częstąregułą.Ktoś zakręcił cicho syczący tlen.Na łóżku pozostały szczupłe zwłoki.Z półotwartych ust wydobywał się niemy krzyk.Pózniej obserwowaliśmy już tylko ten sam rytuał zabierania ciała.Rodzina mogła je zobaczyć dopiero, gdy opuściło mury.O ile więzień jeszcze ją miał.Często, po wielu latachspędzonych w tym miejscu, okazywało się, że świat i bliscy już dawno o nim zapomnieli.Widziałem tu ludzi, którzyumierali po 30 lub 40 latach w więzieniu.Tu był cały ich świat.Lard Yao mieściło w swych murach 20 000 ludzi.Podobno to najliczniejsze więzienie w Azji, a nawet na świecie.Dla przynajmniej 40 procent skazanych  dom na długielata lub resztę życia.Najwięcej starych ludzi trafiało tu jednak z Bang Kwang.Większość skazanych za narkotyki nie miała już zobaczyć świata po drugiej stronie muru.Tak było z Wiladem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl