Pokrewne
- Strona Główna
- Albert Speer Wspomnienia (3)
- Albert Speer Wspomnienia (2)
- Alberto Moravia Rzymianka
- sonety sepa szarzynskiego i nab (5)
- Christie Agatha Piec malych swinek
- Carolyn Hart Morderstwo wedlug Agathy Christ (2)
- Eddings Dav
- Richard A. Knaak WarCraft Dzien Smoka (2)
- Glen Cook Zolnierze zyja
- Murdelio Kaczkowski
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wywoz-sciekow.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozmawialiśmy leżąc na łóżku.I Mino, jak to często robił, rzucił się nagle na mnie, tuląc mnie do siebie, miętosząc i powtarzając:- Wiwat! Wiwat! Wiwat! Jednym słowem, chciałabyś być taka jak pani Lobianco!- Kto to jest pani Lobianco? - zapytałam zmieszana i nieco dotknięta.- Straszliwa megiera, która stale zaprasza mnie na przyjęcia, w nadziei, że zakocham się w jednej z jej okropnych córek i że zostanę jej zięciem.Bo ja jestem, jak to się mówi w światowym żargonie, dobrą partią.- Ależ ja wcale nie chlałabym być taka jak pani Lobianco!- Musiałabyś być taka, gdybyś miała to wszystko, o czym mówiłaś.Pani Lobianco także pochodzi z bogatej rodziny, która dała jej jak najlepsze wykształcenie, dobrych nauczycieli, cudzoziemki za guwernantki, skończyła szkołę i, zdaje się, nawet uniwersytet, ona także wychowała się w pięknym, czystym domu, także jeździła latem w góry albo nad morze, także miała piękne suknie, bywała i przyjmowała wizyty bez końca.ona także wyszła za mąż za dzielnego człowieka, inżyniera Lobianco, który pracuje i przynosi do domu mnóstwo pieniędzy! Mąż, któremu, zdaje się, nawet była wierna, dał jej kilkoro dzieci, dla dokładności: jednego syna i trzy córki, a pomimo wszystko mówię ci, że to jest straszna megiera!- Może i jest megiera.niezależnie od swego środowiska.- Nie, jest taka sama jak jej przyjaciółki i przyjaciółki jej przyjaciółek.- Możliwe - odpowiedziałam próbując wywinąć się z jego uścisku - ale każdy obdarzony jest innym charakterem; może pani Lobianco to megiera.ale jestem pewna, że ja żyjąc w takich warunkach byłabym o wiele lepsza niż teraz.- Byłabyś nie mniej straszna od pani Lobianco!- Ale dlaczego?- Bo tak!- To nie jest odpowiedź.- Taką samą odpowiedź dałaby ci pani Lobianco, gdybyś zadawała jej pytania.- Jakie pytania?- Nie warto ich wymieniać - odrzekł lekceważąco - kłopotliwe pytania.Króciutkie “bo tak", wypowiedziane z przekonaniem, zamyka usta nawet najbardziej wścibskim osobom, “bo tak", bez żadnego powodu, “bo tak"!- Nie rozumiem cię.- Co to może mieć za znaczenie, że się nie rozumiemy, jeżeli i tak się kochamy? Czy nie mam racji? - zakończył obejmując mnie z miną ironiczną i naprawdę bez cienia miłości.I tak skończyła się dyskusja.Bo jak nigdy nie dał się porwać bez reszty uczuciom, zachowując rezerwę odbierającą wszelką wartość jego miłosnym porywom, tak samo nie ujawniał przede mną swoich myśli, i ilekroć wydawało mi się, że docieram do ich sedna, odpychał mnie jakimś żartem czy groteskowym gestem, wymykając mi się w ten sposób.Można powiedzieć, że wymykał mi się w każdym sensie.Traktował mnie jak coś niższego, jak obiekt służący do doświadczeń.I może właśnie dlatego kochałam go tak bardzo, miłością bezbronną i poddańczą.Czasami zresztą wydawało mi się, że nienawidzi nie tylko własnej rodziny i swego środowiska, ale wszystkich ludzi.Raz, nie pamiętam już przy jakiej okazji, powiedział:- Ludzie bogaci są straszni.ale biedni, choć z innych powodów, nie są lepsi od nich.- Powiedz lepiej szczerze - odrzekłam - że nienawidzisz wszystkich ludzi bez wyjątku.Zaczął się śmiać i odpowiedział:- Zasadniczo nie czuję do nich nienawiści, kiedy nie stykam się z nimi.a może tylko do pewnego stopnia, tak że mogę wierzyć jeszcze w poprawę ludzkości.Gdybym w to nie wierzył, nie zajmowałbym się polityką, ale kiedy jestem między ludźmi, napawają mnie wstrętem; naprawdę - dorzucił nagle ze smutkiem - ludzie nic nie są warci.- My także jesteśmy ludźmi - powiedziałam - i dlatego także nic nie jesteśmy warci, więc nie mamy prawa nikogo sądzić.Znowu się roześmiał i powiedział:- Ależ ja ich nie sądzę, ja ich czuję, a raczej węszę jak pies, który biegnie śladem kuropatwy albo zająca.Czy pies osądza? Węszę ich głupotę, egoizm, małostkowość, wulgarność, fałsz, podłość, brudy i węsząc wyczuwam to wszystko.Czy można unicestwić to, co się czuje?Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, i ograniczyłam się do krótkiej uwagi:- Ja tego nie odczuwam.Innym razem mówił:- Nie wiem zresztą, czy ludzie są źli, czy dobrzy, ale na pewno niepotrzebni.- Co przez to rozumiesz?- To, że świat doskonale obyłby się bez ludzkiego rodzaju, który nie jest niczym innym jak naroślą, pasożytem.Kula ziemska byłaby o wiele piękniejsza bez ludzi, bez ich miast, portów, urządzeń.Pomyśl, jaki świat byłby piękny, gdyby istniało tylko niebo, morze, drzewa, ziemia, zwierzęta.Nie mogłam się nie roześmiać i zawołałam:- Dziwne myśli przychodzą ci do głowy!- Ludzkość - ciągnął dalej - nie ma żadnego sensu, jest czymś zdecydowanie negatywnym, a nad historią ludzkości ziewa się z nudy.I po co to wszystko? Ja w każdym razie doskonale mógłbym się bez tego obejść.- Ale przecież i ty - zaprzeczyłam - stanowisz cząstkę tej ludzkości.Czy mógłbyś się obyć bez siebie?- Przede wszystkim bez siebie!Drugą jego manią, tym dziwaczniejszą, że choć nie próbował wprowadzać jej w życie, psuła mu wszelką przyjemność, była czystość obyczajów.Nie przestawał wygłaszać elegii na ten temat i jakby na złość robił to przede wszystkim natychmiast po akcie miłosnym.Mówił, że miłość jest najgłupszym i najłatwiejszym sposobem wyzwolenia się od wszelkich problemów, które likwiduje ukradkiem, w sekrecie, tak jak wypuszcza się kłopotliwych gości kuchennymi schodami.- A potem, po dokonanej operacji, spacerek ze wspólniczką, żoną czy kochanką, i gotowość przyjęcia z otwartymi ramionami świata takim, jaki jest, choćby to był najgorszy ze światów.- Nie rozumiem cię - powiedziałam.- Zdawałoby się - odrzekł - że przynajmniej to powinnaś rozumieć.Czy to nie jest twoja specjalność? Poczułam się obrażona i oświadczyłam:- Moją specjalnością jak mówisz, jest kochać ciebie, ale jeżeli chcesz, możemy już nie żyć ze sobą, ja i tak będę cię kochała.Roześmiał się i spytał:- Czy jesteś tego pewna? - Ale później często wracał do tego tematu, aż w końcu przestałam zwracać na to uwagę, przyjmując za dobrą monetę i ten rys jego pełnego sprzeczności charakteru.O polityce natomiast, pomijając kilka luźnych aluzji, nigdy ze mną nie rozmawiał.Do dziś dnia nie wiem, o co właściwie walczył, jakie były jego zapatrywania i do jakiej należał partii.Otaczał tajemnicą tę stronę swojego życia, a ja zupełnie nie znałam się na polityce i przez nieśmiałość oraz obojętność nie pytałam o nic, co mogłoby oświetlić mi te sprawy.Źle zrobiłam i Bóg jeden wie, jak potem tego żałowałam.Ale wówczas było mi wygodnie nie mieszać się do nie swoich rzeczy, wolałam myśleć tylko o miłości.Zachowywałam się mniej więcej tak, jak wiele innych kobiet, żon i kochanek, które często nie wiedzą nawet, w jaki sposób ich mężczyźni zarabiają pieniądze.Spotkałam jeszcze kilkakrotnie tych dwóch kolegów, z którymi on prawie codziennie się widywał.Ale oni także w mojej obecności nie mówili o polityce, żartowali albo rozmawiali o rzeczach błahych.Pomimo to nie potrafiłam zwalczyć w sobie uczucia stałego niepokoju, bo uświadamiałam sobie, jak niebezpiecznie jest spiskować przeciwko rządowi.A bałam się przede wszystkim tego, żeby Mino nie wziął czasem udziału w jakimś zamachu, ponieważ w mojej ignorancji nie umiałam odłączyć pojęcia roboty podziemnej od użycia broni i rozlewu krwi.Przypominam sobie pewien fakt, wyraźnie wskazujący na to, że choć niejasno, ale uważałam za swój obowiązek chronić go przed niebezpieczeństwem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Rozmawialiśmy leżąc na łóżku.I Mino, jak to często robił, rzucił się nagle na mnie, tuląc mnie do siebie, miętosząc i powtarzając:- Wiwat! Wiwat! Wiwat! Jednym słowem, chciałabyś być taka jak pani Lobianco!- Kto to jest pani Lobianco? - zapytałam zmieszana i nieco dotknięta.- Straszliwa megiera, która stale zaprasza mnie na przyjęcia, w nadziei, że zakocham się w jednej z jej okropnych córek i że zostanę jej zięciem.Bo ja jestem, jak to się mówi w światowym żargonie, dobrą partią.- Ależ ja wcale nie chlałabym być taka jak pani Lobianco!- Musiałabyś być taka, gdybyś miała to wszystko, o czym mówiłaś.Pani Lobianco także pochodzi z bogatej rodziny, która dała jej jak najlepsze wykształcenie, dobrych nauczycieli, cudzoziemki za guwernantki, skończyła szkołę i, zdaje się, nawet uniwersytet, ona także wychowała się w pięknym, czystym domu, także jeździła latem w góry albo nad morze, także miała piękne suknie, bywała i przyjmowała wizyty bez końca.ona także wyszła za mąż za dzielnego człowieka, inżyniera Lobianco, który pracuje i przynosi do domu mnóstwo pieniędzy! Mąż, któremu, zdaje się, nawet była wierna, dał jej kilkoro dzieci, dla dokładności: jednego syna i trzy córki, a pomimo wszystko mówię ci, że to jest straszna megiera!- Może i jest megiera.niezależnie od swego środowiska.- Nie, jest taka sama jak jej przyjaciółki i przyjaciółki jej przyjaciółek.- Możliwe - odpowiedziałam próbując wywinąć się z jego uścisku - ale każdy obdarzony jest innym charakterem; może pani Lobianco to megiera.ale jestem pewna, że ja żyjąc w takich warunkach byłabym o wiele lepsza niż teraz.- Byłabyś nie mniej straszna od pani Lobianco!- Ale dlaczego?- Bo tak!- To nie jest odpowiedź.- Taką samą odpowiedź dałaby ci pani Lobianco, gdybyś zadawała jej pytania.- Jakie pytania?- Nie warto ich wymieniać - odrzekł lekceważąco - kłopotliwe pytania.Króciutkie “bo tak", wypowiedziane z przekonaniem, zamyka usta nawet najbardziej wścibskim osobom, “bo tak", bez żadnego powodu, “bo tak"!- Nie rozumiem cię.- Co to może mieć za znaczenie, że się nie rozumiemy, jeżeli i tak się kochamy? Czy nie mam racji? - zakończył obejmując mnie z miną ironiczną i naprawdę bez cienia miłości.I tak skończyła się dyskusja.Bo jak nigdy nie dał się porwać bez reszty uczuciom, zachowując rezerwę odbierającą wszelką wartość jego miłosnym porywom, tak samo nie ujawniał przede mną swoich myśli, i ilekroć wydawało mi się, że docieram do ich sedna, odpychał mnie jakimś żartem czy groteskowym gestem, wymykając mi się w ten sposób.Można powiedzieć, że wymykał mi się w każdym sensie.Traktował mnie jak coś niższego, jak obiekt służący do doświadczeń.I może właśnie dlatego kochałam go tak bardzo, miłością bezbronną i poddańczą.Czasami zresztą wydawało mi się, że nienawidzi nie tylko własnej rodziny i swego środowiska, ale wszystkich ludzi.Raz, nie pamiętam już przy jakiej okazji, powiedział:- Ludzie bogaci są straszni.ale biedni, choć z innych powodów, nie są lepsi od nich.- Powiedz lepiej szczerze - odrzekłam - że nienawidzisz wszystkich ludzi bez wyjątku.Zaczął się śmiać i odpowiedział:- Zasadniczo nie czuję do nich nienawiści, kiedy nie stykam się z nimi.a może tylko do pewnego stopnia, tak że mogę wierzyć jeszcze w poprawę ludzkości.Gdybym w to nie wierzył, nie zajmowałbym się polityką, ale kiedy jestem między ludźmi, napawają mnie wstrętem; naprawdę - dorzucił nagle ze smutkiem - ludzie nic nie są warci.- My także jesteśmy ludźmi - powiedziałam - i dlatego także nic nie jesteśmy warci, więc nie mamy prawa nikogo sądzić.Znowu się roześmiał i powiedział:- Ależ ja ich nie sądzę, ja ich czuję, a raczej węszę jak pies, który biegnie śladem kuropatwy albo zająca.Czy pies osądza? Węszę ich głupotę, egoizm, małostkowość, wulgarność, fałsz, podłość, brudy i węsząc wyczuwam to wszystko.Czy można unicestwić to, co się czuje?Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, i ograniczyłam się do krótkiej uwagi:- Ja tego nie odczuwam.Innym razem mówił:- Nie wiem zresztą, czy ludzie są źli, czy dobrzy, ale na pewno niepotrzebni.- Co przez to rozumiesz?- To, że świat doskonale obyłby się bez ludzkiego rodzaju, który nie jest niczym innym jak naroślą, pasożytem.Kula ziemska byłaby o wiele piękniejsza bez ludzi, bez ich miast, portów, urządzeń.Pomyśl, jaki świat byłby piękny, gdyby istniało tylko niebo, morze, drzewa, ziemia, zwierzęta.Nie mogłam się nie roześmiać i zawołałam:- Dziwne myśli przychodzą ci do głowy!- Ludzkość - ciągnął dalej - nie ma żadnego sensu, jest czymś zdecydowanie negatywnym, a nad historią ludzkości ziewa się z nudy.I po co to wszystko? Ja w każdym razie doskonale mógłbym się bez tego obejść.- Ale przecież i ty - zaprzeczyłam - stanowisz cząstkę tej ludzkości.Czy mógłbyś się obyć bez siebie?- Przede wszystkim bez siebie!Drugą jego manią, tym dziwaczniejszą, że choć nie próbował wprowadzać jej w życie, psuła mu wszelką przyjemność, była czystość obyczajów.Nie przestawał wygłaszać elegii na ten temat i jakby na złość robił to przede wszystkim natychmiast po akcie miłosnym.Mówił, że miłość jest najgłupszym i najłatwiejszym sposobem wyzwolenia się od wszelkich problemów, które likwiduje ukradkiem, w sekrecie, tak jak wypuszcza się kłopotliwych gości kuchennymi schodami.- A potem, po dokonanej operacji, spacerek ze wspólniczką, żoną czy kochanką, i gotowość przyjęcia z otwartymi ramionami świata takim, jaki jest, choćby to był najgorszy ze światów.- Nie rozumiem cię - powiedziałam.- Zdawałoby się - odrzekł - że przynajmniej to powinnaś rozumieć.Czy to nie jest twoja specjalność? Poczułam się obrażona i oświadczyłam:- Moją specjalnością jak mówisz, jest kochać ciebie, ale jeżeli chcesz, możemy już nie żyć ze sobą, ja i tak będę cię kochała.Roześmiał się i spytał:- Czy jesteś tego pewna? - Ale później często wracał do tego tematu, aż w końcu przestałam zwracać na to uwagę, przyjmując za dobrą monetę i ten rys jego pełnego sprzeczności charakteru.O polityce natomiast, pomijając kilka luźnych aluzji, nigdy ze mną nie rozmawiał.Do dziś dnia nie wiem, o co właściwie walczył, jakie były jego zapatrywania i do jakiej należał partii.Otaczał tajemnicą tę stronę swojego życia, a ja zupełnie nie znałam się na polityce i przez nieśmiałość oraz obojętność nie pytałam o nic, co mogłoby oświetlić mi te sprawy.Źle zrobiłam i Bóg jeden wie, jak potem tego żałowałam.Ale wówczas było mi wygodnie nie mieszać się do nie swoich rzeczy, wolałam myśleć tylko o miłości.Zachowywałam się mniej więcej tak, jak wiele innych kobiet, żon i kochanek, które często nie wiedzą nawet, w jaki sposób ich mężczyźni zarabiają pieniądze.Spotkałam jeszcze kilkakrotnie tych dwóch kolegów, z którymi on prawie codziennie się widywał.Ale oni także w mojej obecności nie mówili o polityce, żartowali albo rozmawiali o rzeczach błahych.Pomimo to nie potrafiłam zwalczyć w sobie uczucia stałego niepokoju, bo uświadamiałam sobie, jak niebezpiecznie jest spiskować przeciwko rządowi.A bałam się przede wszystkim tego, żeby Mino nie wziął czasem udziału w jakimś zamachu, ponieważ w mojej ignorancji nie umiałam odłączyć pojęcia roboty podziemnej od użycia broni i rozlewu krwi.Przypominam sobie pewien fakt, wyraźnie wskazujący na to, że choć niejasno, ale uważałam za swój obowiązek chronić go przed niebezpieczeństwem [ Pobierz całość w formacie PDF ]