Pokrewne
- Strona Główna
- Mary Joe Tate Critical Companion to F. Scott Fitzgerald, A Literary Reference to His Life And Work (2007)
- Abercrombie Joe Pierwsze prawo 03 Ostateczny argument królów
- Abercrombie Joe Ostateczny argument krolow (CzP)
- Abercrombie Joe Zemsta najlepiej smakuje na zimno
- King Stephen Desperacja (2)
- Haldeman Joe i Jack Nie Ma Ciemnosci
- Huxley Aldous Niebo i piekło
- Terakowska Dorota Corka Czarownic (2)
- Eco Umberto Baudolino (3)
- Curtis Jack Parlament kruków
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- achtenandy.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie musiał odwracać spojrzenia od twarzy nie-znajomego, żeby stwierdzić, że dzwięk ten wyrwał się z piersi pana Knoxa. Na szczęście zdążył pan w ostatniej chwili, dzięki nieprzewidzianemu opóznieniu! powiedziała stewardesa, która zatrzymała się tuż za nowo przybyłym, a pózniej prze-cisnęła obok niego ku przodowi i odwróciła się ku niemu. Proszę za mną, to będziepan mógł wybrać sobie miejsce.Mamy na razie bardzo niewielu pasażerów na pokła-dzie.Czy nie zapomniał pan podręcznego bagażu w samochodzie? Nie mam żadnego bagażu! powiedział młody człowiek spokojnie i opadł namiejsce daleko w przodzie. %7ładnego, proszę pana? Nie brzmiało to nawet jak zapytanie.W głosie dziew-czyny nie było najmniejszego zdziwienia, jak gdyby fakt, że pasażer wsiadający w Jo-hannesburgu do transkontynentalnej maszyny nie ma ze sobą nawet własnej szczotkido zębów i maszynki do golenia, należał do zjawisk codziennych i najzupełniej oczy-wistych. Nic! powiedział głośno młody człowiek. Nie mam z sobą niczego! Czy za-spokoiłem już pani ciekawość? Tak, proszę pana, choć nie była to kwestia ciekawości, ale chęć usłużenia panu.Chciałam tylko dodać, że ma pan bilet pierwszej klasy, a ponieważ samolot ten dys-ponuje jedynie klasą turystyczną, więc różnica w cenie biletu zostanie panu zwróconanatychmiast na lotnisku docelowym albo przesłana do domu, jeśli zechce pan podaćadres. Dziękuję pani.29 Gdyby miał pan jakieś życzenie, będę tu za chwilę.Ruszyła ku pomieszczeniu pilotów.Ponownie zapłonął napis na przedniej ścianie ka-biny.Joe pociągnął lekko za małą dzwignię przy poręczy fotela i obniżył nieco oparcie.Dotknął palcami pasa, wysunął go nawet i położył na kolanach, ale nie zapiął klamry.Nigdy tego nie robił.Być może uchroniłoby to siedzącego, gdyby maszyna przekozioł-kowała przy starcie albo natrafiła na niespodziewaną przeszkodę.Ale gdyby samolot za-palił się& ? Zniło mu się kiedyś, że siedzi sam w płonącym samolocie, jest ranny w rękęi nie może rozluznić pasa&Spojrzał w okienko.Samolot zaczął toczyć się wolno, zakręcił i światła dworca ruszyłypowoli, cofając się, z miejsca, ku tyłowi.Rytm silników opadł.Wzdłuż alejki błyskającychw wysokiej trawie lampek, wyznaczających tory startowe, ciężka Superconstellation to-czyła się niespiesznie w mroku.Trwało to dość długo, wreszcie samolot zakręcił z wolnai stanął.Nagle silniki zagrały głębokim, potężnym głosem.Maszyna ruszyła nabierającrozpędu.Joe widział teraz kępę świateł dworca, odległą już i przesuwającą się coraz bardziejw lewo.Jeden lekki podskok na asfalcie, drugi, trzeci, i dygotanie kół ustało.Ziemia byław dole.Na zewnątrz pozostała już tylko zupełna ciemność i daleka, zawieszona w prze-strzeni, wielka łuna świateł milionowego miasta na niewidzialnym widnokręgu.Przez chwilę patrzył zmęczonymi oczyma w mrok.Gdzieś na krańcach nieba wybu-chła krótka czerwona zorza i zniknęła.Maszyna szła ciągle w górę, ale powietrze byłoniespokojne, raz czy dwa razy przyszedł przechył, a pózniej niewielka dziura powietrz-na, w którą opadli i unieśli się znowu.Chyba błyskawica?& pomyślał Joe sennie.Jedna z owych burz, o których wspo-mniał megafon w poczekalni dworca lotniczego, musiała wędrować gdzieś w pobliżu.Ale samolot wznosił się ciągle, a tam wyżej na pewno będzie spokojniej&Górne lampy przygasły.Joe nacisnął guzik na małej tablicy tuż obok wysuwanejtacy stoliczka, którą miał przed sobą.Zapłonęła lampka do czytania.Ustawił ją tak,żeby nie świeciła w oczy, i otworzył rurkę wentylatora: wąski strumyk powietrza owiałmu twarz i przywrócił jasność myśli.Napis na przedzie kabiny zgasł.A więc samolot był już na kursie.W tej samej chwiliz ukrytego megafonu popłynął męski głos: Dobry wieczór państwu, nazywam się Howard Grant i jestem kapitanem tegostatku powietrznego.Wraz z moimi kolegami będę miał zaszczyt pilotować was aż doLondynu, gdzie zakończymy lot.%7łyczę wszystkim, w imieniu naszego towarzystwa lot-niczego i całej załogi, miłej i pogodnej podróży.Gdyby ktokolwiek z państwa miał ja-kieś życzenie albo dostrzegł jakieś niedopatrzenie, prosimy o zakomunikowanie swoichuwag pannie Barbarze Slope, która pełni obowiązki gospodyni na pokładzie i tak jakpozostali członkowie załogi będzie szczęśliwa, mogąc zrobić wszystko, co w jej mocy,30aby zastosować się do waszych wskazówek.A teraz dziękuję państwu, raz jeszcze życzęmiłego spędzenia czasu na pokładzie naszego samolotu i dobranoc państwu!Joe ziewnął.Nad wyjściem awaryjnym czerwona lampka zamigotała i rozjaśniła się.Znowu ogarnęła go senność.Ta purpurowa żaróweczka przypomniała mu nagłe wnę-trze jakiegoś kościoła, w którym był przed laty& Przez chwilę siedział zupełnie nieru-chomo, starając się przypomnieć sobie, co to był za kościół& Wreszcie uśmiechnął siędo siebie.Wiedział, że jego na pół uśpiony i ukołysany cichym szumem silników umysłnie jest już w stanie przypomnieć sobie niczego, co nie leżało w bezpośrednim zasięgupamięci i nie dotyczyło niedawno minionych dni.Zabawny był ten klub miłośnikówksiążki kryminalnej: niemal sami kupcy i przemysłowcy, jak gdyby wypełniali w tensposób lukę w swoim solidnym, zrównoważonym istnieniu.A w ogóle, to dlaczego lu-dzie na całym świecie tak chętnie kupują książki, których jedyną wartością jest zręczneukrycie przez autora jednej czarnej owieczki pośród kilku lub kilkunastu innych, bia-łych jak śnieg?Znowu ziewnął.Drzwi otworzyły się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Nie musiał odwracać spojrzenia od twarzy nie-znajomego, żeby stwierdzić, że dzwięk ten wyrwał się z piersi pana Knoxa. Na szczęście zdążył pan w ostatniej chwili, dzięki nieprzewidzianemu opóznieniu! powiedziała stewardesa, która zatrzymała się tuż za nowo przybyłym, a pózniej prze-cisnęła obok niego ku przodowi i odwróciła się ku niemu. Proszę za mną, to będziepan mógł wybrać sobie miejsce.Mamy na razie bardzo niewielu pasażerów na pokła-dzie.Czy nie zapomniał pan podręcznego bagażu w samochodzie? Nie mam żadnego bagażu! powiedział młody człowiek spokojnie i opadł namiejsce daleko w przodzie. %7ładnego, proszę pana? Nie brzmiało to nawet jak zapytanie.W głosie dziew-czyny nie było najmniejszego zdziwienia, jak gdyby fakt, że pasażer wsiadający w Jo-hannesburgu do transkontynentalnej maszyny nie ma ze sobą nawet własnej szczotkido zębów i maszynki do golenia, należał do zjawisk codziennych i najzupełniej oczy-wistych. Nic! powiedział głośno młody człowiek. Nie mam z sobą niczego! Czy za-spokoiłem już pani ciekawość? Tak, proszę pana, choć nie była to kwestia ciekawości, ale chęć usłużenia panu.Chciałam tylko dodać, że ma pan bilet pierwszej klasy, a ponieważ samolot ten dys-ponuje jedynie klasą turystyczną, więc różnica w cenie biletu zostanie panu zwróconanatychmiast na lotnisku docelowym albo przesłana do domu, jeśli zechce pan podaćadres. Dziękuję pani.29 Gdyby miał pan jakieś życzenie, będę tu za chwilę.Ruszyła ku pomieszczeniu pilotów.Ponownie zapłonął napis na przedniej ścianie ka-biny.Joe pociągnął lekko za małą dzwignię przy poręczy fotela i obniżył nieco oparcie.Dotknął palcami pasa, wysunął go nawet i położył na kolanach, ale nie zapiął klamry.Nigdy tego nie robił.Być może uchroniłoby to siedzącego, gdyby maszyna przekozioł-kowała przy starcie albo natrafiła na niespodziewaną przeszkodę.Ale gdyby samolot za-palił się& ? Zniło mu się kiedyś, że siedzi sam w płonącym samolocie, jest ranny w rękęi nie może rozluznić pasa&Spojrzał w okienko.Samolot zaczął toczyć się wolno, zakręcił i światła dworca ruszyłypowoli, cofając się, z miejsca, ku tyłowi.Rytm silników opadł.Wzdłuż alejki błyskającychw wysokiej trawie lampek, wyznaczających tory startowe, ciężka Superconstellation to-czyła się niespiesznie w mroku.Trwało to dość długo, wreszcie samolot zakręcił z wolnai stanął.Nagle silniki zagrały głębokim, potężnym głosem.Maszyna ruszyła nabierającrozpędu.Joe widział teraz kępę świateł dworca, odległą już i przesuwającą się coraz bardziejw lewo.Jeden lekki podskok na asfalcie, drugi, trzeci, i dygotanie kół ustało.Ziemia byław dole.Na zewnątrz pozostała już tylko zupełna ciemność i daleka, zawieszona w prze-strzeni, wielka łuna świateł milionowego miasta na niewidzialnym widnokręgu.Przez chwilę patrzył zmęczonymi oczyma w mrok.Gdzieś na krańcach nieba wybu-chła krótka czerwona zorza i zniknęła.Maszyna szła ciągle w górę, ale powietrze byłoniespokojne, raz czy dwa razy przyszedł przechył, a pózniej niewielka dziura powietrz-na, w którą opadli i unieśli się znowu.Chyba błyskawica?& pomyślał Joe sennie.Jedna z owych burz, o których wspo-mniał megafon w poczekalni dworca lotniczego, musiała wędrować gdzieś w pobliżu.Ale samolot wznosił się ciągle, a tam wyżej na pewno będzie spokojniej&Górne lampy przygasły.Joe nacisnął guzik na małej tablicy tuż obok wysuwanejtacy stoliczka, którą miał przed sobą.Zapłonęła lampka do czytania.Ustawił ją tak,żeby nie świeciła w oczy, i otworzył rurkę wentylatora: wąski strumyk powietrza owiałmu twarz i przywrócił jasność myśli.Napis na przedzie kabiny zgasł.A więc samolot był już na kursie.W tej samej chwiliz ukrytego megafonu popłynął męski głos: Dobry wieczór państwu, nazywam się Howard Grant i jestem kapitanem tegostatku powietrznego.Wraz z moimi kolegami będę miał zaszczyt pilotować was aż doLondynu, gdzie zakończymy lot.%7łyczę wszystkim, w imieniu naszego towarzystwa lot-niczego i całej załogi, miłej i pogodnej podróży.Gdyby ktokolwiek z państwa miał ja-kieś życzenie albo dostrzegł jakieś niedopatrzenie, prosimy o zakomunikowanie swoichuwag pannie Barbarze Slope, która pełni obowiązki gospodyni na pokładzie i tak jakpozostali członkowie załogi będzie szczęśliwa, mogąc zrobić wszystko, co w jej mocy,30aby zastosować się do waszych wskazówek.A teraz dziękuję państwu, raz jeszcze życzęmiłego spędzenia czasu na pokładzie naszego samolotu i dobranoc państwu!Joe ziewnął.Nad wyjściem awaryjnym czerwona lampka zamigotała i rozjaśniła się.Znowu ogarnęła go senność.Ta purpurowa żaróweczka przypomniała mu nagłe wnę-trze jakiegoś kościoła, w którym był przed laty& Przez chwilę siedział zupełnie nieru-chomo, starając się przypomnieć sobie, co to był za kościół& Wreszcie uśmiechnął siędo siebie.Wiedział, że jego na pół uśpiony i ukołysany cichym szumem silników umysłnie jest już w stanie przypomnieć sobie niczego, co nie leżało w bezpośrednim zasięgupamięci i nie dotyczyło niedawno minionych dni.Zabawny był ten klub miłośnikówksiążki kryminalnej: niemal sami kupcy i przemysłowcy, jak gdyby wypełniali w tensposób lukę w swoim solidnym, zrównoważonym istnieniu.A w ogóle, to dlaczego lu-dzie na całym świecie tak chętnie kupują książki, których jedyną wartością jest zręczneukrycie przez autora jednej czarnej owieczki pośród kilku lub kilkunastu innych, bia-łych jak śnieg?Znowu ziewnął.Drzwi otworzyły się [ Pobierz całość w formacie PDF ]