[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Muśnięcie tego niematerialnego, ale wyraźnie realnego kształtu spowodowało, iż poczuła się bezgranicznie szczęśliwa.- Idę.- powiedziała bezwiednie i głośno.- Idę do was.Czarownica nagle szarpnęła ją za ramię, brutalnie i boleśnie, wpijając zarazem swoje paznokcie w ciało Dziewczyny aż do krwi:- Nie patrz w Miecz.Natychmiast oderwij wzrok od Niego! Spójrz w zieleń.szybko.Grozi ci ogromne niebezpieczeństwo!.szybko.szybko!Napomniana w ten sposób, z początku jeszcze nie czuła ani bólu wbijających się w jej ciało paznokci Czarownicy, ani jej głosu, ale powoli, powoli jedno i drugie zaczęło do niej docierać.Z najwyższym trudem odwróciła wzrok od Magicznego Miecza i utkwiła go w zielonej ścianie Dżungli.Ale nie rozpoznała jej.Zieleń jawiła się jako szarość, zaś ona, Dziewczyna, była chora.Powoli i z wysiłkiem zaczęła rozpoznawać kształt drzew i krzewów.Jeszcze długo, długo były szare, nim wreszcie przeobraziły się w zielone.Najpierw poczuła ogromną tęsknotę do Królestwa Ciemności, które tak raptownie opuściła - a później równie ogromną ulgę, że znowu jest tu, u boku swej Opiekunki.Ta szła cały czas naprzód, ale jej spojrzenie utkwione było niespokojnie w twarzy wychowanki.Po chwili jednak Czarownica odprężyła się.Właśnie stanęły pod wysoką ścianą z białego kamienia, która nagle zagrodziła im dalszą drogę.Dżungla nie panoszyła się tu już tak wszechpotężnie, więc Czarownica przyklękła, trzymając Miecz w szeroko rozwartych dłoniach i znowu jęła szeptać swoje zaklęcia.Jej twarz, pełna najwyższego skupienia, była blada i pokryta kropelkami potu.Srebrzysta klinga po chwili zaczęła blaknąć.Najpierw z wolna zniknęło dziwne, wypełniające ją światło, a później zaczęły zanikać także jej kształty.Za moment była tylko wąskim, srebrnym promieniem.W sekundę później i on się ulotnił.Magiczny Miecz powrócił w swoją Nicość.Teraz dopiero Czarownica westchnęła z ulgą i przysiadła, zmęczona, na ziemi:- Z mojej winy byłaś blisko najpotężniejszego niebezpieczeństwa.Zapomniałam cię ostrzec, że pod żadnym pozorem nie wolno spoglądać w Magiczny Miecz i jego światło.W ogóle nie wolno patrzeć na Nic, co powstało z Nicości.Podziemne Moce wprawdzie drzemią, ale ciągle są o wiele potężniejsze niż my, nawet gdy śpią.I w tym śnie zdolne są wziąć w niewolę twój umysł, bez żadnego wysiłku ze swej strony.One to czynią niemal bezwiednie, mimochodem.Zapatrzyłaś się w Magiczny Miecz i zatraciłaś poczucie czasu.To był twój pierwszy krok w Ich kierunku.Jeszcze byłaś ze mną, ale już częścią swego umysłu znajdowałaś się po i c h Stronie, w ich Królestwie.Gdybyś patrzyła w Miecz jeszcze dłużej, ale na szczęście twoje słowa ostrzegły mnie co się dzieje, to choć twoje ciało szłoby nadal tu, koło mnie, w rzeczywistości byłabyś już tam i nie miałabym żadnej możliwości, żeby cię przywołać.Ich Moc jest o wiele potężniejsza niż nasza, choć pochodzi ona rodem także stamtąd.Lecz jest jedynie malutką cząstką ich możliwości.Gdybyś umysłem została tam, byłabyś wówczas Arghillem - istotą, którą niektórzy czczą jako świętą, ale naprawdę jest to tylko nieszczęsne stworzenie, które popadło przez przypadek w niewolę Prastarych Mocy.Dusza Arghilla - choć ciało ma takie jak my, ludzkie i przebywa wśród ludzi - nigdy nie powróci do ziemskiego świata, ale błąka się bez celu w Podziemnym Królestwie, nie mogąc znaleźć drogi powrotu.Bo też nie ma takiej.Jedynie my, Czarownice, ją znamy.Dziewczyna otrząsnęła się.- Już nie marzę, by stwarzać Coś z Niczego - wyznała Opiekunce.- A jeszcze tam, w ruinach Akademii Nauk poprzysięgłam sobie wbrew twej woli nauczyć się tego.Sama.Z ich pomocą.Teraz wiem, że miałaś rację.Byłam już o krok od Nich i to było straszne, choć zarazem wspaniałe.Gdyby nie ty, byłabym już Arghillem.- Widzę, że Ardżańskie Mury dokonują w tobie przemiany.Po raz pierwszy przyznajesz się do błędu.Nie lubiłaś zdaje się tego czynić.- Nie lubiłam - przyznała Dziewczyna.- Tak, ale teraz masz więcej niż szesnaście lat.Dojrzewasz, doroślejesz, a cechą dorosłości jest umiejętność przyznania się do błędu.Inaczej, mając nawet z pięćdziesiąt lat, będziesz nadal dzieckiem.Ale oto jedna ze ścian Pałacu Królów.Musimy znaleźć bramę.Chciałabym, żeby to była brama główna.Szły wzdłuż wysokiego muru z białego kamienia, mając z prawej strony nieprzebytą Dżunglę.Mur, o dziwo, zachował się \v dobrym stanie.Wydawało się, że toczy stałą walkę z przyrodą - i ją wygrywa.Nie pozwolił się zniszczyć, ani -jak wszystko na to wskazywało - nie dopuścił Dżungli w głąb pałacowego dziedzińca.Idąc, Czarownica opowiadała Dziewczynie historię Pałacu Królów.Zaczął budować go już Luil I, gdy na jego skronie kapłani i plemienni książęta włożyli koronę.Wcześniej ród Luilów był jednym z wielu książęcych rodów w krainie, złożonej z paru tysięcy niewielkich plemion.Były to plemiona osiadłe.Tworzyły swoje osady, uprawiały rolę, posiadały też swoje rycerskie zagony.Jednak w przeciwieństwie do koczowniczych, dzikich plemion z Wielkich Stepów, te nie toczyły między sobą wojen, ale współżyły w miarę harmonijnie, tocząc jedynie drobne potyczki.- Szczerze mówiąc, Wielkie Królestwo powstało jedynie dzięki Najeźdźcom - zaśmiała się Czarownica.- Ich wojowniczy przodkowie ciągle napadali na spokojne plemiona tej krainy, porywali dzieci, kobiety, niewolników, broń, bydło i wszelki dobytek.Aby stawić im skutecznie czoła, małe plemiona łączyły siew większe, te z kolei jednoczyły się z innymi wspólnotami, aż wreszcie powstał naród wielki i potężny, zjednoczony duchem wspólnych interesów: obrony swego spokojnego życia.A wówczas zaistniała potrzeba wyboru króla.Wszyscy książęta zjechali w Wysokie Góry, gdzie od pradawnych wieków stała Wielka Świątynia, a w niej znajdowało się Święte Miejsce - którego roli jak dotąd nikt nie dociekł.Tylko niektórzy, najbardziej wtajemniczeni kapłani podejrzewali, iż ta rola związana jest z pasowaniem na króla.Początkowo trwały między książętami kłótnie, ale wreszcie najstarszy kapłan, natchniony tajemniczym snem, nakazał, by każdy z książąt kolejno wstępował na Święty Kamień, który sam wskaże, kto winien być królem.Uniesieni ambicją plemienni książęta stawali na nim, ale Kamień albo spał wiecznym snem, bądź też zrzucał niektórych z siebie, niemal ze złością.Wielu z książąt orzekło wówczas, że to zwykłe brednie, że żaden kamień, nawet najświętszy nie może zadecydować o wyborze króla! I wówczas, jako jeden z ostatnich stanął na nim młody książę z rodu Luilów - a Święty Kamień leciutko zadrżał, jakby z ulgą i rozjarzył się ciepłą poświatą.Więc nikt nie sprzeciwiał się, gdy na jego głowę włożono koronę i nazwano go Luilem I.Wszyscy, nawet najbardziej żądni władzy pojęli bowiem, że bogowie sprzyjać będą tylko jego, Luila, rządom.I tak się stało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl