Pokrewne
- Strona Główna
- Jonathan Kellerman Bomba zegarowa (Alex Delaware 05)
- Wylie Jonathan Słudzy Arki Tom 2 Porodku Kręgu
- Wylie Jonathan Słudzy Arki Tom 1 Pierwszy Nazwany
- Jonathan Nasaw Dziewczyny, których pożšdał
- Lethem Jonathan Amnesia Moon
- Carroll Jonathan Kosci ksiezyca (3)
- Carroll Jonathan Kosci ksiezyca (2)
- Michael Judith ÂŚcieżki kłamstwa 01 ÂŚcieżki kłamstwa
- Kasjusz Historia Rzymska
- [4 2]Erikson Steven Dom Lancu Konwergencja
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- opowiastki.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Próbowałemwyjaśnić, ale była tak rozwścieczona, że docierała do niej tylko część tego, co mówi-łem.Jeszcze raz musiałem poprosić, żeby dała mi Iwana.Kazałem mu powiedzieć jejwszystko o Durancie i wytłumaczyć, że jest to jeden z niewielu ludzi, którzy mogą nampomóc w tej sytuacji.Gdy rozmawialiśmy, słyszałem w tle jej wrzaski. Dlaczego tylko rozmawiasz? Zapytaj go, czemu go tu nie ma i czemu jej nieszuka? Sam, dlaczego ty nic nie robisz?Gdy moja matka znalazła się w szpitalu, by stoczyć ostatnią, beznadziejną bitwę z ra-kiem, zaczęła się zachowywać w sposób charakterystyczny dla ciężko chorych ludzi.Niepamiętam naukowej nazwy tego sposobu zachowania, ale to nieistotne.Krótko mówiąc,z uwagi na to, że świat pacjenta ogranicza się do pokoju, w którym leży, oraz niezmien-nej listy czynności, zaczyna on przywiązywać ogromną wagę do tej niewielkiej liczbyrzeczy, jakie mu jeszcze pozostały.Gdzie jest mój sok pomarańczowy? Pielęgniarkaobiecała mi szklankę soku pomarańczowego już pół godziny temu i w dalszym ciągugo nie ma! Wściekłość, frustracja, prawdziwa gorycz.Czy zabrałeś mojego Time a ? Napewno położyłam go na stoliku, a teraz go tam nie ma! Nierzadko byłem świadkiem, jakta dobroduszna, wyrozumiała kobieta wpadała w żałosną wściekłość, bo lekarz się spóz-niał albo dlatego, że przez dwa dni z rzędu podawano zieloną galaretkę.Wcale mnie to nie dziwi, ponieważ zdają sobie sprawę, że ich świat powoli się ulat-nia i mogą jedynie trzymać się z uporem tych kilku pozostałych przedmiotów i wyda-rzeń jak rozbitek, który gdzieś na środku morza nie chce puścić koła ratunkowego.Cooczywiście nie znaczy, że uświadomienie sobie całego mechanizmu czyni to wszystkomniej bolesnym dla świadków.Podczas tych dwóch dni czekania na Cassandrę stwierdziłem, że zachowuję się zu-pełnie tak samo jak moja matka.Mój dom stał się szpitalnym pokojem, a rzeczy naj-drobniejsze nabrały ogromnej wagi.Początkowo mogłem jeszcze skupić się na pracy.Pisanie zawsze było moim schronie-niem i ucieczką.Dawniej, gdy coś mi się nie układało, gnałem do swojego pokoju, za-mykałem drzwi i zagłębiałem się w bieżącej pracy.To jest właśnie najwspanialsza rzecz151w pisarstwie możliwość oderwania się od tu i teraz i zamieszkania na pewien czasw świecie własnej wyobrazni.Podnoszę most zwodzony łączący mnie ze światem ze-wnętrznym, chwytam pióro i biorę się do dzieła.Lecz nie wtedy, gdy zginęło moje dziec-ko, gdy wiedziałem, że gdzieś tam, poza moim małym, przytulnym gabinetem, poza bla-skiem zielonej lampki i tą kartką z zasychającym atramentem, może dziać się najgorsze,a ja siedzę i nic nie mogę na to poradzić.Absolutnie nie potrafiłem uciec w pisanie aniteż zignorować tej ciszy, która otaczała moje serce.Pierwszego dnia próbowałem pisać.Dopóki słowa, które pisałem, brzmiały tak jaktrzeba, dopóki zdania przyjmowały logiczny kształt, czułem, że panuję nad sytuacją.Lecz historia Pauline tylko wszystko pogarszała i nic dziwnego.Siedząc w domu i wyczekując na telefon, rozpaczliwie potrzebowałem jakiejś kon-kretnej pracy.Postanowiłem więc zrobić porządki w domu.Odkurzanie dywanu w du-żym salonie zajęło mi chyba czterdzieści pięć sekund.Ale zrobiłem to dokładnie, a nietak jak zwykle, kiedy to kończy się na kilku szybkich ruchach szczotką.Mknąłem przezcały dom jak Struś Pędziwiatr i gdybym był postacią z filmu rysunkowego, ciągnę-łyby się za mną smużki dymu.Gnałem z pokoju do pokoju, wycierając, myjąc, poleru-jąc i skrobiąc.W tym szale sprzątania dwukrotnie nadepnąłem na kryjącego się po ką-tach psa.Wtedy chyba po raz pierwszy jego zły humor nie zrobił na mnie żadnego wra-żenia, był niczym w porównaniu z moim szałem, wariacką koniecznością nieustannejpracy i to pracy rąk, z wyłączeniem mózgu.Starając się za wszelką cenę nie myśleć, znaj-dowałem się w bardzo dziwnym stanie lęku i jednocześnie wściekłości, lecz przedewszystkim bezsilności.O Boże, jakże bardzo czułem się bezsilny.Gdy skończyłem pierwsze sprzątanie, cały dom lśnił.Po drugim sprzątaniu byłemw ciężkim szoku.Szczeliny w parkiecie wyczyściłem szczoteczką do zębów, a kamieniekominka metalową szczotką.Skrzydła wywietrznika nad kuchenką błyszczały, a psiemiski potraktowałem wybielinką.Gdy postanowiłem wyprać wszystkie moje czapki,zdałem sobie sprawę, że to już lekka przesada [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Próbowałemwyjaśnić, ale była tak rozwścieczona, że docierała do niej tylko część tego, co mówi-łem.Jeszcze raz musiałem poprosić, żeby dała mi Iwana.Kazałem mu powiedzieć jejwszystko o Durancie i wytłumaczyć, że jest to jeden z niewielu ludzi, którzy mogą nampomóc w tej sytuacji.Gdy rozmawialiśmy, słyszałem w tle jej wrzaski. Dlaczego tylko rozmawiasz? Zapytaj go, czemu go tu nie ma i czemu jej nieszuka? Sam, dlaczego ty nic nie robisz?Gdy moja matka znalazła się w szpitalu, by stoczyć ostatnią, beznadziejną bitwę z ra-kiem, zaczęła się zachowywać w sposób charakterystyczny dla ciężko chorych ludzi.Niepamiętam naukowej nazwy tego sposobu zachowania, ale to nieistotne.Krótko mówiąc,z uwagi na to, że świat pacjenta ogranicza się do pokoju, w którym leży, oraz niezmien-nej listy czynności, zaczyna on przywiązywać ogromną wagę do tej niewielkiej liczbyrzeczy, jakie mu jeszcze pozostały.Gdzie jest mój sok pomarańczowy? Pielęgniarkaobiecała mi szklankę soku pomarańczowego już pół godziny temu i w dalszym ciągugo nie ma! Wściekłość, frustracja, prawdziwa gorycz.Czy zabrałeś mojego Time a ? Napewno położyłam go na stoliku, a teraz go tam nie ma! Nierzadko byłem świadkiem, jakta dobroduszna, wyrozumiała kobieta wpadała w żałosną wściekłość, bo lekarz się spóz-niał albo dlatego, że przez dwa dni z rzędu podawano zieloną galaretkę.Wcale mnie to nie dziwi, ponieważ zdają sobie sprawę, że ich świat powoli się ulat-nia i mogą jedynie trzymać się z uporem tych kilku pozostałych przedmiotów i wyda-rzeń jak rozbitek, który gdzieś na środku morza nie chce puścić koła ratunkowego.Cooczywiście nie znaczy, że uświadomienie sobie całego mechanizmu czyni to wszystkomniej bolesnym dla świadków.Podczas tych dwóch dni czekania na Cassandrę stwierdziłem, że zachowuję się zu-pełnie tak samo jak moja matka.Mój dom stał się szpitalnym pokojem, a rzeczy naj-drobniejsze nabrały ogromnej wagi.Początkowo mogłem jeszcze skupić się na pracy.Pisanie zawsze było moim schronie-niem i ucieczką.Dawniej, gdy coś mi się nie układało, gnałem do swojego pokoju, za-mykałem drzwi i zagłębiałem się w bieżącej pracy.To jest właśnie najwspanialsza rzecz151w pisarstwie możliwość oderwania się od tu i teraz i zamieszkania na pewien czasw świecie własnej wyobrazni.Podnoszę most zwodzony łączący mnie ze światem ze-wnętrznym, chwytam pióro i biorę się do dzieła.Lecz nie wtedy, gdy zginęło moje dziec-ko, gdy wiedziałem, że gdzieś tam, poza moim małym, przytulnym gabinetem, poza bla-skiem zielonej lampki i tą kartką z zasychającym atramentem, może dziać się najgorsze,a ja siedzę i nic nie mogę na to poradzić.Absolutnie nie potrafiłem uciec w pisanie aniteż zignorować tej ciszy, która otaczała moje serce.Pierwszego dnia próbowałem pisać.Dopóki słowa, które pisałem, brzmiały tak jaktrzeba, dopóki zdania przyjmowały logiczny kształt, czułem, że panuję nad sytuacją.Lecz historia Pauline tylko wszystko pogarszała i nic dziwnego.Siedząc w domu i wyczekując na telefon, rozpaczliwie potrzebowałem jakiejś kon-kretnej pracy.Postanowiłem więc zrobić porządki w domu.Odkurzanie dywanu w du-żym salonie zajęło mi chyba czterdzieści pięć sekund.Ale zrobiłem to dokładnie, a nietak jak zwykle, kiedy to kończy się na kilku szybkich ruchach szczotką.Mknąłem przezcały dom jak Struś Pędziwiatr i gdybym był postacią z filmu rysunkowego, ciągnę-łyby się za mną smużki dymu.Gnałem z pokoju do pokoju, wycierając, myjąc, poleru-jąc i skrobiąc.W tym szale sprzątania dwukrotnie nadepnąłem na kryjącego się po ką-tach psa.Wtedy chyba po raz pierwszy jego zły humor nie zrobił na mnie żadnego wra-żenia, był niczym w porównaniu z moim szałem, wariacką koniecznością nieustannejpracy i to pracy rąk, z wyłączeniem mózgu.Starając się za wszelką cenę nie myśleć, znaj-dowałem się w bardzo dziwnym stanie lęku i jednocześnie wściekłości, lecz przedewszystkim bezsilności.O Boże, jakże bardzo czułem się bezsilny.Gdy skończyłem pierwsze sprzątanie, cały dom lśnił.Po drugim sprzątaniu byłemw ciężkim szoku.Szczeliny w parkiecie wyczyściłem szczoteczką do zębów, a kamieniekominka metalową szczotką.Skrzydła wywietrznika nad kuchenką błyszczały, a psiemiski potraktowałem wybielinką.Gdy postanowiłem wyprać wszystkie moje czapki,zdałem sobie sprawę, że to już lekka przesada [ Pobierz całość w formacie PDF ]