[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odgłos przypominał uderzenie sie-kierą w pień drzewa.Kiedy padał, podtrzymałem go i deli-katnie ułożyłem na ziemi.N,ie obudzi się przed świtem, amoże nawet nigdy.Nieważne.Ruszyłem po schodach wgórę.NiŐ śpieszyłem się zbytnio.Pośpiech mógłby źle się skoń-czyć.Szedłem wolno, po jednym schodku, cały czas patrzącw górę.Byłem zbyt blisko celu, żeby sobie pozwolić na brakrozwagi, który prawdopodobnie zniweczyłby wszystkie mojewysiłki.Na szóstym czy siódmym piętrze jeszcze zwolniłem, lecznie ze względu na bóI nogi czy brak tchu, co też było prawdą,ale po prostu nů ścianie w górze spostrzegłem jakieś rozpro-szone światło.Nie miało prawa tam być, w ogóle niepowinno być żadnego światła, bo w całym śródmieściu Lon-dynu wyłączono prąd.Jeżeli duchom wolno mieć czarne twarze - choć podejrze-wam, że na mojej pojawiły się juijasne pasma - to następnepiętro pokonałem jak duch.Zbliżając się do światła zauwa-żyłem, że nie pada z okna, lecz z drzwi wykonanych z żela-znych prętów.Zadarłem głowę i ostrożnie zajrzałem dośrodka.Drzwi znajdowały się na poziomie potężnych stalowychdźwigarów, które łukiem spinały ściany dworca u podstawydachu.Wewnątrz paliło się kilkanaście lamp - słabe, nie-wielkie pojedyncze światła, które jedynie podkreślały mrokprawie całkowicie wypełniający ogromną halę.Sześć lampwisiało bezpośrednio nad hydraulicznymi odbojami tam,gdzie kończyły się tory, i wówczas zrozumiałem, że to lampyawaryjne, zasilane z akumulatorów, włączające się automa-tycznie w wypadku braku prądu.Fakt ten dostateczniewyjaśniał pochodzenie światła i byłem pewien, że się niemyliłem.rzez jâkiś czas patrzyłem na geometryczną siatkę pokry-sadzą dźwigarów, ginącą w nieprzeniknionych ciem-iach w głębi hali dworca, a potem lekko popchnąłemvi, próbując je otworzyć.Te przeklęte drzwi ustąpiły, aleskrzypnęły jak szubienica w wietrzną noc, oczywiście szu-bieniica z wisielcem.Przestałem myśleć o zwłokach i cofną-łem rękę.Dość tego hałasowania.Drzwi jednak na tyle sięuchyliły, że dojrzałem za nimi stalowy balkon i odchodząceod niego pionowo dwie żelazne drabinki.Jedna łączyła go zdrugim pomostem dla czyścicieli okien, biegnącym tuż pod_mnymi świetlikami, druga zaś z kładką dla elektryków,zawieszoną mniej _vięcej na poziomie najwyższych lamp wdworca.Dobrze o tym wiedzieć, może mi się przydać.Wyprostowałem się.Czekało mnie jeszcze co najmniej sześćpięter wspinaczki, zanim znajdę coś naprawdę interesują-cego.Ramię, które chwyciło mnie za szyję i zaczęło dusić,musiało należeć do goryla, wprawdzie ubranego w koszulę imarynarkę, ale mimo wszystko goryla.W pierwszej chwili,obezwładniony szokiem i bólem, pomyślałem że zmiażdżymi gardło.Nim zdobyłem się na jakąkolwiek reakcję, otrzy-małem cios w nadgarstek twardym metalowym przedmiotemiebley wypadł mi z rgki, odbił się od spocznika i poleciał wdółNawet nie słyszałem, kiedy uderzył w jezdnię.Byłem zbytzajęty walką o życie.Lewą ręką - prawą mi natychmiastsparaliżowało i stała się całkiem bezużyteczna - chwyciłemprzeciwnika za przegub i próbowałem oderwać jego ramięod swego gardła.Z równym skutkiem mógłbym odłamywaćkonar dębu dziesięciocentymetrowej średnicy.Ten człowiekbył fenomenalnie silny i wyciskał ze mnie życie.W dodatkurobił to bardzo szybko.Nagle poczułem, że coś wściekle gniecie mnie w plecy tużnad nerkami.Zdawałem sobie sprawę, co to znaczy, alemimo wszystko nie przestałem walczyć.Wiedziałem, że jeśli26Inie zdołam się uwolnić w ciągu paru sekund, to się uduszę.Zcałej siły odépchnąłem się prawą nogą od prętów drzwi.Zataczając się obaj wpadliśmy na poręcz metalowych scho-dów.Kiedy uderzył krzyżem w poręcz poczułem, że jegostopy zsunęły się ze spocznika.Przez chwilę próbowaliśmyodzyskać równowagę, lecz on ani na moment nie przestałmnie dusić._Wtem ucisk na gardle i palcach zelżał, gdynapastnik, ratując swoje życie, rozpaczliwie przytrzymał sięporęczy.Odskoczyłem od niego i zachwiałem się.Krztusząc się zbólu, głęboko wciągnąłem powietrze, a potem ciężko upad-łem na schody.Wylądowałem na prawym boku, akurat tam,gdzie miałem połamane żebra.Pociemniało mi w oczach, agdybym wówczas poddał się zmęczeniu, choć na momentro uźnił czy uległ s_vemu ciału gwałtownie dopominają-cemu się wytchnienia, to z pewnością bym zemdlał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl