[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A co będzie z majorem Rankoviciem i ze mną? - zapytał Metrović.- Zostawimy was tutaj.- Martwych?- Żywych.Związanych i zakneblowanych, ale żywych.Nie jesteśmy czetnikami.Nie mordujemy bezbronnych żołnierzy, nie mówiąc już o cywilach.- My też nie.- Ależ skąd! A te tysiące muzułmanów, którzy zniknęli w południowej Serbii? Sami na siebie podnieśli rękę? Tchórze, co?Metrowić nie odpowiedział.- A o ileż tysięcy więcej Serbów - mężczyzn, kobiet i dzieci - zmasakrowano w Chorwacji z powodów religijnych.Zmasakrowano z bestialskim okrucieństwem nie notowanym dotąd na Bałkanach.Ilu ich było?- Nie przyłożyliśmy do tego ręki.Ustaszowcy to nie żołnierze, to niezdyscyplinowani terroryści.- To wasi sojusznicy.Tak samo jak Niemcy.Pamięta pan Kragujevać, majorze, gdzie Niemcy złapali i rozstrzelali pięć tysięcy obywateli jugosłowiańskich? Wypędzali dzieci ze szkół i strzelali do nich, kiedy tak stały zbite w gromadki, aż nawet plutony egzekucyjne miały dość i zbuntowały się.Wasi sojusznicy.Pamiętacie odwrót z Użic, gdzie niemieckie czołgi jeździły w tę i z powrotem tak długo aż zgniotły na miazgę leżących na ziemi rannych partyzantów? Wasi sojusznicy! Wina waszych zbrodniczych przyjaciół spada też i na was.Choć bardzo chcielibyśmy was tak samo potraktować, jednak nie zrobimy tego.Mam swoje rozkazy, nie mówiąc już o tym, że formalnie rzecz ujmując jesteśmy sprzymierzeńcami - zakończył z wyraźnym odcieniem pogardy w głosie.- Jesteście partyzantami.- zawyrokował Metrović.- Uchowaj Boże! - Obrzydzenie na twarzy Crniego gościło zaledwie moment, za to bardzo czytelnie.- Czy wyglądamy na jakąś hałastrę z lasu? Jesteśmy komandosami z dywizji Murge.- W owym czasie była to najlepsza włoska dywizja działająca na terenach południowo-wschodniej Europy.- Wasi sprzymierzeńcy, jak mówiłem.Macie tu gniazdo żmij pod nosem.- Ruchem głowy wskazał ośmioro więźniów.- Nie, nie, oczywiście nie wyglądają jak żmije, trudno je rozpoznać, więc tym bardziej nie umiecie się z nimi rozprawić.My sobie damy radę.Metrović spojrzał na Petersena.- Zdaje się, że należą ci się przeprosiny, Peter.Wczoraj nie wiedziałem, czy wierzyć w to, co mówisz, czy nie.Wszystko zdawało się takie nieprawdopodobne.Już nie mam wątpliwości.Miałeś rację.- Dużo mi to teraz da.Mam na myśli te moje proroctwa - odparł Petersen.- Już od dwudziestu czterech godzin powinno mnie tu nie być.- Związać ich - rzucił Crni.Jak tylko wyszli z chaty, dołączyło do nich jeszcze dwóch żołnierzy, czemu zupełnie nikt się nie zdziwił - Crni nie należał do osób, które zdecydowałyby się przebywać w jakimś pomieszczeniu blisko godzinę, nie wystawiwszy warty na zewnątrz.To, że ludzie ci należeli do elitarnych oddziałów, nie ulegało najmniejszej wątpliwości.Noc była paskudna, sypał śnieg, wiał lodowaty wiatr, widoczność spadła niemal do zera, a Crni i jego ludzie nie tylko świetnie sobie radzili w tych wyjątkowych warunkach, lecz wręcz zdawali się nimi upajać.Metrović pomylił się minionego wieczoru nie raz, lecz dwa razy.Mówił, że w taką pogodę nikt nie będzie chodził po górach przez dobrych kilka dni.Crni i jego żołnierze mieli udowodnić, że jest inaczej.Kiedy znaleźli się poza terenem obozu, Crni i jego ludzie wyciągnęli latarki.Pojmani brodzili gęsiego w coraz głębszym śniegu zapadając się weń po kolana, zaś ich strażnicy szli obok, ubezpieczając lewą i prawą stronę.Po pewnym czasie, na rozkaz Crniego, zatrzymali się.- Obawiam się, że musimy was związać.Ręce.Z tyłu, na plecach.- Dziwię się, że nie zrobiliście tego wcześniej - odezwał się Petersen.- Jeszcze bardziej się dziwię, że chcecie to zrobić właśnie teraz.Chyba, że umyśliliście sobie w ten sposób nas zabić.- Jaśniej proszę.- Jesteśmy na szczycie ścieżki, która trawersuje zbocze aż do samej doliny, tak?- Skąd pan wie?- Bo wiatr nie zmienił się od wczoraj.Macie kuce?- Tylko dwa.Dla kobiet.Wczoraj wam to wystarczyło.- Jest pan dobrze poinformowany.Mężczyźni mają mieć ręce związane z tyłu na wypadek, gdyby coś nas podkusiło, żeby dać któremuś z pańskich ludzi kuksańca i strącić go w przepaść, czy tak? Błąd, kapitanie Crni, błąd.Zupełnie to do pana nie pasuje.- Czyżby?- Tak, z dwóch powodów.Powierzchnia skały jest spękana i śliska, pokryta lodem, albo twardym, ubitym śniegiem.Jeśli ktoś się poślizgnie z rękami związanymi z tyłu, to niby jak ma bronić się przed upadkiem w przepaść? A przede wszystkim jak miałby utrzymać równowagę? Żeby utrzymać równowagę, trzeba szeroko rozłożyć ramiona, tak? Pan powinien o tym wiedzieć.To dobry sposób uśmiercania ludzi.Po drugie, pańscy żołnierze wcale nie muszą trzymać się blisko nas.Czterech dać z przodu, nie za blisko, czterech z tyłu, w środku my z jakimiś pochodniami.Jakąż to niby akcję mielibyśmy zorganizować poza samobójczym skokiem w przepaść? Zapewniam pana, że żaden z nas nie ma ku temu skłonności.- Nie bywam często w górach, majorze Petersen.Przyjmuję pańskie uwagi.- I jeszcze jedno, jeśli wolno.Zezwólcie mnie i Giacomo prowadzić kuce Lorraine i Sariny.Obawiam się, że obie panie nie przepadają za spacerami w górach.- Nie chcę! - Wizja oblodzonego szlaku spowodowała, że w głosie Sariny zabrzmiała nutka histerii.- Nie chcę! Nie chcę!- Nie chce pana - sucho zauważył Crni.- Nie wie, co mówi.To tylko moje prywatne zdanie.Ona ma silny lęk wysokości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl