Pokrewne
- Strona Główna
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Robert Ludlum Droga do Gandolfo
- Alice Clayton Nie mów mi co mam robić. Tom 3
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pustapelnia.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To jeszcze nie wszystko.- Tak, to jeszcze nie wszystko - powiedział Andrzej w zamyśleniu.- A skrzypce skąd masz?Oczy Cygana rozżarzyły się jak popiół wygasającego ogniska pod podmuchem wiatru.2renice nabrały dziwnego blasku.- Skrzypce - wyszeptał - zabrałem.- Komu?- Jednemu księdzu.Jak szedłem już z Mikulasza, to ja wstąpił do takiej wsi.Tam była jedna rodzina cygańska.Ale ich tam już nie ma.Uciekli na Węgry.Ide sobie wedle plebanii.Słucham, ktoś gra.Stanął ja pod oknem.Dobrze grał ten ksiądz.Dobre były jego skrzypce.Wszedł ja tam i zabrał.- zaciął lekko wargi, przełknął ślinę i strzyknął w ognisko.- Jak to, tak po prostu zabrałeś? - Andrzej patrzył nań z lękiem w oczach.- Podobały mi się.- I ksiądz ci je dał?- Nie, ja zabrał.- A ksiądz pozwolił?- Ksiądz nic nie powiedział.Andrzej patrzył na oliwkową, dziką twarz z coraz większym strachem.- Słuchaj, co ty ze mnie robisz głupiego.Tyś wszedł tam, zabrałeś skrzypce, a ksiądz nic nie powiedział.Cygan uśmiechnął się kącikiem warg, ale nie był to ani uśmiech, ani grymas.Wyglądało to jak łyśnięcie kłami zgłodniałego wilka.- No, mów! - wyszeptał Andrzej.- Co mówić?- Coś zrobił z tym księdzem? Cygan machnął ręką.- Po co księdzu skrzypce, ma organy.Andrzej czuł, jak na ogrzane przy ognisku czoło występują mu zimne krople potu.Cygan znów się uśmiechnął.Tym razem pokazał cały rząd zdrowych, lśniąco białych zębów.- Co tak na mnie patrzysz? Ja nie wiedział, że to twój plecak.Ja myślał, że ktoś zostawił.Pomyśl, jakbyś ty znalazł taki plecak, nie zabrałbyś sobie?Andrzej odsunął się od ognia.- Czy miałeś wtedy broń?- Kiedy?- Wtedy, gdyś wszedł do tego księdza?- Nie.Ja uciekł bez broni, bez pasa.Poszli my poić konie.Bez czapki nawet ja uciekł.Jak my poszli, to ja hop, przez potok, i mnie nie ma.- Ziewnął, przeciągnął się i łasym okiem zerknął na kawałek skwierczącej nad ogniem słoniny.Andrzej odsunął się jeszcze dalej.- Zemdliło mnie.Masz, jedz! - podał mu patyk takim ruchem, jak się podaje kość złemu psu.Żołnierz schwycił patyk, zdjął z niego słoninę.Cmoknął.- Dobra słonina.Głupiś, że nie jesz.Ja bym zjadł dużo takiej słoniny.Dobra słonina - kręcił z uznaniem głową.Andrzej patrząc na niego zrozumiał, że nie może z nim dłużej zostać."On ze mną może zrobić to samo co z tym księdzem.Zabierze plecak."- Słuchaj - rzekł ostrym głosem - musimy się rozstać.Jeszcze noc nie zapadła.Zejdziesz w Koprową i tam znajdziesz sobie nocleg.Cygan odjął od ust kawałek spieczonej słoniny.Patrzał na Andrzeja tępym, zdumionym wzrokiem.- We dwóch zawsze lepiej - uśmiechnął się dziwnie.- Ja pierwszy zająłem kolibę.- Czy to twoja?- Nie moja, ale pierwszy tu byłem.Oliwkowa twarz Cygana stężała nagle.Mięśnie wokół wydatnych ust drgnęły.- Przenocuję tylko, rano sobie pójdę.- Ciasno nam będzie.Lepiej, żebyś poszedł zaraz.Cygan się roześmiał.- Jak ciasno, to cieplej.- Dam ci coś na drogę.- Mnie niczego nie trzeba.Andrzeja drażnił jego tępy upór.Wiedział, że niełatwo pozbędzie się przygodnego towarzysza.Żałował, że nie odprawił go zaraz, gdy odebrał mu plecak.Schwyciwszy nie dopalony patyk, zaczął grzebać nim w ognisku.Sypnęły iskry, osiadając na butach i spodniach jak robaczki świętojańskie.- Musisz iść - powiedział i spojrzał wyzywająco w oczy Cygana.Ten uniósł tylko lekko głowę.- Dokąd ja pójdę?- Zejdziesz w Koprową, tam znajdziesz jakieś miejsce.Po twarzy żołnierza przebiegł chytry uśmieszek, zaigrał w oczach i na wargach.- Zagram ci - powiedział szeptem.Nie czekając na najmniejszy gest Andrzeja, porwał z ziemi skrzypce, usiadł wygodniej, podwinął nogi i palcami trącił w struny.- Idź lepiej teraz, później noc zapadnie.- Ja mam czas, całe życie mam czas.- Uśmiechnął się do skrzypiec i smyczkiem przeciągnął po strunach.Dźwięk miały miękki, głęboki.- Słyszysz, co mówię - żachnął się Andrzej.- Idź już, bo noc zapada.Cygan nachylił się ku niemu.- Zagram ci coś na madziarską nutę.Ja z Madziarów.Mój ojciec był primaszem sławnej kapeli.Słyszałeś o Janoszu Rudnaim? To był mój ojciec.Grał w wielkim hotelu, gdzie mieszkali wielcy panowie.Zagram ci.Uniósł smyczek, a potem przeciągnął lekko, tak lekko, że struna ledwo zadrgała i zaczął grać.- Przestań! - Andrzej zerwał się.Stanął z zaciśniętymi pięściami.- Nie rozumiesz, że mogą usłyszeć z dołu, przyjść tu i nas złapać.Smyczek drżał jeszcze chwilę w dłoni.- Boisz się?- Nie chcę, żeby mnie tu nakryli.Do tego z tobą.- W taką mgłę nikt tu nie przyjdzie.- Chcę, żebyś sobie poszedł.- Gdzie ja pójdę?- To mnie nie obchodzi.Zejdź w Koprową albo do diabła jasnego, gdzie chcesz.Dezerter dźwignął się z wolna.W oczach miał gniew- A jak nie pójdę? - powiedział wyzywająco.- To cię strącę - zawołał Andrzej gniewnie.Dezerter zląkł się widocznie, gdyż cofnął się o krok i nie patrząc na Andrzeja, owijał skrzypce w szmatę.- Taka mgła - mruczał do siebie.- Ciemno już.- Mówiłem ci, żebyś się spieszył.- Do czego tu się spieszyć?Pochylił się, jakby chciał zasznurować but i błyskawicznie sięgnął po leżący przed nim kamień.Andrzej spostrzegł ten ruch.Chciał się rzucić, by wyrwać kamień, ale Cygan był szybszy.Cisnął celując prosto w głowę.Andrzej poczuł bolesne draśnięcie nad skronią.Z nagłego rozmachu dezerter zachwiał się, zatoczył nad ogniskiem.Andrzej dopadł go jednym skokiem, złapał wpół i powalił na ziemię.Zaczęli się szamotać.Cygan, chcąc się wywinąć z uścisku, kopał, walił pięściami w plecy.W ślepej walce staczali się na sam skraj występu.Andrzej poczuł, że jeden niebaczny ruch, a obaj runą w przepaść.Wparł się mocno w jakieś zagłębienie, kolanem próbował przydusić leżącego pod nim Cygana.Ten wyczuł widocznie, że są na samym skraju tarasu.Gwałtownym skrętem wywinął się spod przygniatającego go ciała.Chciał zepchnąć przeciwnika w przepaść, lecz tamten wczepił się weń mocnym uściskiem.- Puść! - zawołał.- Puść, bo razem spadniemy.Ale Andrzej wyczuł, że dezerter słabnie.Jego oddech był coraz słabszy, uścisk rąk rozluźniał się.- Puść! - jęknął.Andrzej jeszcze mocniej zacisnął obręcz splecionych wokół jego piersi rąk.Cygan stęknął boleśnie.- Puść.Andrzej przewinął się szybkim ruchem.Znowu, był na wierzchu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.- To jeszcze nie wszystko.- Tak, to jeszcze nie wszystko - powiedział Andrzej w zamyśleniu.- A skrzypce skąd masz?Oczy Cygana rozżarzyły się jak popiół wygasającego ogniska pod podmuchem wiatru.2renice nabrały dziwnego blasku.- Skrzypce - wyszeptał - zabrałem.- Komu?- Jednemu księdzu.Jak szedłem już z Mikulasza, to ja wstąpił do takiej wsi.Tam była jedna rodzina cygańska.Ale ich tam już nie ma.Uciekli na Węgry.Ide sobie wedle plebanii.Słucham, ktoś gra.Stanął ja pod oknem.Dobrze grał ten ksiądz.Dobre były jego skrzypce.Wszedł ja tam i zabrał.- zaciął lekko wargi, przełknął ślinę i strzyknął w ognisko.- Jak to, tak po prostu zabrałeś? - Andrzej patrzył nań z lękiem w oczach.- Podobały mi się.- I ksiądz ci je dał?- Nie, ja zabrał.- A ksiądz pozwolił?- Ksiądz nic nie powiedział.Andrzej patrzył na oliwkową, dziką twarz z coraz większym strachem.- Słuchaj, co ty ze mnie robisz głupiego.Tyś wszedł tam, zabrałeś skrzypce, a ksiądz nic nie powiedział.Cygan uśmiechnął się kącikiem warg, ale nie był to ani uśmiech, ani grymas.Wyglądało to jak łyśnięcie kłami zgłodniałego wilka.- No, mów! - wyszeptał Andrzej.- Co mówić?- Coś zrobił z tym księdzem? Cygan machnął ręką.- Po co księdzu skrzypce, ma organy.Andrzej czuł, jak na ogrzane przy ognisku czoło występują mu zimne krople potu.Cygan znów się uśmiechnął.Tym razem pokazał cały rząd zdrowych, lśniąco białych zębów.- Co tak na mnie patrzysz? Ja nie wiedział, że to twój plecak.Ja myślał, że ktoś zostawił.Pomyśl, jakbyś ty znalazł taki plecak, nie zabrałbyś sobie?Andrzej odsunął się od ognia.- Czy miałeś wtedy broń?- Kiedy?- Wtedy, gdyś wszedł do tego księdza?- Nie.Ja uciekł bez broni, bez pasa.Poszli my poić konie.Bez czapki nawet ja uciekł.Jak my poszli, to ja hop, przez potok, i mnie nie ma.- Ziewnął, przeciągnął się i łasym okiem zerknął na kawałek skwierczącej nad ogniem słoniny.Andrzej odsunął się jeszcze dalej.- Zemdliło mnie.Masz, jedz! - podał mu patyk takim ruchem, jak się podaje kość złemu psu.Żołnierz schwycił patyk, zdjął z niego słoninę.Cmoknął.- Dobra słonina.Głupiś, że nie jesz.Ja bym zjadł dużo takiej słoniny.Dobra słonina - kręcił z uznaniem głową.Andrzej patrząc na niego zrozumiał, że nie może z nim dłużej zostać."On ze mną może zrobić to samo co z tym księdzem.Zabierze plecak."- Słuchaj - rzekł ostrym głosem - musimy się rozstać.Jeszcze noc nie zapadła.Zejdziesz w Koprową i tam znajdziesz sobie nocleg.Cygan odjął od ust kawałek spieczonej słoniny.Patrzał na Andrzeja tępym, zdumionym wzrokiem.- We dwóch zawsze lepiej - uśmiechnął się dziwnie.- Ja pierwszy zająłem kolibę.- Czy to twoja?- Nie moja, ale pierwszy tu byłem.Oliwkowa twarz Cygana stężała nagle.Mięśnie wokół wydatnych ust drgnęły.- Przenocuję tylko, rano sobie pójdę.- Ciasno nam będzie.Lepiej, żebyś poszedł zaraz.Cygan się roześmiał.- Jak ciasno, to cieplej.- Dam ci coś na drogę.- Mnie niczego nie trzeba.Andrzeja drażnił jego tępy upór.Wiedział, że niełatwo pozbędzie się przygodnego towarzysza.Żałował, że nie odprawił go zaraz, gdy odebrał mu plecak.Schwyciwszy nie dopalony patyk, zaczął grzebać nim w ognisku.Sypnęły iskry, osiadając na butach i spodniach jak robaczki świętojańskie.- Musisz iść - powiedział i spojrzał wyzywająco w oczy Cygana.Ten uniósł tylko lekko głowę.- Dokąd ja pójdę?- Zejdziesz w Koprową, tam znajdziesz jakieś miejsce.Po twarzy żołnierza przebiegł chytry uśmieszek, zaigrał w oczach i na wargach.- Zagram ci - powiedział szeptem.Nie czekając na najmniejszy gest Andrzeja, porwał z ziemi skrzypce, usiadł wygodniej, podwinął nogi i palcami trącił w struny.- Idź lepiej teraz, później noc zapadnie.- Ja mam czas, całe życie mam czas.- Uśmiechnął się do skrzypiec i smyczkiem przeciągnął po strunach.Dźwięk miały miękki, głęboki.- Słyszysz, co mówię - żachnął się Andrzej.- Idź już, bo noc zapada.Cygan nachylił się ku niemu.- Zagram ci coś na madziarską nutę.Ja z Madziarów.Mój ojciec był primaszem sławnej kapeli.Słyszałeś o Janoszu Rudnaim? To był mój ojciec.Grał w wielkim hotelu, gdzie mieszkali wielcy panowie.Zagram ci.Uniósł smyczek, a potem przeciągnął lekko, tak lekko, że struna ledwo zadrgała i zaczął grać.- Przestań! - Andrzej zerwał się.Stanął z zaciśniętymi pięściami.- Nie rozumiesz, że mogą usłyszeć z dołu, przyjść tu i nas złapać.Smyczek drżał jeszcze chwilę w dłoni.- Boisz się?- Nie chcę, żeby mnie tu nakryli.Do tego z tobą.- W taką mgłę nikt tu nie przyjdzie.- Chcę, żebyś sobie poszedł.- Gdzie ja pójdę?- To mnie nie obchodzi.Zejdź w Koprową albo do diabła jasnego, gdzie chcesz.Dezerter dźwignął się z wolna.W oczach miał gniew- A jak nie pójdę? - powiedział wyzywająco.- To cię strącę - zawołał Andrzej gniewnie.Dezerter zląkł się widocznie, gdyż cofnął się o krok i nie patrząc na Andrzeja, owijał skrzypce w szmatę.- Taka mgła - mruczał do siebie.- Ciemno już.- Mówiłem ci, żebyś się spieszył.- Do czego tu się spieszyć?Pochylił się, jakby chciał zasznurować but i błyskawicznie sięgnął po leżący przed nim kamień.Andrzej spostrzegł ten ruch.Chciał się rzucić, by wyrwać kamień, ale Cygan był szybszy.Cisnął celując prosto w głowę.Andrzej poczuł bolesne draśnięcie nad skronią.Z nagłego rozmachu dezerter zachwiał się, zatoczył nad ogniskiem.Andrzej dopadł go jednym skokiem, złapał wpół i powalił na ziemię.Zaczęli się szamotać.Cygan, chcąc się wywinąć z uścisku, kopał, walił pięściami w plecy.W ślepej walce staczali się na sam skraj występu.Andrzej poczuł, że jeden niebaczny ruch, a obaj runą w przepaść.Wparł się mocno w jakieś zagłębienie, kolanem próbował przydusić leżącego pod nim Cygana.Ten wyczuł widocznie, że są na samym skraju tarasu.Gwałtownym skrętem wywinął się spod przygniatającego go ciała.Chciał zepchnąć przeciwnika w przepaść, lecz tamten wczepił się weń mocnym uściskiem.- Puść! - zawołał.- Puść, bo razem spadniemy.Ale Andrzej wyczuł, że dezerter słabnie.Jego oddech był coraz słabszy, uścisk rąk rozluźniał się.- Puść! - jęknął.Andrzej jeszcze mocniej zacisnął obręcz splecionych wokół jego piersi rąk.Cygan stęknął boleśnie.- Puść.Andrzej przewinął się szybkim ruchem.Znowu, był na wierzchu [ Pobierz całość w formacie PDF ]