Pokrewne
- Strona Główna
- Chmielewska Joanna Wielki diament t.2 (SCAN dal 89 (2)
- Cawthorne Nigel Zycie erotyczne wielkich dyktat
- Chmielewska Joanna Wielki diament t.1 (SCAN dal 85 (2)
- Bulyczow Kir Pieriestrojka w Wielkim Guslarze (2)
- Joanna Chmielewska Wielkie zaslugi 3JU3SCWIAQCPC32
- Chmielewska Joanna Wielki diament t2
- Robert Jordan Wielkie Polowanie
- Chmielewska Joanna Wielki diament T 1 (2)
- Chmielewska Joanna Wielki diament T 1
- Chmielewska Joanna Wielki diament t.2 (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fopke.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlaczego więc dopuścił do Pętli człowieka pokroju dżaffa, który z daleka cuchnął niezdrową ambicją? Właściwie dlaczego się tam ukrywał? I co się stało z innymi członkami Szkoły?Za późno, by szukać odpowiedzi na te pytania; ale chciał je zaszczepić także w umysłach innych ludzi.Po raz ostatni spróbuje przerzucić pomost między sobą a synem.Gdyby Howard odrzucił jego idee, wtedy wszystko pójdzie na marne, kiedy on - Fletcher - odejdzie.Wracał w ten sposób do punktu wyjścia - posępnego dzieła ustalania metody i miejsca.Musi być w tym coś z teatru: widowiskowy ostatni akt, który odciągnie mieszkańców Palomo Grove sprzed telewizorów i wybiegną zdumieni na ulice miasta.Rozważywszy kilka możliwości, wybrał jedną z nich i, wciąż przywołując syna, ruszył na miejsce swego ostatecznego uwolnienia.Uciekając przed armią dżaffa, Howie słyszał wołanie Fletchera, ale zalewające go fale paniki nie pozwalały mu zlokalizować jego źródła.Pędził na oślep przed siebie, a terata sunęły tuż za nim.Dopiero kiedy się zorientował, że odbiegł dostatecznie daleko, by zaczerpnąć oddechu, odebrał rozkojarzonymi zmysłami swoje imię na tyle wyraźnie, że zmienił kierunek biegu i pobiegł tam, skąd pochodził zew.Mknął z szybkością, o jaką nigdy by siebie nie podejrzewał.I chociaż oddech rzęził mu w płucach, wytchnął z siebie kilka słów odpowiedzi:- Słyszę cię - powiedział wciąż biegnąc.- Słyszę cię.ojcze.XITesla mówiła prawdę - kiepska z niej była pielęgniarka, ale świetnie umiała postawić na swoim.Kiedy tylko Grillo się obudził i znalazł ją znów w swoim pokoju, powiedziała mu prosto z mostu, że chorowanie w cudzym łóżku jest aktem męczeństwa, z którym mu było bardzo do twarzy.Jeśli nie chciał słuchać banałów, powinien się zgodzić, by odwiozła go do Los Angeles i umieściła jego złożone niemocą ciało w jego własnej pościeli, której nieświeży zapach ukoi mu stargane nerwy.- Nie chcę jechać - opierał się.- A co ci z tego przyjdzie, jeśli tu zostaniesz, oprócz tego, że Abernethy będzie płakał i płacił?- To już coś.- Nie bądź małoduszny.Grille.- Jestem chory.Mam prawo być małodusznym.Poza tym, tutaj rozgrywa się cała historia.- Pisanie lepiej ci pójdzie w domu; tutaj tylko leżysz w kałuży potu i rozczulasz się nad sobą.- Może masz rację.- Oho! czyżby wielki człowiek zaczynał mięknąć?- Pojadę za dwadzieścia cztery godziny.Pozbieram się trochę do kupy.- Wiesz, wyglądasz jakbyś miał trzynaście lat - powiedziała Tesla łagodniejszym tonem.Nigdy cię takim nie widziałam.To nawet trochę seksowne.Podobasz mi się, kiedy jesteś taki słaby i bezbronny.Teraz mi to mówisz?- Przeszło, minęło.Wiesz, był czas, że oddałabym za ciebie swoją prawą rękę.- A teraz?- Teraz mogę najwyżej odwieźć cię do domu.***Grove mogłoby posłużyć jako plan do filmu, opowiadającego o przejściu jakiejś strasznej katastrofy - myślała Tesla, wioząc Grillo w stronę autostrady; ulice były zupełnie wyludnione.Chociaż Grillo tyle jej opowiadał o tym, co widział lub podejrzewał, Tesla wyjeżdżała, nie zobaczywszy niczego.No i proszę - czterdzieści metrów przed samochodem, jakiś młody mężczyzna wypadł, potykając się, zza rogu i popędził przez jezdnię.Gdy był już po drugiej stronie, nogi odmówiły mu posłuszeństwa i upadł na chodnik.Zdaje się, że nie potrafił wstać.Odległość była zbyt duża, a światło zbyt słabe, by mogła dokładnie ocenić jego stan, ale był najwyraźniej ranny.Ciało miał w jakiś sposób zniekształcone - przez garb czy opuchlinę.Podjechała bliżej.Siedzący obok niej Grillo, któremu zaleciła drzemkę aż do Los Angeles.otworzył oczy.- Jesteśmy na miejscu?- Ten facet.- kiwnęła w stronę garbusa.- Zobacz, Jest chyba jeszcze bardziej chory niż ty.Zobaczyła kątem oka, że Grillo wyprostował się nagle i wpatrzył w przednią szybę.- On ma coś na plecach - mruknął.- Nie widzę.Zatrzymała samochód w pobliżu chłopca, który wciąż usiłował się podnieść i wciąż mu się to nie udawało.Grillo miał rację.Chłopak rzeczywiście miał coś na plecach.Ma plecak - powiedziała.Ależ skąd - powiedział Grillo, sięgając do klamki.- To jest coś żywego.- Nie wychodź - zwróciła się do Grillo.- Wygłupiasz się?Kiedy otwierał drzwiczki - ta czynność kosztowała go tyle wysiłku, że zakręciło mu się w głowie - widział, że Tesla szuka czegoś w schowku na rękawiczki.- Zgubiłaś coś?- Kiedy zabili Yvonne - sieknęła, z obrzydzeniem grzebiąc w tym chłamie - przysięgłam sobie, że nigdy więcej nie wyjdę z domu nieuzbrojona.- Co mówisz?Wyciągnęła ze skrytki pistolet:- I nigdy nie wyszłam.- Umiesz się tym posługiwać?- Wolałabym nie, ale umiem - wysiadła z samochodu.Grillo też zaczął się zbierać.W tym momencie samochód potoczył się do tyłu po lekko opadającej stromiźnie ulicy.Przechylił się, żeby zaciągnąć ręczny hamulec ruchem tak gwałtownym, że zakręciło mu się w głowie.Kiedy wreszcie wydostał się jakoś na zewnątrz, nogi uginały się pod nim i sam nie wiedział, gdzie się znajduje.Gdy Grillo trzymał się kurczowo drzwiczek, czekając aż mu przejdzie oszołomienie, kilka jardów dalej Tesla podchodziła właśnie do chłopca.Wciąż usiłował się podnieść.Mówiła mu, żeby się trzymał, że pomoc już nadchodzi, ale w odpowiedzi tylko patrzył na nią przerażony.Miał powód.Grillo miał rację.To co uznała za plecak, było naprawdę żywe.Był to jakiś gatunek (czy też kilka gatunków) zwierzęcia.Całe lśniło, pasąc się na ciele chłopca.Co to za świństwo? - zapytała.Tym razem odpowiedział jej - wyjęczał ostrzeżenie:- Niech.niech pani ucieka.- usłyszała -.oni mnie ścigają.Szybko spojrzała na Grillo - stał wczepiony w drzwiczki samochodu, zęby mu szczękały.Stamtąd nic mogła spodziewać się pomocy, a położenie chłopca chyba wciąż się pogarszało.Przy każdym drgnięciu odnóży pasożyta - było ich wiele; wiele stawów, wiele oczu - twarz chłopca ściągała się z bólu.-.niech pani ucieka - wycharczał -.na litość boską.oni nadchodzą.Obejrzała się chwiejnie za siebie.Spojrzała tam, gdzie patrzył umęczonymi oczyma - w głąb ulicy, którą przebiegł.Dojrzała tam jego prześladowców.Teraz pożałowała, że nie posłuchała jego rady, że spojrzała mu w twarz.Nie mogła już odegrać roli faryzeusza.Jego nieszczęście było teraz jej nieszczęściem.Nie mogła go tak zostawić.Jej oczy wyszkolone w postrzeganiu rzeczywistości próbowały odrzucić dowody, które nadchodziły ulicą, ale nie mogła.Nie było sensu przeczyć tej makabrze.Istniała w całej swej niedorzeczności i czołgała się w ich stronę białawą pomrukującą falą.- Grillo! - krzyknęła.- Wracaj do samochodu!Blada armia usłyszała jej słowa i przyśpieszyła pochód.- Do samochodu, Grillo! Wsiadaj, do Jasnej cholery!Widziała, jak omackiem szuka klamki - nieprzytomny, rozkojarzony.Kilka pomniejszych stworów oderwało się od czoła kolumny i pędziło w stronę pojazdu, pozostawiając chłopca swoim większym braciom.Było ich wiele, dostatecznie wiele, by rozerwać ich troje na strzępy, łącznie z samochodem.Mimo różnorodności form (nie było, zdaje się dwóch podobnych okazów), miały w oczach tę samą tępą nieustępliwość, ten sam zamiar.To były niszczyciele [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Dlaczego więc dopuścił do Pętli człowieka pokroju dżaffa, który z daleka cuchnął niezdrową ambicją? Właściwie dlaczego się tam ukrywał? I co się stało z innymi członkami Szkoły?Za późno, by szukać odpowiedzi na te pytania; ale chciał je zaszczepić także w umysłach innych ludzi.Po raz ostatni spróbuje przerzucić pomost między sobą a synem.Gdyby Howard odrzucił jego idee, wtedy wszystko pójdzie na marne, kiedy on - Fletcher - odejdzie.Wracał w ten sposób do punktu wyjścia - posępnego dzieła ustalania metody i miejsca.Musi być w tym coś z teatru: widowiskowy ostatni akt, który odciągnie mieszkańców Palomo Grove sprzed telewizorów i wybiegną zdumieni na ulice miasta.Rozważywszy kilka możliwości, wybrał jedną z nich i, wciąż przywołując syna, ruszył na miejsce swego ostatecznego uwolnienia.Uciekając przed armią dżaffa, Howie słyszał wołanie Fletchera, ale zalewające go fale paniki nie pozwalały mu zlokalizować jego źródła.Pędził na oślep przed siebie, a terata sunęły tuż za nim.Dopiero kiedy się zorientował, że odbiegł dostatecznie daleko, by zaczerpnąć oddechu, odebrał rozkojarzonymi zmysłami swoje imię na tyle wyraźnie, że zmienił kierunek biegu i pobiegł tam, skąd pochodził zew.Mknął z szybkością, o jaką nigdy by siebie nie podejrzewał.I chociaż oddech rzęził mu w płucach, wytchnął z siebie kilka słów odpowiedzi:- Słyszę cię - powiedział wciąż biegnąc.- Słyszę cię.ojcze.XITesla mówiła prawdę - kiepska z niej była pielęgniarka, ale świetnie umiała postawić na swoim.Kiedy tylko Grillo się obudził i znalazł ją znów w swoim pokoju, powiedziała mu prosto z mostu, że chorowanie w cudzym łóżku jest aktem męczeństwa, z którym mu było bardzo do twarzy.Jeśli nie chciał słuchać banałów, powinien się zgodzić, by odwiozła go do Los Angeles i umieściła jego złożone niemocą ciało w jego własnej pościeli, której nieświeży zapach ukoi mu stargane nerwy.- Nie chcę jechać - opierał się.- A co ci z tego przyjdzie, jeśli tu zostaniesz, oprócz tego, że Abernethy będzie płakał i płacił?- To już coś.- Nie bądź małoduszny.Grille.- Jestem chory.Mam prawo być małodusznym.Poza tym, tutaj rozgrywa się cała historia.- Pisanie lepiej ci pójdzie w domu; tutaj tylko leżysz w kałuży potu i rozczulasz się nad sobą.- Może masz rację.- Oho! czyżby wielki człowiek zaczynał mięknąć?- Pojadę za dwadzieścia cztery godziny.Pozbieram się trochę do kupy.- Wiesz, wyglądasz jakbyś miał trzynaście lat - powiedziała Tesla łagodniejszym tonem.Nigdy cię takim nie widziałam.To nawet trochę seksowne.Podobasz mi się, kiedy jesteś taki słaby i bezbronny.Teraz mi to mówisz?- Przeszło, minęło.Wiesz, był czas, że oddałabym za ciebie swoją prawą rękę.- A teraz?- Teraz mogę najwyżej odwieźć cię do domu.***Grove mogłoby posłużyć jako plan do filmu, opowiadającego o przejściu jakiejś strasznej katastrofy - myślała Tesla, wioząc Grillo w stronę autostrady; ulice były zupełnie wyludnione.Chociaż Grillo tyle jej opowiadał o tym, co widział lub podejrzewał, Tesla wyjeżdżała, nie zobaczywszy niczego.No i proszę - czterdzieści metrów przed samochodem, jakiś młody mężczyzna wypadł, potykając się, zza rogu i popędził przez jezdnię.Gdy był już po drugiej stronie, nogi odmówiły mu posłuszeństwa i upadł na chodnik.Zdaje się, że nie potrafił wstać.Odległość była zbyt duża, a światło zbyt słabe, by mogła dokładnie ocenić jego stan, ale był najwyraźniej ranny.Ciało miał w jakiś sposób zniekształcone - przez garb czy opuchlinę.Podjechała bliżej.Siedzący obok niej Grillo, któremu zaleciła drzemkę aż do Los Angeles.otworzył oczy.- Jesteśmy na miejscu?- Ten facet.- kiwnęła w stronę garbusa.- Zobacz, Jest chyba jeszcze bardziej chory niż ty.Zobaczyła kątem oka, że Grillo wyprostował się nagle i wpatrzył w przednią szybę.- On ma coś na plecach - mruknął.- Nie widzę.Zatrzymała samochód w pobliżu chłopca, który wciąż usiłował się podnieść i wciąż mu się to nie udawało.Grillo miał rację.Chłopak rzeczywiście miał coś na plecach.Ma plecak - powiedziała.Ależ skąd - powiedział Grillo, sięgając do klamki.- To jest coś żywego.- Nie wychodź - zwróciła się do Grillo.- Wygłupiasz się?Kiedy otwierał drzwiczki - ta czynność kosztowała go tyle wysiłku, że zakręciło mu się w głowie - widział, że Tesla szuka czegoś w schowku na rękawiczki.- Zgubiłaś coś?- Kiedy zabili Yvonne - sieknęła, z obrzydzeniem grzebiąc w tym chłamie - przysięgłam sobie, że nigdy więcej nie wyjdę z domu nieuzbrojona.- Co mówisz?Wyciągnęła ze skrytki pistolet:- I nigdy nie wyszłam.- Umiesz się tym posługiwać?- Wolałabym nie, ale umiem - wysiadła z samochodu.Grillo też zaczął się zbierać.W tym momencie samochód potoczył się do tyłu po lekko opadającej stromiźnie ulicy.Przechylił się, żeby zaciągnąć ręczny hamulec ruchem tak gwałtownym, że zakręciło mu się w głowie.Kiedy wreszcie wydostał się jakoś na zewnątrz, nogi uginały się pod nim i sam nie wiedział, gdzie się znajduje.Gdy Grillo trzymał się kurczowo drzwiczek, czekając aż mu przejdzie oszołomienie, kilka jardów dalej Tesla podchodziła właśnie do chłopca.Wciąż usiłował się podnieść.Mówiła mu, żeby się trzymał, że pomoc już nadchodzi, ale w odpowiedzi tylko patrzył na nią przerażony.Miał powód.Grillo miał rację.To co uznała za plecak, było naprawdę żywe.Był to jakiś gatunek (czy też kilka gatunków) zwierzęcia.Całe lśniło, pasąc się na ciele chłopca.Co to za świństwo? - zapytała.Tym razem odpowiedział jej - wyjęczał ostrzeżenie:- Niech.niech pani ucieka.- usłyszała -.oni mnie ścigają.Szybko spojrzała na Grillo - stał wczepiony w drzwiczki samochodu, zęby mu szczękały.Stamtąd nic mogła spodziewać się pomocy, a położenie chłopca chyba wciąż się pogarszało.Przy każdym drgnięciu odnóży pasożyta - było ich wiele; wiele stawów, wiele oczu - twarz chłopca ściągała się z bólu.-.niech pani ucieka - wycharczał -.na litość boską.oni nadchodzą.Obejrzała się chwiejnie za siebie.Spojrzała tam, gdzie patrzył umęczonymi oczyma - w głąb ulicy, którą przebiegł.Dojrzała tam jego prześladowców.Teraz pożałowała, że nie posłuchała jego rady, że spojrzała mu w twarz.Nie mogła już odegrać roli faryzeusza.Jego nieszczęście było teraz jej nieszczęściem.Nie mogła go tak zostawić.Jej oczy wyszkolone w postrzeganiu rzeczywistości próbowały odrzucić dowody, które nadchodziły ulicą, ale nie mogła.Nie było sensu przeczyć tej makabrze.Istniała w całej swej niedorzeczności i czołgała się w ich stronę białawą pomrukującą falą.- Grillo! - krzyknęła.- Wracaj do samochodu!Blada armia usłyszała jej słowa i przyśpieszyła pochód.- Do samochodu, Grillo! Wsiadaj, do Jasnej cholery!Widziała, jak omackiem szuka klamki - nieprzytomny, rozkojarzony.Kilka pomniejszych stworów oderwało się od czoła kolumny i pędziło w stronę pojazdu, pozostawiając chłopca swoim większym braciom.Było ich wiele, dostatecznie wiele, by rozerwać ich troje na strzępy, łącznie z samochodem.Mimo różnorodności form (nie było, zdaje się dwóch podobnych okazów), miały w oczach tę samą tępą nieustępliwość, ten sam zamiar.To były niszczyciele [ Pobierz całość w formacie PDF ]