Pokrewne
- Strona Główna
- Chmielewska Joanna Wielki diament t.2 (SCAN dal 89 (2)
- Cawthorne Nigel Zycie erotyczne wielkich dyktat
- Chmielewska Joanna Wielki diament t.1 (SCAN dal 85 (2)
- Bulyczow Kir Pieriestrojka w Wielkim Guslarze (2)
- Joanna Chmielewska Wielkie zaslugi 3JU3SCWIAQCPC32
- Chmielewska Joanna Wielki diament t2
- Robert Jordan Wielkie Polowanie
- Chmielewska Joanna Wielki diament T 1 (2)
- Chmielewska Joanna Wielki diament T 1
- Chmielewska Joanna Wielki diament t.2 (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wpserwis.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ulice nie były zupełnie wyludnione.Wyminął dwie limuzyny - dwie długie, czarne maszyny, krążące ulicami miasta jak rekiny.A potem - na skraju Oakwook - zobaczył jakąś znajomą postać, jak zataczając się wychodzi na środek jezdni.Chociaż wolałby się nie zatrzymywać, potrzebował pociechy, jaką daje znajoma twarz, bardziej niż czegokolwiek na świecie, nawet jeśli ta twarz należała do Williama Witta.Zwolnił.- Witt?William nie od razu go poznał.Tommy-Ray oczekiwał, że tamten ucieknie, kiedy już go rozpozna.Podczas ostatniego spotkania, w domu na Wild Charry Glade, Tommy-Ray wylądował w basenie, gdzie walczył z terata Martine Nesbitt, a Witt uciekł, by zupełnie nie oszaleć.Minione dni odbiły się w równym stopniu na Williamie, jak i na Tommy-Rayu.William wyglądał jak włóczęga - zarośnięty, w poplamionym, rozchełstanym ubraniu, z wyrazem ostatecznej rozpaczy w oczach.- Gdzie oni są? - zapytał bez żadnych wstępów.- Kto? - zapytał Tommy-Ray.Przez uchyloną szybę William pogłaskał Tommy-Raya po twarzy.Dłoń miał wilgotną i zimną.Oddech cuchnął mu mocną whisky.- Masz ich? - dopytywał się.- Ale kogo?- Moich.gości - odpowiedział William.- Moje.marzenia.- Niestety nie.Podrzucić gdzieś pana?- Dokąd jedziesz?- Wynoszę się stąd do diabła - odpowiedział Tommy-Ray.- Dobra, jadę z tobą.Witt wsiadł do samochodu.Kiedy zatrzaskiwał drzwi, Tommy-Ray dojrzał w lusterku znajomy widok.Burza szła za nim.Popatrzył na Williama.- Nic z tego - powiedział.- O co chodzi? - rzucił Witt, usiłując skupić wzrok na chłopcu.- Idą za mną, gdzie tylko się ruszę.Nic ich nie zatrzyma.Zawsze będą ze mną.William obejrzał się za siebie na ścianę kurzu, sunącą ulicą w stronę samochodu.- Czy to twój ojciec? - zapytał.- Jest tam gdzieś?- Nie.- Więc co to jest?- Coś gorszego.- Twoja matka.- zaczął Witt.- Rozmawiałem z nią.Mówiła, że on jest diabłem.- Szkoda, że nim nie jest - powiedział Tommy-Ray.- Diabła można oszukać.Burza była już blisko.Muszę wracać na Wzgórze - powiedział Tommy-Ray tyle do siebie, co do Witta.Zakręcił mocno kierownicą i pojechał w kierunku Windbluff.- Czy to tam są marzenia? - spytał Witt.- Tam jest wszystko - odparł Tommy-Ray.Sam nie wiedział, ile prawdy jest w jego słowach.X I- Koniec przyjęcia - powiedział dżaff do Grillo.- Pora schodzić na dół.Od czasu panicznej ucieczki Eve, niewiele się do siebie odzywali.Dżaff po prostu wrócił do fotela, z którego powstał, by uśmierzyć bunt Lamara, i czekał, aż na dole umilkną podniesione głosy, pod drzwi podjadą wielkie samochody, by zabrać odjeżdżających gości, i - na końcu - ucichnie muzyka.Grillo nawet nie próbował się wymknąć.Choćby dlatego, że bezwładne ciało Lamara zablokowało drzwi i zanim by spróbował je odsunąć, terata - chociaż tak już rozmazane i nijakie - z pewnością by go dopadły.A przede wszystkim dlatego, że przypadkowo trafił w pobliże praprzyczyny, jednostki, która była siłą sprawczą tajemnic, na które natykał się na swojej drodze od czasu, gdy przyjechał do Palomo Grove.Przed nim siedział zgarbiony człowiek, za którego wolą doszło do tych strasznych wydarzeń, a więc - ujmując sprawę szerzej - rozumiał omamy, które opanowały miasto.Próba odejścia równałaby się zaniedbaniu obowiązków służbowych.Chociaż jego niedługi staż w charakterze kochanka Ellen Nguyen był bardzo zajmujący, miał w całej tej historii tylko jedną rolę do odegrania.Był reporterem: pośrednikiem między światem znanym i nie znanym.Gdyby uciekł od dżaffa, dopuściłby się najcięższego przestępstwa, jakie znał: nie dałby świadectwa prawdzie.Kimkolwiek jeszcze był ten człowiek (szaleńcem, mordercą, potworem), nie był tym, czym okazywało się tak wielu ludzi, z którymi Grillo przeprowadzał wywiady lub o których zbierał materiał: nie był atrapą.Wystarczyło rozejrzeć się po pokoju pełnym stworzeń, które pojawiły się na świecie za sprawą dżaffa, by zrozumieć, że stoi w obliczu potęgi, która potrafi zmienić świat.Nie ważyłby się odejść od takiej potęgi.Pójdzie za nią, gdziekolwiek ona pójdzie, w nadziei, że uda mu się zrozumieć zasady jej działania.Dżaff wstał.- Nie próbuj się wtrącać - powiedział do Grillo.Nie będę.Ale pozwól mi iść ze sobą.Dżaff spojrzał na niego po raz pierwszy od ucieczki Eve.Było zbyt ciemno, by Grillo mógł widzieć jego oczy, ale czuł Jego badawcze spojrzenie, ostre Jak igły.Przesuń zwłoki polecił dżaff.Jasne - powiedział Grillo i poszedł w stronę drzwi.Nie potrzebował więcej dowodów na siłę dżaffa, ale gdy podnosił trupa Lamara, znów musiał o niej pomyśleć.Ciało było mokre i gorące.Kiedy Grillo odrzucił je na bok, ręce lepiły się od krwi komika.Dotyk i woń wywoływały u niego mdłości.- Tylko pamiętaj.- odezwał się dżaff.- Wiem.Mam się nie wtrącać.- Właśnie.Otwórz drzwi.Grillo wykonał polecenie.Nie zdawał sobie sprawy z ciężkiego zaduchu, wiszącego w pokoju, aż do chwili, gdy w twarz wionęło mu czyste, chłodne powietrze.- Idź pierwszy - rozkazał dżaff.Grillo wyszedł na podest.Dom był zupełnie cichy, ale nie pusty.Na półpiętrze wyczekiwała niewielka grupka gości Rochelle.Wszyscy wpatrywali się w drzwi.Żaden z nich nie ruszył się ani odezwał.Grillo rozpoznał wielu z nich; czekali tam już, kiedy wchodził z Eve na górę.Nadeszła długo oczekiwana chwila.Schodził do nich, a w głowie kiełkowało mu podejrzenie, że dżaff posłał go na dół, żeby jego wyznawcy rozdarli go na strzępy.Ale wszedł w ich pole widzenia i szedł dalej, a oni nie odwracali za nim głów.Przyszli tu, by patrzeć na kataryniarza, nie na małpę.Z pokoju na górze dobiegł szum licznych kroków: nadchodziły terata.Kiedy Grillo zszedł na dół, obejrzał się - właśnie wyłaniały się zza drzwi pierwsze stwory.Spodziewał się, że będą zmienione, ale nie do tego stopnia.Straciły dawną żywość, były mniej odstręczające.Stały się bardziej zwyczajne.Rysy ich twarzy dość szczelnie zakrywał mrok, który z siebie wydzielały.Tuż za pierwszymi terata nadszedł dżaff.Mocno odbiły się na nim wydarzenia, które zaszły od czasu jego ostatecznej batalii z Fletcherem.Był wyczerpany i tak wychudzony, że wyglądał niemal jak szkielet.Schodząc w dół, kąpał się w kałużach światła, wpadającego z zewnątrz; Jaskrawe barwy omywały jego blade oblicze.Dziś oglądamy film pod tytułem: "Maska czerwonej Śmierci" pomyślał Grillo.A nad tytułem czytamy: reżyseria - Dżaff.Terata, aktorzy drugiego planu, dążyły śladem twórcy, przepychały się przez drzwi, niezdarnie człapały po schodach.Grillo spojrzał na milczącą grupę ludzi.Nie odrywali od dżaffa psich oczu.Grillo zszedł niżej, drugą kondygnacją.Na dole czekało inne zgromadzenie; była tam także Rochelle.Widok jej nadzwyczajnej urody przypomniał Grillo o ich pierwszym spotkaniu - schodziła wtedy ze schodów tak jak teraz dżaff.Jej widok był wtedy objawieniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Ulice nie były zupełnie wyludnione.Wyminął dwie limuzyny - dwie długie, czarne maszyny, krążące ulicami miasta jak rekiny.A potem - na skraju Oakwook - zobaczył jakąś znajomą postać, jak zataczając się wychodzi na środek jezdni.Chociaż wolałby się nie zatrzymywać, potrzebował pociechy, jaką daje znajoma twarz, bardziej niż czegokolwiek na świecie, nawet jeśli ta twarz należała do Williama Witta.Zwolnił.- Witt?William nie od razu go poznał.Tommy-Ray oczekiwał, że tamten ucieknie, kiedy już go rozpozna.Podczas ostatniego spotkania, w domu na Wild Charry Glade, Tommy-Ray wylądował w basenie, gdzie walczył z terata Martine Nesbitt, a Witt uciekł, by zupełnie nie oszaleć.Minione dni odbiły się w równym stopniu na Williamie, jak i na Tommy-Rayu.William wyglądał jak włóczęga - zarośnięty, w poplamionym, rozchełstanym ubraniu, z wyrazem ostatecznej rozpaczy w oczach.- Gdzie oni są? - zapytał bez żadnych wstępów.- Kto? - zapytał Tommy-Ray.Przez uchyloną szybę William pogłaskał Tommy-Raya po twarzy.Dłoń miał wilgotną i zimną.Oddech cuchnął mu mocną whisky.- Masz ich? - dopytywał się.- Ale kogo?- Moich.gości - odpowiedział William.- Moje.marzenia.- Niestety nie.Podrzucić gdzieś pana?- Dokąd jedziesz?- Wynoszę się stąd do diabła - odpowiedział Tommy-Ray.- Dobra, jadę z tobą.Witt wsiadł do samochodu.Kiedy zatrzaskiwał drzwi, Tommy-Ray dojrzał w lusterku znajomy widok.Burza szła za nim.Popatrzył na Williama.- Nic z tego - powiedział.- O co chodzi? - rzucił Witt, usiłując skupić wzrok na chłopcu.- Idą za mną, gdzie tylko się ruszę.Nic ich nie zatrzyma.Zawsze będą ze mną.William obejrzał się za siebie na ścianę kurzu, sunącą ulicą w stronę samochodu.- Czy to twój ojciec? - zapytał.- Jest tam gdzieś?- Nie.- Więc co to jest?- Coś gorszego.- Twoja matka.- zaczął Witt.- Rozmawiałem z nią.Mówiła, że on jest diabłem.- Szkoda, że nim nie jest - powiedział Tommy-Ray.- Diabła można oszukać.Burza była już blisko.Muszę wracać na Wzgórze - powiedział Tommy-Ray tyle do siebie, co do Witta.Zakręcił mocno kierownicą i pojechał w kierunku Windbluff.- Czy to tam są marzenia? - spytał Witt.- Tam jest wszystko - odparł Tommy-Ray.Sam nie wiedział, ile prawdy jest w jego słowach.X I- Koniec przyjęcia - powiedział dżaff do Grillo.- Pora schodzić na dół.Od czasu panicznej ucieczki Eve, niewiele się do siebie odzywali.Dżaff po prostu wrócił do fotela, z którego powstał, by uśmierzyć bunt Lamara, i czekał, aż na dole umilkną podniesione głosy, pod drzwi podjadą wielkie samochody, by zabrać odjeżdżających gości, i - na końcu - ucichnie muzyka.Grillo nawet nie próbował się wymknąć.Choćby dlatego, że bezwładne ciało Lamara zablokowało drzwi i zanim by spróbował je odsunąć, terata - chociaż tak już rozmazane i nijakie - z pewnością by go dopadły.A przede wszystkim dlatego, że przypadkowo trafił w pobliże praprzyczyny, jednostki, która była siłą sprawczą tajemnic, na które natykał się na swojej drodze od czasu, gdy przyjechał do Palomo Grove.Przed nim siedział zgarbiony człowiek, za którego wolą doszło do tych strasznych wydarzeń, a więc - ujmując sprawę szerzej - rozumiał omamy, które opanowały miasto.Próba odejścia równałaby się zaniedbaniu obowiązków służbowych.Chociaż jego niedługi staż w charakterze kochanka Ellen Nguyen był bardzo zajmujący, miał w całej tej historii tylko jedną rolę do odegrania.Był reporterem: pośrednikiem między światem znanym i nie znanym.Gdyby uciekł od dżaffa, dopuściłby się najcięższego przestępstwa, jakie znał: nie dałby świadectwa prawdzie.Kimkolwiek jeszcze był ten człowiek (szaleńcem, mordercą, potworem), nie był tym, czym okazywało się tak wielu ludzi, z którymi Grillo przeprowadzał wywiady lub o których zbierał materiał: nie był atrapą.Wystarczyło rozejrzeć się po pokoju pełnym stworzeń, które pojawiły się na świecie za sprawą dżaffa, by zrozumieć, że stoi w obliczu potęgi, która potrafi zmienić świat.Nie ważyłby się odejść od takiej potęgi.Pójdzie za nią, gdziekolwiek ona pójdzie, w nadziei, że uda mu się zrozumieć zasady jej działania.Dżaff wstał.- Nie próbuj się wtrącać - powiedział do Grillo.Nie będę.Ale pozwól mi iść ze sobą.Dżaff spojrzał na niego po raz pierwszy od ucieczki Eve.Było zbyt ciemno, by Grillo mógł widzieć jego oczy, ale czuł Jego badawcze spojrzenie, ostre Jak igły.Przesuń zwłoki polecił dżaff.Jasne - powiedział Grillo i poszedł w stronę drzwi.Nie potrzebował więcej dowodów na siłę dżaffa, ale gdy podnosił trupa Lamara, znów musiał o niej pomyśleć.Ciało było mokre i gorące.Kiedy Grillo odrzucił je na bok, ręce lepiły się od krwi komika.Dotyk i woń wywoływały u niego mdłości.- Tylko pamiętaj.- odezwał się dżaff.- Wiem.Mam się nie wtrącać.- Właśnie.Otwórz drzwi.Grillo wykonał polecenie.Nie zdawał sobie sprawy z ciężkiego zaduchu, wiszącego w pokoju, aż do chwili, gdy w twarz wionęło mu czyste, chłodne powietrze.- Idź pierwszy - rozkazał dżaff.Grillo wyszedł na podest.Dom był zupełnie cichy, ale nie pusty.Na półpiętrze wyczekiwała niewielka grupka gości Rochelle.Wszyscy wpatrywali się w drzwi.Żaden z nich nie ruszył się ani odezwał.Grillo rozpoznał wielu z nich; czekali tam już, kiedy wchodził z Eve na górę.Nadeszła długo oczekiwana chwila.Schodził do nich, a w głowie kiełkowało mu podejrzenie, że dżaff posłał go na dół, żeby jego wyznawcy rozdarli go na strzępy.Ale wszedł w ich pole widzenia i szedł dalej, a oni nie odwracali za nim głów.Przyszli tu, by patrzeć na kataryniarza, nie na małpę.Z pokoju na górze dobiegł szum licznych kroków: nadchodziły terata.Kiedy Grillo zszedł na dół, obejrzał się - właśnie wyłaniały się zza drzwi pierwsze stwory.Spodziewał się, że będą zmienione, ale nie do tego stopnia.Straciły dawną żywość, były mniej odstręczające.Stały się bardziej zwyczajne.Rysy ich twarzy dość szczelnie zakrywał mrok, który z siebie wydzielały.Tuż za pierwszymi terata nadszedł dżaff.Mocno odbiły się na nim wydarzenia, które zaszły od czasu jego ostatecznej batalii z Fletcherem.Był wyczerpany i tak wychudzony, że wyglądał niemal jak szkielet.Schodząc w dół, kąpał się w kałużach światła, wpadającego z zewnątrz; Jaskrawe barwy omywały jego blade oblicze.Dziś oglądamy film pod tytułem: "Maska czerwonej Śmierci" pomyślał Grillo.A nad tytułem czytamy: reżyseria - Dżaff.Terata, aktorzy drugiego planu, dążyły śladem twórcy, przepychały się przez drzwi, niezdarnie człapały po schodach.Grillo spojrzał na milczącą grupę ludzi.Nie odrywali od dżaffa psich oczu.Grillo zszedł niżej, drugą kondygnacją.Na dole czekało inne zgromadzenie; była tam także Rochelle.Widok jej nadzwyczajnej urody przypomniał Grillo o ich pierwszym spotkaniu - schodziła wtedy ze schodów tak jak teraz dżaff.Jej widok był wtedy objawieniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]