Pokrewne
- Strona Główna
- Chmielewska Joanna Wielki diament t.2 (SCAN dal 89 (2)
- Cawthorne Nigel Zycie erotyczne wielkich dyktat
- Chmielewska Joanna Wielki diament t.1 (SCAN dal 85 (2)
- Bulyczow Kir Pieriestrojka w Wielkim Guslarze (2)
- Joanna Chmielewska Wielkie zaslugi 3JU3SCWIAQCPC32
- Chmielewska Joanna Wielki diament t2
- Robert Jordan Wielkie Polowanie
- Chmielewska Joanna Wielki diament T 1 (2)
- Chmielewska Joanna Wielki diament T 1
- Chmielewska Joanna Wielki diament t.2 (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- urodze-zycie.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Największy śmigłowiec unosił się dokładnie nad domem Vance'a.Jego pasażerowie zapewne usiłowali wyrobić sobie zdanie na temat zaistniałej sytuacji.Chyba zdążyli już się zorientować, że nie chodziło o żadne zjawisko przyrodnicze.Może nawet odkryli prawdziwą przyczynę zajść.D'Amour mówił Tesli, że fakt istnienia Iad był wiadomy najwyżej postawionym osobistościom.Jeśli tak, to już wiele godzin temu dom powinny były otoczyć zmasowane siły artylerii, a nie garstka wystraszonych gliniarzy.Czy ci wszyscy generałowie i politycy nie dowierzali dowodom, które im podsuwano pod nos? Czy byli zbyt wielkimi pragmatykami, by obawiać się, że ich imperium mogłoby doznać szwanku ze strony istot, które żyły po tamtej stronie snu? Nie mógł mieć im tego za złe.Sam odrzuciłby ten pomysł jako całkowicie niepoważny jeszcze przed trzema dobami.Uznałby to za bzdurę, jak choćby tę opowiastkę o żyjących wyroczniach Bożych z książki, leżącej na siedzeniu obok; wytwór czyjejś wybujałej fantazji.Jeśli obserwatorzy pozostaną na swoim posterunku - wprost nad czeluścią - być może zmienią zdanie.Zobaczyć znaczy uwierzyć.A zobaczą na pewno.Bramy, prowadzące do Coney Eye, leżały poharatane na ziemi, podobnie jak okalający posesję mur.Zostawił samochód przy tym rumowisku i, ściskając w ręku książkę, poszedł w górę alejki w stronę willi; jej fasadę obsiadło coś, co wziął za cień chmury.Ruchy terenu poszerzyły szczeliny w podjeździe i każdy krok wymagał ostrożności, co nie było łatwą sprawą.Jakieś przygnębienie, przesycające atmosferę wokół domu, nie pozwalało mu zebrać myśli.W miarę jak Grillo zbliżał się do willi, cień zdawał się pogłębiać.Chociaż żar słoneczny wciąż lał się na tył głowy idącego i na bryłę Coney Eye, przypominającą rozmiękły na deszczu tort, wszystko wokół było ciemne i lepkie od brudu, jakby powleczone warstwą brudnego lakieru.Od tego widoku rozbolała go głowa; czuł kłucie w zatokach, strzykanie w uszach.Bardziej przygnębiające od tych drobnych dolegliwości było uczucie przejmującej grozy, które rosło w Grillo z każdym krokiem.Przed oczami zamajaczyły mu odrażające zwidy, wspomnienia rzeczy, których napatrzył się podczas wieloletniej pracy w kilkunastu redakcjach, oglądając fotografie, jakich nie zamieściłby w swoim piśmie żaden wydawca, choćby o najniższych instynktach.Były tam, rozumie się, roztrzaskane samochody i katastrofy lotnicze; ciała tak pokawałkowane, że nigdy nie udałoby się złożyć ich na powrót.Naturalnie były i sceny mordu.Ale nie one prześladowały go najbardziej, lecz obrazy niewinnych ofiar i ich niezawinionych cierpień.Dzieci zupełnie maleńkie i nieco starsze - bite, okaleczone, wrzucane do zsypu razem ze śmieciami; brutalność wobec chorych i starych.W głowie mu się mąciło od widoku tylu okrucieństw.- Iadowie - usłyszał nagle głos Tesli.Grillo poszukał jej wzrokiem.Między nimi stał mur gęstego powietrza - twarz Tesli była ziarnista jak odbitka fotograficzna.Nieprawdziwa.Nic tu nie było prawdziwe.Po prostu obrazy na ekranie.- Iadowie nadchodzą - mówiła Tesla.- Właśnie to teraz odczuwasz.Powinieneś stąd odejść.Naprawdę nie ma sensu, żebyś zostawał.- Nie - przerwał.- Ja.przynoszę pewną wiadomość.- Z trudem trwał przy tej myśli.Osaczały go wizje niewinnie cierpiących i zamordowanych, ofiary najróżniejszych ran i okaleczeń.Jaką wiadomość? - spytała Tesla.- Chodzi o Trinity.- No więc? - indagowała.Zdał sobie sprawę, że Tesla krzyczy, ale jej głos był ledwie słyszalny.- Grillo, mówiłeś coś o Trinity!- Tak?- No mówże!Patrzyło na niego tyle oczu.Nie mógł ominąć ich wzrokiem ani myślą, zapomnieć o ich bezsilnej poniewierce.- Grillo!Z całych sił skupiał uwagę na tej kobiecie, wykrzykującej szeptem jego nazwisko.- Trinity - podsunęła mu.Wiedział, że w książce, którą trzymał w ręku, znajdowała się odpowiedź na pytanie tej kobiety, ale te zrozpaczone oczy nie pozwalały mu zebrać myśli.Trinity.Co to jest Trinity? Podał jej książkę i w tej samej chwili pamięć wróciła.- Chodzi o bombę - powiedział.- Co?!- Właśnie w Trinity zdetonowano pierwszą bombę atomową.Widział z jej twarzy, że zrozumiała.- Wiesz, o co tu chodzi? - spytał.- Tak.Chryste.Tak!Nawet nie otworzyła książki, którą jej przyniósł, tylko kazała mu odejść; niech wraca na drogę.Usilnie starał się zrozumieć, co do niego mówiła, wciąż czując, że powinien powiedzieć Jej coś jeszcze.Coś niemal równie ważnego jak Trinity, coś o śmierci.Wysilał pamięć, ale nic nie przychodziło mu na myśl.- Odejdź stąd - nalegała Tesla.- Nie stój w tych brudach.Kiwnął głową na znak zgody, wiedział, że na nic jej się nie przyda.Szedł, potykając się, przez gęste od brudu powietrze.Im bardziej oddalał się od willi, tym słońce jaśniej świeciło, a widok niewinnych ofiar powoli gasł w jego myślach.Kiedy osiągnął zakręt alei podjazdowej i zobaczył Wzgórze, przypomniał sobie, o czym to nie powiedział Tesli: Hotchkiss nie żył; zamordowali go; zmiażdżyli mu czaszkę.Kimkolwiek, czymkolwiek byli sprawcy mordu - wciąż przebywali na wolności, w Grove.Musi wrócić i powiedzieć o tym Tesli, ostrzec ją.Odczekał chwilę, aż jego kora mózgowa oczyści się z wizji, którymi nasyciła ją bliskość lad.Nie znikły zupełnie; wiedział też, że gdy tylko zawróci w stronę willi, rzucą się na niego ze zdwojoną siłą.Zatrute powietrze, wywołujące te omamy, rozchodziło się coraz szerzej; dotarło do miejsca, gdzie stał.Zaraz otumani go na nowo.Wyjął długopis - wziął go z motelu, na wypadek gdyby musiał robić notatki.Miał także papier - z biurka recepcjonistki - ale sceny okrucieństw już ruszyły na niego jak w korowodzie.W obawie, że zapomni, co chce zapisać, zanim wyciągnie notes, zaczął bazgrać na grzbiecie dłoni.Zdołał napisać tylko: "Hotchk.", zanim długopis wyśliznął się z jego zesztywniałych palców, a z serca uleciały wszystkie uczucia, oprócz żalu za niewinnie pomordowanymi, a z głowy - wszystkie myśli oprócz jednej: musi zobaczyć się z Tesla.Grillo - wieść i zwiastun w jednej osobie - ruszył z powrotem w strefę wpływów lad.Kiedy wreszcie dobrnął do miejsca, gdzie stała przedtem ta krzycząca szeptem kobieta, stwierdził, że już się oddaliła - podeszła bliżej do źródła, z którego wylewały się te przerażające zwidy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Największy śmigłowiec unosił się dokładnie nad domem Vance'a.Jego pasażerowie zapewne usiłowali wyrobić sobie zdanie na temat zaistniałej sytuacji.Chyba zdążyli już się zorientować, że nie chodziło o żadne zjawisko przyrodnicze.Może nawet odkryli prawdziwą przyczynę zajść.D'Amour mówił Tesli, że fakt istnienia Iad był wiadomy najwyżej postawionym osobistościom.Jeśli tak, to już wiele godzin temu dom powinny były otoczyć zmasowane siły artylerii, a nie garstka wystraszonych gliniarzy.Czy ci wszyscy generałowie i politycy nie dowierzali dowodom, które im podsuwano pod nos? Czy byli zbyt wielkimi pragmatykami, by obawiać się, że ich imperium mogłoby doznać szwanku ze strony istot, które żyły po tamtej stronie snu? Nie mógł mieć im tego za złe.Sam odrzuciłby ten pomysł jako całkowicie niepoważny jeszcze przed trzema dobami.Uznałby to za bzdurę, jak choćby tę opowiastkę o żyjących wyroczniach Bożych z książki, leżącej na siedzeniu obok; wytwór czyjejś wybujałej fantazji.Jeśli obserwatorzy pozostaną na swoim posterunku - wprost nad czeluścią - być może zmienią zdanie.Zobaczyć znaczy uwierzyć.A zobaczą na pewno.Bramy, prowadzące do Coney Eye, leżały poharatane na ziemi, podobnie jak okalający posesję mur.Zostawił samochód przy tym rumowisku i, ściskając w ręku książkę, poszedł w górę alejki w stronę willi; jej fasadę obsiadło coś, co wziął za cień chmury.Ruchy terenu poszerzyły szczeliny w podjeździe i każdy krok wymagał ostrożności, co nie było łatwą sprawą.Jakieś przygnębienie, przesycające atmosferę wokół domu, nie pozwalało mu zebrać myśli.W miarę jak Grillo zbliżał się do willi, cień zdawał się pogłębiać.Chociaż żar słoneczny wciąż lał się na tył głowy idącego i na bryłę Coney Eye, przypominającą rozmiękły na deszczu tort, wszystko wokół było ciemne i lepkie od brudu, jakby powleczone warstwą brudnego lakieru.Od tego widoku rozbolała go głowa; czuł kłucie w zatokach, strzykanie w uszach.Bardziej przygnębiające od tych drobnych dolegliwości było uczucie przejmującej grozy, które rosło w Grillo z każdym krokiem.Przed oczami zamajaczyły mu odrażające zwidy, wspomnienia rzeczy, których napatrzył się podczas wieloletniej pracy w kilkunastu redakcjach, oglądając fotografie, jakich nie zamieściłby w swoim piśmie żaden wydawca, choćby o najniższych instynktach.Były tam, rozumie się, roztrzaskane samochody i katastrofy lotnicze; ciała tak pokawałkowane, że nigdy nie udałoby się złożyć ich na powrót.Naturalnie były i sceny mordu.Ale nie one prześladowały go najbardziej, lecz obrazy niewinnych ofiar i ich niezawinionych cierpień.Dzieci zupełnie maleńkie i nieco starsze - bite, okaleczone, wrzucane do zsypu razem ze śmieciami; brutalność wobec chorych i starych.W głowie mu się mąciło od widoku tylu okrucieństw.- Iadowie - usłyszał nagle głos Tesli.Grillo poszukał jej wzrokiem.Między nimi stał mur gęstego powietrza - twarz Tesli była ziarnista jak odbitka fotograficzna.Nieprawdziwa.Nic tu nie było prawdziwe.Po prostu obrazy na ekranie.- Iadowie nadchodzą - mówiła Tesla.- Właśnie to teraz odczuwasz.Powinieneś stąd odejść.Naprawdę nie ma sensu, żebyś zostawał.- Nie - przerwał.- Ja.przynoszę pewną wiadomość.- Z trudem trwał przy tej myśli.Osaczały go wizje niewinnie cierpiących i zamordowanych, ofiary najróżniejszych ran i okaleczeń.Jaką wiadomość? - spytała Tesla.- Chodzi o Trinity.- No więc? - indagowała.Zdał sobie sprawę, że Tesla krzyczy, ale jej głos był ledwie słyszalny.- Grillo, mówiłeś coś o Trinity!- Tak?- No mówże!Patrzyło na niego tyle oczu.Nie mógł ominąć ich wzrokiem ani myślą, zapomnieć o ich bezsilnej poniewierce.- Grillo!Z całych sił skupiał uwagę na tej kobiecie, wykrzykującej szeptem jego nazwisko.- Trinity - podsunęła mu.Wiedział, że w książce, którą trzymał w ręku, znajdowała się odpowiedź na pytanie tej kobiety, ale te zrozpaczone oczy nie pozwalały mu zebrać myśli.Trinity.Co to jest Trinity? Podał jej książkę i w tej samej chwili pamięć wróciła.- Chodzi o bombę - powiedział.- Co?!- Właśnie w Trinity zdetonowano pierwszą bombę atomową.Widział z jej twarzy, że zrozumiała.- Wiesz, o co tu chodzi? - spytał.- Tak.Chryste.Tak!Nawet nie otworzyła książki, którą jej przyniósł, tylko kazała mu odejść; niech wraca na drogę.Usilnie starał się zrozumieć, co do niego mówiła, wciąż czując, że powinien powiedzieć Jej coś jeszcze.Coś niemal równie ważnego jak Trinity, coś o śmierci.Wysilał pamięć, ale nic nie przychodziło mu na myśl.- Odejdź stąd - nalegała Tesla.- Nie stój w tych brudach.Kiwnął głową na znak zgody, wiedział, że na nic jej się nie przyda.Szedł, potykając się, przez gęste od brudu powietrze.Im bardziej oddalał się od willi, tym słońce jaśniej świeciło, a widok niewinnych ofiar powoli gasł w jego myślach.Kiedy osiągnął zakręt alei podjazdowej i zobaczył Wzgórze, przypomniał sobie, o czym to nie powiedział Tesli: Hotchkiss nie żył; zamordowali go; zmiażdżyli mu czaszkę.Kimkolwiek, czymkolwiek byli sprawcy mordu - wciąż przebywali na wolności, w Grove.Musi wrócić i powiedzieć o tym Tesli, ostrzec ją.Odczekał chwilę, aż jego kora mózgowa oczyści się z wizji, którymi nasyciła ją bliskość lad.Nie znikły zupełnie; wiedział też, że gdy tylko zawróci w stronę willi, rzucą się na niego ze zdwojoną siłą.Zatrute powietrze, wywołujące te omamy, rozchodziło się coraz szerzej; dotarło do miejsca, gdzie stał.Zaraz otumani go na nowo.Wyjął długopis - wziął go z motelu, na wypadek gdyby musiał robić notatki.Miał także papier - z biurka recepcjonistki - ale sceny okrucieństw już ruszyły na niego jak w korowodzie.W obawie, że zapomni, co chce zapisać, zanim wyciągnie notes, zaczął bazgrać na grzbiecie dłoni.Zdołał napisać tylko: "Hotchk.", zanim długopis wyśliznął się z jego zesztywniałych palców, a z serca uleciały wszystkie uczucia, oprócz żalu za niewinnie pomordowanymi, a z głowy - wszystkie myśli oprócz jednej: musi zobaczyć się z Tesla.Grillo - wieść i zwiastun w jednej osobie - ruszył z powrotem w strefę wpływów lad.Kiedy wreszcie dobrnął do miejsca, gdzie stała przedtem ta krzycząca szeptem kobieta, stwierdził, że już się oddaliła - podeszła bliżej do źródła, z którego wylewały się te przerażające zwidy [ Pobierz całość w formacie PDF ]