[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była to jedyna broń, jaką posiadali.Lanier stanął nad ranną operatorką i ocenił jej stan.Zdawał sobie sprawę, że nie przetrwa, jeśli nie wydobędzie z jej szyi marmurowej kostki, w której zmagazynowano dane o jej osobowości.Pochylił się, zbadał puls i pozwolił jej wejść w pierwszą fazę śmierci.Nie zwracając uwagi na otoczenie, wyjął z kieszeni składany skalpel i rozciął szyję kobiety tuż poniżej czaszki.Następnie wymacał palcami czarny marmur, wydobył go i umieścił w małej plastykowej torebce, tak, jak go uczono.W tym czasie mężczyźni z miasteczka wolno i metodycznie zadeptywali na śmierć szaleńca, który przed chwilą strzelał.Operator starał się ich odciągnąć, lecz mimo że byli bardzo osłabieni, było ich wielu.Ten, który objął Laniera, zachował spokój podczas całego zajścia.Przerażony zamachem upadł na kolana i błagał Laniera, aby nie niszczył ich miasta.Kobiety i dzieci, które wyłoniły się z baraków, bardziej przypominały umarłych niż żywych.Mieszkańcy tego prowizorycznego miasta przetrwali jedenaście zim, z których dwie pierwsze były wyjątkowo ciężkie, ale mieli nie przetrwać tej ostatniej.“Moja żona jest młoda i pełna życia.Ja jestem stary.Podejmujemy decyzję i płacimy za to”.Zatrzymał się na chwilę w holu i zaciskając oczy, próbował uwolnić umysł od oblepiającej go mgły.Wełniana zadymka, jak nazywał to jego dziadek.Właściwa nazwa w Nowej Zelandii.Tym razem wełna była pełna cierni.“Nie uratowaliśmy wszystkich.Nawet nie wszystkich silnych i zdrowych.Śmierć była zbyt potężna, nawet dla aniołów, którzy z niebios spieszyli na pomoc.”Nie martwił się tym przez lata i tym bardziej irytowało go, że wspomnienia wróciły właśnie teraz, jak blade echo poczucia winy, do której się nie poczuwał.“Wykonywałem swoją pracę.Poświęciłem uzdrowieniu trzydzieści lat życia.”Tak samo jak Karen, ale ona nie wyglądała jak znoszony łachman.Podniósł kij i otworzył drzwi.Szare chmury wciąż przepływały na niebie.Gdyby mógł zachorować na zapalenie płuc, “przyjaciela starego człowieka”, pewnie by spróbował to zrobić.Ale pośród dobrodziejstw, jakimi Ziemski Hexamon obdarował Rodowitych Ziemian, była także odporność na większość chorób.Środki, którymi dysponowano, były wystarczające.Każdy człowiek na ziemi został zaopatrzony w organizm, który chronił jego ciało przed infekcjami.Przechodząc przez ganek, dostrzegł kątem oka swoje odbicie w szybie wykonanej ze specjalnego przeciwburzowego szkła.Silną twarz przecinały głębokie zmarszczki wyginające się wokół ust.Bruzdy po obu stronach nosa, smutne oczy i opadające powieki nadawały mu wygląd bardzo doświadczonego człowieka.Z satysfakcją ale i przewrotnym niesmakiem zdał sobie sprawę, że wygląda młodziej niż się czuje.Lanier żałował swojego postanowienia, by nie odpoczywać zanim nie dojdzie do pierwszego słupa trakcji.Już przy drugim zakręcie szlaku obejmował rękoma drżące kolana i ciężko oddychał ocierając pot z czoła.Od wielu lat nie wędrował ani nawet nie uprawiał gimnastyki i chociaż naprawdę miał już dość życia, nie zamierzał przemęczyć się na pierwszej wycieczce w górach.Cuda hexamońskiej medycyny działały tylko w tym zakresie, na jaki wyraził zgodę, to znaczy pozwalały mu utrzymać siły właściwe dla jego wieku, chroniły przed chorobami i promieniowaniem, którego bał się panicznie.Stał na skraju trzystumetrowej przepaści i spoglądał w dolinę, powoli odzyskując oddech.W dole stado owiec - być może należały do Fremonta, młodego właściciela Irishman Creek Station - skubało trawę na zielonożółtej łące.Nad nim ciężkie od deszczu białoszare chmury wędrowały po błękitnym niebie.Tam właśnie szybował orzeł, pierwszy, jakiego widział w tym sezonie.Wiatr na tej wysokości był zimny i przenikliwy nawet mimo wrześniowej wiosny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl