[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Milczała jak zraniony kociak.Stancil przyklęknął na jedno kolano.— Przepraszam, Glory.Przepraszam.Bomanz zignorował własną emocjonalną agonię.W ostat­niej chwili chwycił naczynie z rtęcią, które stało na stole i wypowiedział słowa, które zmieniły jej powierzchnię w zwierciadło odległych zdarzeń.Tokar pokonał już dwie trzecie drogi do Krainy Kurhanów.— Zabiłeś ją — powiedział Stancil.— Zabiłeś ją.— Ostrzegałem cię, że to okrutne zajęcie.Założyłeś się i przegrałeś.Siadaj w kącie i zachowuj się.— Zabiłeś ją.Wyrzuty sumienia dopadły go, jeszcze zanim syn zmusił go do działania.Próbował złagodzić uderzenia, lecz topnienie kości było wszystkim lub niczym.Stancil upadł obok ukochanej.— Dlaczego zmusiłeś mnie do zrobienia tego — rozpaczał ojciec, padając przy nim na kolana.— Ty głupcze.Ty przeklęty głupcze! Wykorzystałeś mnie.Nie ufałeś mi wystarczająco, że sam chciałeś rozmówić się z czymś takim jak Pani? Nie wiem.Nie wiem.Co ja powiem Jasmine? Jak jej wyjaśnię? — Powiódł dokoła dzikim spojrzeniem jak cierpiące zwierzę.— Zabiję się.To wszystko, co mogę zrobić.Oszczędzić bólu Jasmine.Niech nie wie, czym był jej syn.Nie mogę.Muszę powstrzymać Tokara.Na ulicy toczyły się walki.Bomanz zignorował je i skon­centrował się na lustrze rtęci.Tokar stał na brzegu rowu obronnego i wpatrywał się w Krainę Kurhanów.Na jego twarzy malował się strach i niepewność.Wreszcie zebrał się na odwagę.Zacisnął dłoń na amulecie i przekroczył rów.Bomanz zaczął układać śmiercionośne zaklęcia.Nagle jakiś ruch przyciągnął jego spojrzenie.W drzwiach stała przerażona Snoopy.— Ach, dziecko.Dziecko, wyjdź stąd.— Boję się.Tam na dworze zabijają się.My tutaj też się zabijamy — pomyślał.Proszę, odejdź.— Idź poszukać Jasmine.W sklepie rozległ się głośny trzask.Mężczyźni przeklinali.Rozległ się szczęk stali.Bomanz usłyszał głos jednego z pomoc­ników Tokara.Mężczyzna już wcześniej został przydzielony do obrony domu.Strażnik wycofał się.Snoopy wybuchnęła płaczem.— Trzymaj się zdała od tego pokoju, dziecko.Idź na dół z Jasmine.— Boję się.— Ja też.I nie będę w stanie pomóc, jeśli będziesz deptać mi po piętach.Proszę, idź na dół.Zacisnęła zęby i zbiegła po schodach.Bomanz odetchnął.Mało brakowało.Gdyby zobaczyła Stance’a i Glory.Hałas wzmógł się.Bomanz słyszał głos Kaprala Zdrowie, wydającego rozkazy.Wrócił do naczynia z rtęcią.Tokar zniknął i czarownik nie mógł go zlokalizować.Ponownie przejrzał odcinek drogi między miastem a Krainą Kurhanów.Kilka Zmartwychwstałych biegło w stronę walczących.Naj­wyraźniej zamierzali pomóc swym sprzymierzeńcom.Inni ści­gali uciekających.Strażnicy nie mieli szans.Na schodach rozległy się kroki i znów Bomanz musiał przerwać przygotowania do ostatecznego starcia.W drzwiach stanął Zdrowie.Czarownik kazał mu wyjść, lecz Kapral nie był w nastroju do dyskusji.Dobył zakrwawionego miecza.Bomanz znów użył słowa mocy i kości mężczyzny stopiły się w ciągu paru sekund.Ten sam los spotkał podążających za nim żołnierzy.Próbował skupić się na zaklęciach.Tym razem natknął się na niefizyczną przeszkodę.Było to promieniowanie wzdłuż ścieżki, którą otworzył do krypty Pani.Tokar stał na Wielkim Kurhanie i nawiązał już kontakt z pogrzebaną w nim kreaturą.— Za późno — mruknął Bomanz.— Do diabła, za póź­no.— Mimo to wypowiedział zaklęcia.Miał nadzieję, że Tokar umrze, zanim zdoła uwolnić potwory.Słysząc przekleństwa Jasmine i wrzaski Snoopy, Bomanz zszedł na dół.Obie były w jego sypialni.Jeden z ludzi Tokara przyłożył nóż do gardła Jasmine.Dwaj Strażnicy stali naprzeciw, gotowi do ataku.Bo stracił cierpliwość i zabił całą trójkę.Dom zadrżał, aż w kuchni zadzwoniły filiżanki.Wstrząs należał do delikatnych, lecz wystarczył, by ostrzec Bomanza.Jego zaklęcia nie osiągnęły celu na czas.— Wyjdźcie z domu — powiedział zrezygnowany.— Zaraz się zawali.Jasmine spojrzała na niego pytająco i chwyciła rozhisteryzowaną dziewczynę.— Później ci wyjaśnię.Jeśli przeżyjemy.A teraz szybko wyjdźcie z domu.— Odwrócił się na pięcie, wypadł na ulicę i pobiegł w stronę Krainy Kurhanów.Wyobrażanie sobie, że jest wysoki, wyprostowany i szybki, nie pomagało.Teraz był Bomanz z krwi i kości.Małym, tęgim staruszkiem, który szybko się męczył.Upadł dwa razy, gdy wstrząsy dosięgły miasta.Każdy był silniejszy od poprzed­niego.Domy nadal płonęły, lecz walczący zamarli.Ci, którzy przeżyli z obu stron, wiedzieli, że jest już za późno na jakąkolwiek decyzję.Po prostu stali, patrząc w kierunku Krainy Kurhanów i czekali na rozwój zdarzeń.Bomanz dołączył do nich.Kometa płonęła tak jasno, że Kraina Kurhanów była wi­doczna jak w dzień.Ziemię przebiegł potężny wstrząs.Bomanz zachwiał się.Kurhan, w którym spoczywał Duszołap, eks­plodował i buchnęła z niego oślepiająca łuna.Spośród gruzów wyłoniła się postać i stanęła na jej tle.Ludzie modlili się lub przeklinali, w zależności od poglądów.Wstrząsy powtarzały się.Otwierał się kurhan za kurhanem.Jeden po drugim, pojawiło się Dziesięciu Którzy Zostali Schwytani.— Tokarze — mruknął Bomanz.— Mam nadzieję, że będziesz smażył się w Piekle.Została tylko jedna szansa.Jedna, niemożliwa do wykorzys­tania szansa.Spoczywała na przygarbionych ramionach małego człowieczka, którego moc nie była dość potężna.Zebrał wszystkie swoje najskuteczniejsze zaklęcia, najwspa­nialsze czary, wszystkie tajemne sztuczki, nad którymi praco­wał każdej samotnej nocy przez trzydzieści siedem lat i ruszył w stronę Krainy Kurhanów.Czyjeś ręce próbowały go powstrzymać.— Bo, nie! Proszę! — krzyknęła stara kobieta z tłumu.Lecz poszedł dalej.Kraina Kurhanów kipiała.Duchy wyły pośród ruin.Garb Wielkiego Kurhanu zadrżał.Grudy ziemi i płomienie eks­plodowały w górę.Olbrzymi skrzydlaty wąż wzleciał ku niebu.Z jego gardła wyrwał się potworny wrzask, a potem fala ognia, która zalała Krainę Kurhanów.Mądre, zielone oczy spoczęły na Bomanzie.Mały, tęgi człowieczek wkroczył w holocaust, wyzwalając arsenał zaklęć.Wkrótce Bomanza pochłonął ogień.35 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl