Pokrewne
- Strona Główna
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Eco Umberto Baudolino
- Lumley Brian Nekroskop IV
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- marcelq.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektórzy ciągle powtarzają, że kobiety są do niczego.Ja taki nie jestem.Wybierz sobie którąś z tych seńoritas i zabieraj ją do hotelu.Allerton spojrzał na niego.- Myślę, że przelecę coś tej nocy - powiedział.- Jasne - zgodził się Lee.- Nie krępuj się.Nie mają w tym chlewie zbyt wiele piękna, ale to nie powinno odstraszać nas - młodych.Czy to Frank Harris powiedział, że przed trzydziestką nie spotkał ani jednej brzydkiej kobiety? Tak, to on.Chodźmy z powrotem do hotelu i napijmy się.Bar wyglądał przeciętnie.Dębowe krzesła obite czarną skórą.Zamówili martini.Przy stoliku obok jakiś Amerykanin z czerwoną twarzą, ubrany w brązowy gabardynowy garnitur, opowiadał o transakcji dotyczącej zakupu dwudziestu tysięcy akrów ziemi.Naprzeciwko Lee siedział Ekwadorczyk z długim nosem i czerwonymi plamkami na policzkach, ubrany w czarny europejski garnitur.Pił kawę i jadł ciastka z kremem.Lee wypił kilka drinków.Z każdą chwilą robiło mu się coraz bardziej niedobrze.- Chcesz trawkę? - zaproponował Allerton.- Może to ci pomoże?- Dobry pomysł.Chodźmy na górę.Lee wypalił na balkonie skręta.- Mój Boże, ależ na tym balkonie jest zimno - powiedział, wchodząc do pokoju.- “.A kiedy zmrok spowija piękne, kolonialne miasto Quito i chłodne podmuchy spływają z Andów, wyjdź na świeżość wieczoru i przyjrzyj się pięknym seńoritas, siedzącym w kolorowych strojach wzdłuż muru szesnastowiecznego kościoła naprzeciwko głównego rynku.“ Człowiek, który to napisał, został wyrzucony z pracy.Są granice, nawet w przewodniku turystycznym.Tak mniej więcej musi wyglądać Tybet.Wysoki, zimny, pełen brzydkich ludzi, lamów i jaków.Na śniadanie mleko jaka, na obiad ser z mleka jaka, na kolację jak ugotowany w maśle z własnego mleka, jeśli chcesz znać moje zdanie, jest to kara, na którą jak zasługuje.Każdego ze świętych mężów czuć na piętnaście mil od nawietrznej w pogodny dzień.Siedzi taki i kręci swoim paskudnym młynkiem modlitewnym.Owinięty w brudny, płócienny worek; w miejscu, gdzie szyja wystaje mu z worka, kłębią się pluskwy.Nos zgnił mu doszczętnie, a on wypluwa betel przez nozdrza jak plująca kobra.Odgrywa sztukę zatytułowaną “Mądrość Wschodu”.Spotykamy więc takiego lamę, a jakiś reporter przeprowadza z nim wywiad.Święty siedzi i żuje swój betel.Po chwili odzywa się do jednego z akolitów: “Zejdź na dół do Świętej Studni i przynieś mi czerpak środka uśmierzającego.Zaraz przemówię Mądrością Wschodu.I strząśnij ołów ze swojej przepaski!” - Wypija środek uśmierzający, po czym wchodzi w lekki trans i kontakt z energią kosmiczną.W naszym fachu nazywamy to akcją na kredyt.Reporter pyta: “Czy będzie wojna z Rosją, Mahatmo? Czy komunizm zniszczy cywilizację? Czy dusza jest nieśmiertelna? Czy Bóg istnieje?”Mahatma otwiera oczy, ściąga wargi i wypluwa nozdrzami dwie długie smugi śliny betelowej.Spływają mu po brodzie, a on zlizuje je długim, obłożonym językiem i mówi: “Skąd mam wiedzieć, do kurwy nędzy?” Akolita mówi: “Słyszeliście, co powiedział.Teraz wynocha.Swami chce zostać sam na sam ze swymi lekarstwami”.Jeśli się nad tym zastanowić, to jest właśnie mądrość Wschodu.Człowiek Zachodu myśli, że jest w tym jakaś tajemnica, którą można odkryć.A Wschód mówi: “Skąd mam wiedzieć, do kurwy nędzy?”Tej nocy Lee śniło się, że został zesłany do kolonii karnej.Wszędzie dookoła wznosiły się wysokie, nagie szczyty.Mieszkał w pensjonacie, w którym zawsze było zimno.Wyszedł na spacer.Kiedy minął róg budynku i stanął na brudnej, brukowanej ulicy, uderzył w niego podmuch zimnego górskiego wiatru.Ściągnął pas skórzanego płaszcza i poczuł chłód najgłębszej rozpaczy.Obudził się i zawołał do Allertona:- Śpisz, Gene?- Nie.- Zimno?- Tak.- Czy mogę do ciebie przyjść?- Noo, dobra.Lee wszedł do łóżka Allertona.Trząsł się z zimna i głodu narkotycznego.- Jezu święty, ale masz zimne ręce.Potem Allerton przekręcił się na bok, położył kolano na ciele Lee i zasnął.Lee leżał nieruchomo, żeby Allerton się nie zbudził i nie odsunął.Następnego dnia Lee był naprawdę chory.Chodzili po Quito.Im bardziej poznawał to miasto, tym bardziej go przygnębiało.Leżało na terenie mocno pofałdowanym, ulice były wąskie.Gdy Allerton zszedł z wysokiego krawężnika, jakiś samochód dosłownie otarł się o niego.- Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało - powiedział Lee.- Byłoby okropnie, gdybyśmy musieli tu zostać dłużej.Usiedli w małej kafejce, gdzie spotykali się niemieccy uchodźcy, rozmawiający o wizach, przedłużeniach i pozwoleniach na pracę.Wdali się w rozmowę z człowiekiem siedzącym przy sąsiednim stoliku.Był chudy, jasnowłosy.Lee widział, jak błękitne żyły pulsują na jego wklęśniętych skroniach.Zimne, wysokogórskie słońce spływało na mizerną, zniszczoną twarz mężczyzny, na porysowany dębowy stół, na wytartą drewnianą podłogę.Lee spytał, czy podoba mu się Quito.- Być albo nie być, oto jest pytanie.Musi mi się podobać.Wyszli z kafejki i prowadzącą pod górę ulicą poszli do parku.Rosły tam drzewa skarłowaciałe od wiatru i zimna.Kilku chłopców wiosłowało w kółko po niewielkim stawie.Lee przyglądał się im, dręczony pożądaniem i ciekawością.Ujrzał siebie, jak rozpaczliwie przetrząsa ciała, pokoje i szafy w oszalałym poszukiwaniu; to był ten wciąż powracający koszmar.Na końcu owej upiornej wędrówki znajdował się zawsze pusty pokój.Lee wzdrygnął się, owiał go zimny wiatr.- Dlaczego nie spytasz w kafejce o adres jakiegoś lekarza? - zapytał Allerton.- Dobry pomysł.Lekarz mieszkał w cichej bocznej uliczce, w żółtej willi ozdobionej stiukami.Był Żydem, miał gładko wygoloną czerwoną twarz i mówił dobrze po angielsku.Tym razem Lee postanowił odegrać rolę chorego na dezynterię.Lekarz zadał mu kilka pytań, po czym zaczął wypisywać receptę.- Najlepsze lekarstwo to środek uśmierzający z bizmutem - powiedział Lee.Lekarz roześmiał się i zaczął mu się uważnie przyglądać.- Teraz proszę mi powiedzieć prawdę - powiedział w końcu.Podniósł palec wskazujący i znów się uśmiechnął.- Czy jest pan uzależniony od opiatów? Proszę mi szczerze powiedzieć, tak będzie lepiej, w przeciwnym razie nie będę w stanie panu pomóc.- Tak - przyznał Lee.- Aha - powiedział lekarz, zmiął wypisywaną receptę i wrzucił do kosza na śmieci.Spytał Lee, od jak dawna jest uzależniony.Potrząsnął głową, patrząc na niego.- Ach - westchnął - jest pan jeszcze młodym człowiekiem.Musi pan z tym skończyć, bo inaczej straci pan życie.Lepiej, żeby cierpiał pan teraz, niż żeby kontynuował to przyzwyczajenie - patrzył na Lee życzliwie.Mój Boże, pomyślał Lee, człowieku, co ty musisz znosić w tej swojej pracy.Skinął głową i powiedział:- Oczywiście, doktorze, chcę przestać.Ale teraz muszę zasnąć.Jutro lecę na wybrzeże, do Manty.Lekarz wyprostował się z uśmiechem na krześle i powiedział to, co Lee słyszał już dziesiątki razy w podobnych sytuacjach:- Musi pan z tym skończyć.Lee pokiwał z roztargnieniem głową.Wreszcie lekarz sięgnął po bloczek z receptami: trzy mililitry tinktury.W aptece zamiast tinktury dano Lee środek uśmierzający.Trzy mililitry, czyli niecała łyżeczka.Tyle co nic.Lee kupił butelkę tabletek przeciwhistaminowych i połknął całą garść.Chyba trochę pomogły.Następnego dnia rano odlecieli do Manty.Hotel Continental w Mancie był zbudowany z bambusa i nie heblowanych desek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Niektórzy ciągle powtarzają, że kobiety są do niczego.Ja taki nie jestem.Wybierz sobie którąś z tych seńoritas i zabieraj ją do hotelu.Allerton spojrzał na niego.- Myślę, że przelecę coś tej nocy - powiedział.- Jasne - zgodził się Lee.- Nie krępuj się.Nie mają w tym chlewie zbyt wiele piękna, ale to nie powinno odstraszać nas - młodych.Czy to Frank Harris powiedział, że przed trzydziestką nie spotkał ani jednej brzydkiej kobiety? Tak, to on.Chodźmy z powrotem do hotelu i napijmy się.Bar wyglądał przeciętnie.Dębowe krzesła obite czarną skórą.Zamówili martini.Przy stoliku obok jakiś Amerykanin z czerwoną twarzą, ubrany w brązowy gabardynowy garnitur, opowiadał o transakcji dotyczącej zakupu dwudziestu tysięcy akrów ziemi.Naprzeciwko Lee siedział Ekwadorczyk z długim nosem i czerwonymi plamkami na policzkach, ubrany w czarny europejski garnitur.Pił kawę i jadł ciastka z kremem.Lee wypił kilka drinków.Z każdą chwilą robiło mu się coraz bardziej niedobrze.- Chcesz trawkę? - zaproponował Allerton.- Może to ci pomoże?- Dobry pomysł.Chodźmy na górę.Lee wypalił na balkonie skręta.- Mój Boże, ależ na tym balkonie jest zimno - powiedział, wchodząc do pokoju.- “.A kiedy zmrok spowija piękne, kolonialne miasto Quito i chłodne podmuchy spływają z Andów, wyjdź na świeżość wieczoru i przyjrzyj się pięknym seńoritas, siedzącym w kolorowych strojach wzdłuż muru szesnastowiecznego kościoła naprzeciwko głównego rynku.“ Człowiek, który to napisał, został wyrzucony z pracy.Są granice, nawet w przewodniku turystycznym.Tak mniej więcej musi wyglądać Tybet.Wysoki, zimny, pełen brzydkich ludzi, lamów i jaków.Na śniadanie mleko jaka, na obiad ser z mleka jaka, na kolację jak ugotowany w maśle z własnego mleka, jeśli chcesz znać moje zdanie, jest to kara, na którą jak zasługuje.Każdego ze świętych mężów czuć na piętnaście mil od nawietrznej w pogodny dzień.Siedzi taki i kręci swoim paskudnym młynkiem modlitewnym.Owinięty w brudny, płócienny worek; w miejscu, gdzie szyja wystaje mu z worka, kłębią się pluskwy.Nos zgnił mu doszczętnie, a on wypluwa betel przez nozdrza jak plująca kobra.Odgrywa sztukę zatytułowaną “Mądrość Wschodu”.Spotykamy więc takiego lamę, a jakiś reporter przeprowadza z nim wywiad.Święty siedzi i żuje swój betel.Po chwili odzywa się do jednego z akolitów: “Zejdź na dół do Świętej Studni i przynieś mi czerpak środka uśmierzającego.Zaraz przemówię Mądrością Wschodu.I strząśnij ołów ze swojej przepaski!” - Wypija środek uśmierzający, po czym wchodzi w lekki trans i kontakt z energią kosmiczną.W naszym fachu nazywamy to akcją na kredyt.Reporter pyta: “Czy będzie wojna z Rosją, Mahatmo? Czy komunizm zniszczy cywilizację? Czy dusza jest nieśmiertelna? Czy Bóg istnieje?”Mahatma otwiera oczy, ściąga wargi i wypluwa nozdrzami dwie długie smugi śliny betelowej.Spływają mu po brodzie, a on zlizuje je długim, obłożonym językiem i mówi: “Skąd mam wiedzieć, do kurwy nędzy?” Akolita mówi: “Słyszeliście, co powiedział.Teraz wynocha.Swami chce zostać sam na sam ze swymi lekarstwami”.Jeśli się nad tym zastanowić, to jest właśnie mądrość Wschodu.Człowiek Zachodu myśli, że jest w tym jakaś tajemnica, którą można odkryć.A Wschód mówi: “Skąd mam wiedzieć, do kurwy nędzy?”Tej nocy Lee śniło się, że został zesłany do kolonii karnej.Wszędzie dookoła wznosiły się wysokie, nagie szczyty.Mieszkał w pensjonacie, w którym zawsze było zimno.Wyszedł na spacer.Kiedy minął róg budynku i stanął na brudnej, brukowanej ulicy, uderzył w niego podmuch zimnego górskiego wiatru.Ściągnął pas skórzanego płaszcza i poczuł chłód najgłębszej rozpaczy.Obudził się i zawołał do Allertona:- Śpisz, Gene?- Nie.- Zimno?- Tak.- Czy mogę do ciebie przyjść?- Noo, dobra.Lee wszedł do łóżka Allertona.Trząsł się z zimna i głodu narkotycznego.- Jezu święty, ale masz zimne ręce.Potem Allerton przekręcił się na bok, położył kolano na ciele Lee i zasnął.Lee leżał nieruchomo, żeby Allerton się nie zbudził i nie odsunął.Następnego dnia Lee był naprawdę chory.Chodzili po Quito.Im bardziej poznawał to miasto, tym bardziej go przygnębiało.Leżało na terenie mocno pofałdowanym, ulice były wąskie.Gdy Allerton zszedł z wysokiego krawężnika, jakiś samochód dosłownie otarł się o niego.- Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało - powiedział Lee.- Byłoby okropnie, gdybyśmy musieli tu zostać dłużej.Usiedli w małej kafejce, gdzie spotykali się niemieccy uchodźcy, rozmawiający o wizach, przedłużeniach i pozwoleniach na pracę.Wdali się w rozmowę z człowiekiem siedzącym przy sąsiednim stoliku.Był chudy, jasnowłosy.Lee widział, jak błękitne żyły pulsują na jego wklęśniętych skroniach.Zimne, wysokogórskie słońce spływało na mizerną, zniszczoną twarz mężczyzny, na porysowany dębowy stół, na wytartą drewnianą podłogę.Lee spytał, czy podoba mu się Quito.- Być albo nie być, oto jest pytanie.Musi mi się podobać.Wyszli z kafejki i prowadzącą pod górę ulicą poszli do parku.Rosły tam drzewa skarłowaciałe od wiatru i zimna.Kilku chłopców wiosłowało w kółko po niewielkim stawie.Lee przyglądał się im, dręczony pożądaniem i ciekawością.Ujrzał siebie, jak rozpaczliwie przetrząsa ciała, pokoje i szafy w oszalałym poszukiwaniu; to był ten wciąż powracający koszmar.Na końcu owej upiornej wędrówki znajdował się zawsze pusty pokój.Lee wzdrygnął się, owiał go zimny wiatr.- Dlaczego nie spytasz w kafejce o adres jakiegoś lekarza? - zapytał Allerton.- Dobry pomysł.Lekarz mieszkał w cichej bocznej uliczce, w żółtej willi ozdobionej stiukami.Był Żydem, miał gładko wygoloną czerwoną twarz i mówił dobrze po angielsku.Tym razem Lee postanowił odegrać rolę chorego na dezynterię.Lekarz zadał mu kilka pytań, po czym zaczął wypisywać receptę.- Najlepsze lekarstwo to środek uśmierzający z bizmutem - powiedział Lee.Lekarz roześmiał się i zaczął mu się uważnie przyglądać.- Teraz proszę mi powiedzieć prawdę - powiedział w końcu.Podniósł palec wskazujący i znów się uśmiechnął.- Czy jest pan uzależniony od opiatów? Proszę mi szczerze powiedzieć, tak będzie lepiej, w przeciwnym razie nie będę w stanie panu pomóc.- Tak - przyznał Lee.- Aha - powiedział lekarz, zmiął wypisywaną receptę i wrzucił do kosza na śmieci.Spytał Lee, od jak dawna jest uzależniony.Potrząsnął głową, patrząc na niego.- Ach - westchnął - jest pan jeszcze młodym człowiekiem.Musi pan z tym skończyć, bo inaczej straci pan życie.Lepiej, żeby cierpiał pan teraz, niż żeby kontynuował to przyzwyczajenie - patrzył na Lee życzliwie.Mój Boże, pomyślał Lee, człowieku, co ty musisz znosić w tej swojej pracy.Skinął głową i powiedział:- Oczywiście, doktorze, chcę przestać.Ale teraz muszę zasnąć.Jutro lecę na wybrzeże, do Manty.Lekarz wyprostował się z uśmiechem na krześle i powiedział to, co Lee słyszał już dziesiątki razy w podobnych sytuacjach:- Musi pan z tym skończyć.Lee pokiwał z roztargnieniem głową.Wreszcie lekarz sięgnął po bloczek z receptami: trzy mililitry tinktury.W aptece zamiast tinktury dano Lee środek uśmierzający.Trzy mililitry, czyli niecała łyżeczka.Tyle co nic.Lee kupił butelkę tabletek przeciwhistaminowych i połknął całą garść.Chyba trochę pomogły.Następnego dnia rano odlecieli do Manty.Hotel Continental w Mancie był zbudowany z bambusa i nie heblowanych desek [ Pobierz całość w formacie PDF ]