[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Były tam kobiety i błyskające kolorowe światła, a on, Sian Po, jakimś cudem wygrał astronomiczną sumę pieniędzy.Stosy bankno­tów otaczały go ze wszystkich stron.Pukanie do drzwi obudziło go akurat w chwili, kiedy - we śnie - zaczynał tańczyć ze wspaniałą blondynką, która powie­działa mu, że przebyła daleką drogę z Danii specjalnie po to, żeby dotrzymać mu towarzystwa.Sian Po otworzył oczy.Resztki snu uleciały, gdy rozejrzał się po swoim niewielkim mieszkaniu, do którego zasłony nie wpuszczały światła dziennego.Gdzie zniknęła jego seksowna tancerka? Zmarszczył brwi, uświadomiwszy sobie, że nigdy nie istniała, po czym spojrzał na budzik.Była piąta rano.Słyszał coś, czy tylko mu się zdawało?Ponownie rozległo się pukanie do drzwi.Wciąż jeszcze trochę zdezorientowany, zwlókł się z łóżka i podszedł do drzwi w pidżamie.- Kto tam? - zapytał chrapliwym głosem, przecierając oczy.- Coś dla pana od Gaffoora - dotarł z korytarza przytłumio­ny męski głos.Senność opuściła Sian Po w tej samej chwili, w której usły­szał nazwisko swojego człowieka w CID.Szybko przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi.Stojący w progu mężczyzna miał około trzydziestki.Ubrany był w cywilne rzeczy: jasną koszulę z wełny i sportową kurtkę.Jeszcze jeden detektyw, pomyślał komendant.- Pracujesz w zespole Gaffoora? - zapytał.Mężczyzna wzruszył ramionami, wydobył z wewnętrznej kieszeni kurtki białą kopertę i wyciągnął ją ku Sian Po.- Niech pan to weźmie, ke yi bu ke yi - powiedział.Policjant odebrał przesyłkę.Mężczyzna stał tam jeszcze przez chwilę, patrząc na gospo­darza pustym wzrokiem.- Powiem Gaffoorowi, że odebrał pan jego wiadomość - oznajmił, po czym obrócił się i zszedł do holu.Zatrzasnąwszy za nim drzwi, Sian Po niecierpliwie roze­rwał kopertę.W środku była złożona na pół kartka papieru.Rozprostował ją i przeczytał krótką wiadomość zapisaną w poprzek arkusika.Na jego ściśniętych rysach odmalowało się podniecenie.Niewiarygodne, pomyślał.Po prostu niewiarygodne.Nie zważając na wczesną porę, Sian Po podbiegł do nocnego stolika, w swoim notatniku odnalazł numer Grubego B i zate­lefonował do niego.Pomyślał, że sen, który miał jeszcze przed chwilą, był proro­czy.Wygrał właśnie fortunę.22WASZYNGTON l JAPONIA27/28 WRZEŚNIA 2000Prezydent przechadzał się po korytarzu przed Gabinetem Wschodnim Białego Domu.Ze środka docierały do niego od­głosy chaotycznych rozmów dziennikarzy, prominentnych członków Kongresu i innych oficjalnych gości zaproszonych na ceremonię podpisania Karty Morrisona-Fiore'a.Prezydent był zdenerwowany i zarazem zniecierpliwiony: chciał jak najszyb­ciej przyłożyć pióro do papieru.Był zdenerwowany, ponieważ chciał podpisać tę kartę w za­ciszu swojego gabinetu, siedząc przy solidnym biurku.Chciał ją podpisać spokojnie o północy, kiedy słońce już zajdzie, a za oknem zabłysną światła miasta otaczającego Kapitol, i kiedy wszyscy ludzie będą już w swoich albo cudzych łóżkach, albo nawet między łóżkami, zapinając guziki, rozpinając guziki, sza­mocząc się czy robiąc cokolwiek, na co tylko mieliby ochotę.Niecierpliwiło go natomiast, że musi zmienić podpisanie dokumentu w wielkie przedstawienie: złożyć ten cholerny pod­pis w blasku skupionych na nim reflektorów, obserwowany przez stojące w odległości zaledwie dziewięciu stóp obiektywy kamer stacji C-SPAN.A chciał mieć już to z głowy i zwrócić uwagę opinii publicznej na coś, co jego zdaniem ma o wiele większe znaczenie - na SEAPAC, dziecko, które pieścił i kształ­tował od samego początku, które na jego oczach i pod jego ścisłą kuratelą nabrało właściwych wymiarów i treści.Był to traktat, który prezydent Ballard uważał za najważniejsze osiągnięcie polityczne swojej kadencji.Wierzył, że ten właśnie dokument stanie się podstawą nowej współpracy strategicz­nej i logistycznej w całym rejonie Pacyfiku.Był pewny, że umocni on związki Ameryki z jej azjatyckimi partnerami i za­bezpieczy interesy w regionie.Czym wobec tego paktu była Karta Morrisona-Fiore'a, jeśli nie tylko rodzącym spory aktemprawnym ułatwiającym wprowadzanie ograniczeń handlo­wych, które i tak obchodzono, wykorzystując niezliczone furt­ki prawne.Z każdą chwilą coraz bardziej zniecierpliwiony, nie mogąc się doczekać momentu, w którym usiądzie za biurkiem i pod­pisze kartę, prezydent zajrzał do sali.Główny organizator ce­remonii, sekretarz prasowy Brian Terskoff, stał na prawo od drzwi i gawędził w najlepsze z jakąś młodą kobietą.Ballard rozpoznał w niej ważną figurę działu wiadomości jednej z więk­szych sieci telewizyjnych.Sieci, w której Terskoff mógłby być bardzo mile widziany po tym, jak on, prezydent, kopnie go wreszcie w tyłek, na co ten uparty sukinsyn już dawno sobie zasłużył.A właściwie, czy znajdzie się lepsza chwila, żeby go wyrzu­cić? - pomyślał nagle Ballard.Pochwycił spojrzenie Terskoffa i przywołał go, kiwając pal­cem wskazującym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl