[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjadę jeszcze dzisiaj, jeśli ci na tym.- Cholera, przestaniesz wreszcie pogarszać całą sytuację?! - krzyknęła Anna.- Postąpiłaś już wystarczająco źle, okłamu­jąc nas przez cały ten czas i pozwalając wierzyć, że leczysz złamane serce! A teraz dowiaduję się, że wszystko przez to, że jesteś zamieszana w szpiegowanie twojego pracodawcy i że z powodu całego tego szaleństwa na jednej z najbardziej ruch­liwych ulic Singapuru jacyś mężczyźni urządzają na ciebie zasadzkę rodem z filmów o przygodach Jamesa Bonda! A te­raz, żeby jeszcze bardziej pogorszyć sprawę, mówisz po prostu dzai-jyan, do zobaczenia, jakbyś myślała, że chętnie wypuści­my cię na ulicę, by cię ktoś porwał, a może nawet, Bóg jeden wie, zamordował! Naprawdę nie wiem, czy powinnam być wściek­ła, przerażona, czy może obrażona.Kirsten poczuła, że ma ściśnięte gardło, i głośno przełknęła ślinę.- Czy mogę zaproponować jeszcze inne rozwiązanie? Może zechciałabyś mi po prostu wybaczyć? - zapytała.Przez długą, strasznie długą chwilę Anna wytrzymywała jej spojrzenie.Cisza stała się wprost nieznośna.- Tak - stwierdziła wreszcie, kiwając głową.- Możesz.Kirsten westchnęła ciężko.- Jestem taka skołowana, Anno - powiedziała głosem nie­mal równie cichym jak szept.- Max.on zna numer mojego telefonu komórkowego i obiecał, że skontaktuje się ze mną w ciągu kilku dni.Kiedy wsiadłam do taksówki, chciał mi jesz­cze podać nazwisko jakiegoś mężczyzny, kogoś, do kogo po­winnam zadzwonić, gdybym nie miała wiadomości od niego, jednak nie usłyszałam.- Kirsten, jeśli chcesz znać moje zdanie, najpierw powinnaś się skontaktować z policją - przerwała jej siostra.- To przede wszystkim ten Max wpędził cię w kłopoty.Rozumiem, że da­rzysz go uczuciem, ale skąd wiesz, że to właśnie on nie jest przestępcą? Albo że ludzie, którzy czekali na was przed hote­lem, nie są przedstawicielami władz?Kirsten gwałtownie pokręciła głową.- Nie.To niemożliwe - stwierdziła z przekonaniem.- Ale przecież znasz tego człowieka zaledwie kilka miesięcy.Dlaczego jesteś go aż tak pewna?- Ponieważ, mimo że jestem pięć lat młodsza od ciebie, nie jestem jakąś naiwną nastolatką, którą potrafiłby owinąć sobie wokół palca pierwszy lepszy facet - odpowiedziała, a jej gard­ło znowu się ścisnęło.- Słuchaj, nie przeczę, że jestem w nim zakochana.Nie przeczę też, że miałam wątpliwości, czy on czu­je to samo, czy też tylko cieszy się, że pozycja, jaką zajmuję w Monolith.pozwoli mu mnie wykorzystać.A jednak wiem.jestem pewna.że jemu także na mnie zależy.- Kirsten prze­tarła dłonią załzawione oczy.- Możesz się nadal ze mną sprze­czać, czy Max mnie szanuje, ale to nie zmienia faktu, że nie jest jakiś oszustem czy manipulatorem.Zaryzykował życie, żeby odciągnąć ode mnie tych ludzi przed Hyattem.Nie mogę teraz tak po prostu o nim zapomnieć, odwrócić się do niego plecami.Anna westchnęła.- Wcale tego nie sugerowałam, więc jeśli przerwiesz na chwi­lę swoją obronną tyradę, dojdziesz do takiego samego wniosku -powiedziała.- Chcę tylko zauważyć, że znalazłaś się, wszyscy się znaleźliśmy, w bardzo poważnej sytuacji i musimy zwrócić się do kogoś o pomoc.Cóż takiego strasznego jest w pomyśle, żeby zadzwonić na policję? Rozważ to przynajmniej, nim tobie, mnie, Linowi albo dzieciom stanie się jakaś krzywda.Kirsten otworzyła usta, lecz nagle zorientowała się, że nie wie, co powiedzieć.Ale nie, to nie była prawda.To byłoby nieuczciwe i powinna to wyjaśnić otwarcie.Wiedziała, wiedzia­ła doskonale, co należy powiedzieć, i nie mogła pozwolić, by duma i upór stanęły jej na drodze.Niespodziewanie zdała sobie sprawę z targających nią emo­cji i wstrząsnął nią nieopanowany szloch.Anna odłożyła nóż na stół, okrążyła go i podeszła do siostry.Chwyciła ją za rękę.- Kirst, nie chciałam.- Nie, przestań - powiedziała Kirsten i zaczęła gwałtownie ocierać drugą ręką oczy, nienawidząc się za to, że łzy płyną niepowstrzymanym strumieniem po jej policzkach.- Chciałaś i miałaś absolutną rację.Pozwoliłaś mi zostać tutaj bez jakich­kolwiek zastrzeżeń, a ja w zamian za to naraziłam całą twoją rodzinę na niebezpieczeństwo.To nie może tak dłużej trwać.Anna stała obok bez słowa, patrząc na nią i nie puszczając jej dłoni.Kiedy ich spojrzenia wreszcie się spotkały, Kirsten pochyliła się ku siostrze i delikatnie pocałowała ją w policzek.- Już czas, żebym zaczęła słuchać rad innych - powiedziała z westchnieniem.- Dzwonię na policję.14ROŻNE MIEJSCA23/24 WRZEŚNIA 2000- Co takiego?! - spytał Charles Kirby, siedząc w swoim biu­rze na Broadwayu i mocno ściskając słuchawkę.- Nie mogę uwierzyć, że mówisz poważnie!- Uwierz mi.- Głos Gordiana, który dobiegł go z drugiej strony Stanów Zjednoczonych, był spokojny i bardzo wyraźny.-Dobrze to przemyślałem.Mimo że był wstrząśnięty, Kirby nie zamierzał się łatwo poddać.- Rozmawialiśmy niecałe dwa dni temu i nic nie wspomina­łeś.- Ponieważ wtedy nie przyszło mi to jeszcze do głowy - od­parł Gordian.- Powiedziałem ci już, że dobrze to przemyśla­łem.Nie mówiłem, że zajęło mi to wiele czasu Zamilkł na chwilę.- Czasami genialne natchnienie poprzedza staranna analiza sytuacji.Kirby wciąż próbował odzyskać równowagę.Odsunął słu­chawkę od ust, odetchnął głęboko, a następnie policzył powoli do dziesięciu.Wyjrzał przez okno, za którym - wiele pięter poniżej, po drugiej stronie ulicy - ludzie protestowali przeciw czemuś, stojąc niedaleko stopni ratusza i wyciągając w gorę transparenty.Od kiedy miał tutaj swoje biuro widział prote­sty niemal każdego dnia.Co sprowadziło ich tym razem? Zmrużył oczy, próbując odczytać napisy na plakatach.Przeko­nał się, że nie zdoła tego zrobić z tej odległość więc wypuściw­szy powietrze, zapomniał szybko o protestujących- Nasze dokumenty z uzasadnieniem wniosku o przepro­wadzenie postępowania antytrustowego to już księga gruba przynajmniej na trzy cale - powiedział.- Jesteśmy prawie gotowi, żeby zarejestrować wniosek w sądzie.- Więc zróbcie to.Obaj dobrze wiemy, że dzięki postępowaniu sądowemu zyskamy tylko trochę na czasie.Musimy jed­nak wykorzystać wszystko, co mamy - odparł Gordian.Kirby zmarszczył brwi.- Gord, moja robota polega na doradztwie prawnym i repre­zentowaniu cię.Nie mogę podejmować za ciebie decyzji.Mam jednak nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z ryzyka, jakie podej­mujesz, podążając tą drogą.- Mogę je przyjąć - padła odpowiedź.- Kiedy rozmawiasz z chorym na grypę, możesz się zarazić.Kiedy przechodzisz obok rusztowania, ryzykujesz, że spadnie ci na głowę cegła.Nie ma zysku bez ryzyka.Kirby zmilkł.Policz do dziesięciu, pomyślał.Policz do dzie­sięciu i odetchnij głęboko.- Wiesz co, zawsze kiedy wpadasz w filozoficzny nastrój, ogarnia mnie strach - odezwał się po chwili.- Powiedz mi przynajmniej, że nie zatrzaśniesz sobie nieodwołalnie drzwi tym planem, dopóki nie wrócisz z Waszyngtonu.- Zamierzam przystąpić do działania o wiele szybciej.Praw­dę mówiąc, chciałem cię prosić, żebyś zjawił się tutaj i spotkał ze mną oraz Richardem Sobelem rano, jeszcze przed naszym odlotem.- Ale przecież to byłby czwartek.Już pojutrze! - zawołał Kirby, przerzucając gorączkowo kartki terminarza.- Oczywiście zrozumiem, jeśli nie zdołasz do mnie dotrzeć, Chuck.Tak jak ty musisz zrozumieć, że jeśli znasz jakiekol­wiek argumenty, które mogłyby mnie od tego odwieść, to bę­dzie to dla ciebie ostatnia szansa, żeby mi je przedstawić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl