[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mogłabym pana uściskać!Jej wargi poruszały się zawsze bardzo nieznacznie, tym razem jednak odniosłem wrażenie, że te intensywnie wyszeptane słowa powstały w moim sercu - nie jako dźwięk dochodzący z zewnątrz, ale jako wzruszenie, które przeradza się w najwyższą rozkosz.Serce moje pozostało jednak ciężkie.- O tak, z radości… - wyrzekłem bardzo cicho, z goryczą - z tej waszej prawomyślnej radości.I tonem precyzyjnie uprzejmym, jakby zapożyczonym od pana Blunta, dodałem:- Nie chcę być uściskany zamiast króla.Na tym powinienem był poprzestać.Ale nie poprzestałem.Z przewrotnością, którą należałoby wybaczyć ludziom cierpiącym dzień i noc i jakby pijanym nieszczęściem, ciągnąłem dalej:- Tak, ze względu na króla.Ze względu na tę starą, porzuconą rękawicę, gdyż wzgardzona miłość nie jest niczym innym jak zmiętą, zużytą szmatą, którą się wyrzuca na śmietnik w braku ognia, który by ją spalił.Słuchała nieodgadniona, nieporuszona, z lekkim rumieńcem, zwężonymi oczami i milczącymi ustami, na podobieństwo posągu wyrzeźbionego przed tysiącami lat dla utrwalenia tej wielkiej, niezgłębionej tajemnicy, jaką jest kobiecość.Nie była to ociężała nieruchomość Sfinksa narzucającego przechodniom swe zagadki, lecz bezruch wyższego rzędu, pełen namaszczenia, bezruch złowieszczego bożyszcza, który bytuje u samych źródeł namiętności trawiącej ludzkość od zarania wieków.Rotmistrz Blunt, wsparty łokciem o wysoki kominek, odwrócił się od nas nieznacznie.Cała jego postawa wyrażała teraz doskonałe oderwanie się od otoczenia.Pragnął widocznie zaznaczyć, że nie chce słyszeć tego, co mówimy.Właściwie nie mógł nas słyszeć.Znajdował się za daleko, a myśmy mówili przyciszonymi głosami.Choć nie ulegało wątpliwości, że nie życzy sobie brać udziału w naszej rozmowie, Dona Rita zwróciła się niespodzianie wprost do niego:- Tak jak panu mówiłam, Don Juanie, moją największą trudnością jest to, że mnie nie tylko nie chcą rozumieć, ale nie chcą mi wierzyć.Żaden stan «oderwania się» nie mógł oprzeć się ciepłej fali tego głosu.Chcąc nie chcąc, musiał to usłyszeć.Zmienił postawę jakby z ociąganiem się i odpowiedział:- Jest to trudność, na którą uskarżają się wszystkie kobiety.- Ja zawsze mówiłam tylko prawdę.- Wszystkie kobiety mówią tylko prawdę - odparł niewzruszony.To ją rozdrażniło.- Gdzież są ci mężczyźni, których zwiodłam? - wykrzyknęła.- Tak, gdzie? - zażartował Blunt i uczynił ruch wyrażający gotowość wyjścia na poszukiwanie oszczerców.- Niech mi pan pokaże choć jednego.Powtarzam - gdzie on jest?Blunt porzucił udaną obojętność, wzruszył lekko, bardzo lekko ramionami i zbliżając się o krok do otomany rzucił na Ritę uprzejme, rozbawione spojrzenie.- Tego nie wiem.Zapewne nigdzie.Gdyby się jednak taki człowiek znalazł, ręczę, że okazałby się durniem.Nie może pani przecież obdarzać inteligencją wszystkich, którzy się do niej Zbliżają.Tego nie można spodziewać się nawet od pani, która potrafi robić cuda małym kosztem, nie wkładając w to nic z samej siebie.- Nic z siebie? - powtórzyła podniesionym głosem.- Dlaczegóż się oburzać? Chwyciłem panią po prostu za słowo.- …małym kosztem!… - powtórzyła znowu, głęboko wciągając powietrze.- Chciałem powiedzieć: bez uszczerbku dla pani osoby.- Ach tak - rzekła spoglądając na siebie.I dodała cicho: - Dla mego ciała?- A czyż ono nie jest panią? - wykrzyknął Blunt z tłumioną irytacją.- Nie powie pani przecież, że ono należy do kogo innego.Nie wypożyczyła go pani… To niemożliwe.Zanadto w nim pani do twarzy…- Pan znajduje przyjemność w dręczeniu samego siebie - rzekła, nagle uspokojona.- Żałowałabym pana, gdyby nie przeświadczenie, że to jest bunt zrodzony z pychy.I pan.dobrze wie, że ją pan zaspokaja kosztem mej osoby.Co zaś do reszty… To życie, wielkie działanie, robienie cudów małym kosztem… Zabiło mnie to wszystko moralnie.Słyszy pan? Zabiło!- O, pani jest jeszcze żywa - mruknął.- Tak - odrzekła łagodnie.- Uczucia jeszcze we mnie żyją i jeśli to może sprawić panu najmniejszą satysfakcję, upewniam pana, że potrafię czuć do końca i będę świadoma nawet ostatniego ukłucia sztyletu.Milczał przez chwilę, po czym zwróciwszy głowę w moją stronę z uprzejmym uśmiechem przypomniał jej o mym istnieniu.- Nasze audytorium ma tego dość.- Zdaję sobie całkowicie sprawę z obecności pana George’a, a także z tego, że on przywykł oddychać innym powietrzem niż atmosfera tego pokoju.Nie uważa pan, że tu czuć stęchlizną? - zwróciła się do mnie.Pokój był bardzo obszerny, ale istotnie wydał mi się w tej chwili duszny.Tajemnicza kłótnia pomiędzy tym dwojgiem ludzi, odsłaniająca daleko bliższy ich stosunek, niż mogłem przypuszczać, uczyniła mnie tak głęboko nieszczęśliwym, że nawet nie usiłowałem odpowiedzieć na to pytanie.Ona mówiła dalej:- Więcej przestrzeni! Więcej powietrza! Dajcie mi powietrza, powietrza! - I uchwyciwszy haftowane brzegi niebieskiego szlafroczka uczyniła niecierpliwy ruch, jakby go chciała rozedrzeć i odsłonić piersi w naszych oczach.Żaden z nas się nie poruszył.Jej ręce opadły bezsilnie.- Zazdroszczę panu, Monsieur George.Jeśli mi przyjdzie zginąć, wolałabym utonąć w morzu, wśród wichru wyjącego w twarz.Jakież to musi być szczęście czuć, jak cały świat zamyka się nad głową!Nastało krótkie milczenie, po czym rozległ się salonowy głos pana Blunta mówiącego poufnie, a z ożywieniem:- Zadawałem sobie często pytanie, czy pani nie jest w gruncie rzeczy ogromnie ambitną osobą, Dono Rito?- Ja zaś zapytuję siebie, czy pan w ogóle posiada serce? - I spojrzała mu prosto w oczy, on zaś z błyskiem białych zębów odezwał się:- To znaczy, że pani mnie o to pyta.Ale czemuż robić to publicznie? Stwierdzam, że jedna osoba wystarcza na to, aby stworzyć audytorium.Jedna jedyna.Dlaczego więc nie doczekać się chwili, kiedy on powróci do swoich upragnionych sfer powietrza i przestrzeni, z których przybywa?Ten jego szczególny sposób mówienia o osobach trzecich jak o bezdusznych przedmiotach był drażniący w najwyższym stopniu.Nie wiedziałem, jak na to w danej chwili odpowiedzieć, ale Dona Rita nie pozostawiła mi czasu do namysłu.Zawołają bez wahania:- Tylko jednego pragnę - aby mnie tam zabrał ze sobą!Na krótką chwilę twarz pana Blunta zastygła jak maska, po czym zamiast gniewu ukazał się na mej wyraz pobłażania.A ja, w nagłym widzeniu, ujrzałem twarz Dominika, jego zdumienie, przestrach i sarkastyczny uśmiech godzący się u niego z najdalej idącą wyrozumiałością.Jakimże wdzięcznym, wesołym l odważnym towarzyszem byłaby Dona Rita! Wierzyłem niezachwianie, że byłaby nieustraszona w każdym przedsięwzięciu, które by ją naprawdę zajmowało.Jej obecność odrodziłaby i pobudzała ten zachwyt, jaki ogarnął mnie od pierwszej chwili, od pierwszego wejrzenia, zanim zdołała otworzyć usta, a nawet spojrzeć w moją stronę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl