[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie troszczę się zbytnio o moralność.Ale czułem się moralnie odpowiedzialny, kiedy patrzyłem na nich, jakbym to ja był w jakiś sposób winien przekształcenia pokojowo nastawionego ludu w wojowników o gorejących oczach.Otto przychylał się do poglądu, że broń została zdobyta na zeszłorocznych najeźdźcach.Być może.Część.Ale większość wyglądała na tak starą, zardzewiałą i powyginaną, że życzyłbym jej sobie wyłącznie u własnego wroga.Zlecenie wydawało się z każdą chwilą bardziej nieprawdopodobne.Nigdzie nie mogliśmy znaleźć dowodów, że taglianie są czymś innym jak tylko miłymi, przyjaznymi, zapracowanymi ludźmi, pobłogosławionymi krajem, gdzie przetrwanie nie polega na codziennej, morderczej walce o byt.Ale nawet ci wieśniacy zdawali się poświęcać większość swego wolnego czasu, z którego rodzi się kultura, zasilaniu oszołomionych batalionów bogów.- Jedna druzgocąca porażka - zwróciłem się do Pani, gdy znajdowaliśmy się jakieś osiemdziesiąt mil od miasta - a ci ludzie zostaną tak zastraszeni, że zaakceptują każdą nędzę, jaką zechcą im uwarzyć Władcy Cienia.- A jeżeli przyjmiemy zlecenie i przegramy pierwszą bitwę, to i tak nie będzie miało znaczenia.Nie będzie nas tutaj, żebyśmy ponieśli konsekwencje.- Oto moja dziewczyna.Zawsze myśli pozytywnie.- Naprawdę zamierzasz przyjąć to zlecenie?- Nie, jeżeli będę mógł coś w tej sprawie zrobić.Dlatego właśnie ruszyliśmy na tę wyprawę.Ale mam złe przeczucie, że to, czego chcę, nie będzie miało wiele wspólnego z tym, co będę musiał zrobić.Goblin parsknął i wymamrotał coś o rozwleczeniu pazurami przeznaczenia.Miał rację.A jedyną rzeczą, o którą mi chodziło, kiedy wyrywaliśmy się z miasta, było znalezienie drogi na południe, a Władcy Cienia niech sczezną.Nie jechaliśmy szczególnie szybko; zatrzymaliśmy się na obiad, zanim jeszcze śniadania w naszych żołądkach zostały dobrze strawione.Nasze ciała nie nadawały się do ciągłego nadużywania nieprzerwaną jazdą.Starzeliśmy się.Otto i Hagop chcieli rozpalić ogień i przyrządzić prawdziwy posiłek.Kazałem im zabrać się do roboty.Obolały i zmęczony, usiadłem nie opodal, głowę wsparłem na skale i wpatrzyłem się w chmury mozolnie pełznące po obcym niebie, za dnia wszakże wyglądającym identycznie jak to, pod którym przyszedłem na świat.Rzeczy działy się zbyt szybko i były nazbyt dziwne, aby dopatrzyć się nich choćby odrobiny sensu.Nawiedzał mnie strach, że jestem niewłaściwym człowiekiem na niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym dla Kompanii czasie.Nie czułem się kompetentny, aby poradzić sobie z sytuacją, którą groziło mi Taglios.Czy mogłem ośmielić się poprowadzić naród na wojnę? Nie sądziłem, by tak było.Nawet jeśli wszyscy tagliańscy mężczyźni, kobiety i dzieci, proklamowaliby mnie zbawicielem.Starałem uspokoić się myślą, że nie byłem pierwszym kapitanem, którym targały wątpliwości, i na pewno nie jedynym wplątanym w lokalną sytuację, który uzbrojony był wyłącznie w niejasne przebłyski prawdziwych problemów i wchodzących w grę stawek.Może miałem nawet więcej szczęścia niż inni.Miałem Panią, dla której mętne wody intryg stanowiły chleb powszedni.Gdybym tylko mógł skorzystać z jej talentu.Miałem Mogabę, który, pomimo wszystkich kulturowych i językowych barier, wciąż między nami istniejących, zaczynał powoli w mych oczach wyrastać na najlepszego, rasowego żołnierza, jakiego kiedykolwiek znałem.Miałem Goblina, Jednookiego i Żabiego Pyska oraz - być może - Zmiennego.I posiadałem też czterystuletni zapas kantów Kompanii na wypadek niebezpieczeństwa.Ale żaden z powyższych argumentów nie uspokajał mojego sumienia, ani nie uciszał wątpliwości.W co myśmy się wpakowali podczas zwyczajnej wycieczki do źródeł Kompanii?Czy w ogóle była to choć połowa kłopotów? Że znajdowaliśmy się na nieznanym terytorium, przynajmniej jeżeli traktować to wszystko wedle tekstu Kronik? Że próbowałem działać, pozbawiony historycznej mapy?Istniały, domagające się odpowiedzi, pytania na temat naszych dawnych braci i ich kraju.Niewiele miałem okazji do wyszperania potrzebnych mi informacji.Wskazówki, które udało mi się zebrać, jednoznacznie ukazywały ich jako niezbyt miłych facetów.Miałem wrażenie, że diaspora pierwotnych Wolnych Kompanii miała odrobinę religijny charakter.Wędrująca doktryna, której szczątki przetrwały wśród Nar, musiała być straszna.Imię Kompanii wciąż jeszcze napawało strachem i rozbudzało głębokie emocje.Wyczerpanie wzięło nade mną górę.Zasnąłem, choć zdałem sobie z tego sprawę dopiero wówczas, gdy obudziły mnie wronie sprzeczki.Poderwałem się.Pozostali popatrzyli na mnie ze zdziwieniem.Niczego nie słyszeli.Kończyli właśnie swój posiłek.Otto zachował dla mnie ciepłe resztki w garnku.Spojrzałem w kierunku najbliższego samotnego drzewa i zobaczyłem kilka wron, ich paskudne łebki były pochylone tak, że mogły mnie obserwować.Zaczęły skrzeczeć.Miałem dojmujące poczucie, że chciały zwrócić moją uwagę.Wolno poszedłem w ich kierunku.Dwie poderwały się w powietrze, gdy znajdowałem się w połowie drogi do drzewa, niezgrabnie nabierając wysokości w charakterystyczny dla siebie sposób, i poleciały na południowy wschód, w kierunku samotnej kępy drzew, stojących w odległości jakiejś mili od miejsca, gdzie się zatrzymaliśmy.Nad drzewami krążyło najmniej pięćdziesiąt ptaków.Ostatnia wrona opuściła samotne drzewo, kiedy została usatysfakcjonowana, widziałem to.Pogrążony w zadumie, oddałem się jedzeniu.Gdzieś w połowie posiłku, składającego się z niedobrego gulaszu, doszedłem do wniosku, że powinienem potraktować całą rzecz jako ostrzeżenie.Droga przebiegała w odległości kilku jardów od tych drzew.Kiedy dosiadaliśmy koni, zwróciłem się do pozostałych:- Jedziemy z obnażoną bronią.Goblin.Widzisz te drzewa, tam? Nie spuszczaj z nich oka.Jakby zależało od tego twoje życie.- Co jest, Konował?- Nie wiem.Po prostu przeczucie.Prawdopodobnie błędne, ale ostrożność nic nie kosztuje.- Jeżeli tak mówisz.- Obdarzył mnie rozbawionym spojrzeniem, jakby nagle zatroskała go moja równowaga psychiczna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl