[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Melissa wzdrygnęła się, wytrzeszczonymi oczyma wpatrując w wystające ramię, w końcu wyrwało się z niej drżące westchnienie.Przyglądający się temu przez chwilę ojciec położył jej na ramieniu wolną rękę.- Spokojnie, dziewczyno - powiedział.Ściskał przez jakiś czas jej ramię, wkrótce jednak został zmuszony do spojrzenia przez swoją szczelinę, gdyż seria wystrzałów znowu zadzwoniła o karoserię pojazdu.- Mogą nas teraz zaatakować w każdej sekundzie - mruknął.Siedząc w półmroku ze skrzyżowanymi nogami, niczym jakaś medytująca i nieobecna duchem postać, Mondar wyciąg­nął ręce i wziął w nie dłonie znieruchomiałej z szeroko otwartymi oczami dziewczyny.Jej spojrzenie nie oderwało się ani na moment od ramienia w rowie i Melissa coraz mocniej i mocniej, z niewiarygodną wprost siłą, ściskała ręce Mondara.Nie wydała żadnego dźwięku i nie odwróciła wzroku, a jej twarz była tak biała i nieruchoma jak maska.Strzały w dżungli nagle ucichły.Mondar odwrócił się i zerknął na Eachana.Dorsaj popatrzył ponad własnym ramieniem i oczy obu mężczyzn spotkały się.- W każdej sekundzie - rzucił Eachan praktycznym tonem.- Będzie pan głupcem, jeśli pozwoli się pan wziąć żywcem, Outbondzie.- Kiedy życie straci wszelki sens, zawsze można umrzeć - odpowiedział Mondar pogodnie.- Żaden człowiek nie rozkazuje temu ciału, jedynie ja sam.Eachan począł znowu strzelać.- Pasażerowie autobusu - zauważył spokojnie Mon­dar - powinni już dawno usłyszeć strzelaninę i zawiadomić Bakhallę.- Bez wątpienia - odparł Dorsaj.- Ale pomoc musiała­by dotrzeć do nas właśnie w tej chwili, aby na coś jeszcze się przydać.W każdej sekundzie, jak powiedziałem, mogą nas zaatakować.Jeden pistolet nie powstrzyma dwunastu czy też ilu ich tam jest ludzi.Właśnie idą!Przez szczelinę ponad sterczącym ramieniem żołnierza Mondar ujrzał dwa szeregi odzianych w kombinezony mas­kujące postaci, które wyskoczyły nagle z dżungli po obu stronach drogi i ruszyły w kierunku pojazdu.Mały pistolet w ręku Eachana odzywał się nieprzerwanie i w jakiś niemal magiczny sposób - gdyż odgłosy wystrzałów prawie ginęły w ogólnym hałasie i zgiełku - figurki z czoła ataku osuwały się na ziemię.Atakującym pozostało do przebycia nie więcej niż pięt­naście metrów; wkrótce dżunglę i małą plamę słonecznego światła, które Mondar mógł dostrzec, przesłoniły zielone kombinezony.Pistolet w ręku Eachana trzasnął głucho i w tej samej sekundzie, kiedy sylwetka pierwszego partyzanta zakryła otwór, przez który wydostał się Cletus, gdzieś z tyłu rozległ się dziki jazgot i atakujący zniknęli niczym piaskowe figurki po uderzeniu silnej, przybrzeżnej fali.Tarczowiec jazgotał jeszcze przez chwile i wreszcie ucichł.Nad miejscem walki zaległa cisza, jak gdyby woda górskiego jeziora zdołała przykryć już spadający kamień.Eachan wymi­nął zastygłe postacie Mondara i Melissy i wyczołgał się z samochodu.Odrętwiali poszli oboje w jego ślady.Powłócząc sztywną z powodu sztucznego stawu kolanowego lewą nogą, Cletus usiłował wydostać się z rowu, ciągnąc za sobą karabin.Stanął na równych nogach właśnie wtedy, kiedy podszedł do niego Eachan.- Bardzo dobra robota - rzekł Dorsaj z rzadką nutą ciepła w swoim sztywnym zazwyczaj tonie.- Dziękuję, pułkowniku.- Nie ma za co, pułkowniku - odparł Cletus lekko drżącym głosem.Teraz, kiedy napięcie minęło, zdrowe kolano niewidocznie, ale wyczuwalnie drgało z emocji pod nogawką spodni od munduru.- Rzeczywiście, bardzo dobra robota - powiedział cicho jak zwykle Mondar, przyłączając się do nich.Melissa przy­stanęła i spojrzała w dół, do rowu, gdzie leżał martwy kierowca.To jego ramię, celowo oczywiście, podniósł Cletus, kiedy niewidoczny zaległ w rowie, udając śmiertelnie zranio­nego człowieka.Melissa wzdrygnęła się i odwróciła.Patrzyła na Cletusa szeroko rozwartymi oczami, a na jej bladej twarzy mieszały się najróżniejsze uczucia.- Nadchodzą właśnie posiłki - zauważył Mondar, wpa­trując się w niebo.Para bojowych maszyn z oddziałem piechoty na pokładzie każdej opadała na drogę.Z tyłu rozległ się syk hamujących dysz odrzutowych, więc odwrócili się, by zobaczyć wyłaniający się zza zakrętu drogi autobus.- Podob­nie jak nasza sekcja łączności - dodał uśmiechając się leciutko.Rozdział VSłużbowy samochód z dowództwa, z kompresorem znisz­czonym przez partyzancki ogień, został na drodze.Jedna z maszyn bojowych zabrała czterech pozostałych przy życiu pasażerów do Bakhalli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl