[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mostek wisiał nad głębokim parowem wyżłobionym przez rwący spieniony potok.Michaelprzejechał po nim zdrętwiały ze strachu, aż do bólu zaciskając na kierownicy dłonie.Miałnadzieję, że Goodstein sprawdzał ostatnio ten mostek.Konstrukcja zniosła próbę bez oznaknadwątlenia.Chata stała na szczycie wzgórza.Spiżarnia okazała się rzeczywiście doskonalezaopatrzona i Michael przygotował sobie solidny posiłek.Zakończył go trzema kubkamimocnej gorącej herbaty wypitymi przed kamiennym kominkiem, na którym wcześniej rozpaliłhuczący ogień.O zmroku, ciepło ubrany, wyszedł na spacer po lesie, przygotowując się doodmówienia Szma.Olbrzymie cedry, od których wzgórze wzięło swoją nazwę, szumiały ipostękiwały na wietrze, a ich ogromne konary kiwały się jak starcy podczas modlitwy, toteżrabin nie czuł się ani trochę obco przechadzając się pod nimi i modląc na głos.W chacie znalazł kilka nowych fajek z kaczana kukurydzy i kapciuch zwietrzałego tytoniu.Pykał fajkę przed kominkiem i rozmyślał.Za oknami wzmagała się wichura, a w chacie byłociepło i przytulnie.Kiedy na koniec zmorzyła go senność, zdusił ogień i przysunął łóżko dokominka.Obudził się przed drugą nad ranem.Zorientował się, co go obudziło, ledwo spojrzał w okno.Sypał drobny śnieżek.Michael wiedział, że lada moment rozpętać się może śnieżyca.Opadłna plecy i jęknął.Przez chwilę korciło go, żeby zamknąć oczy i zapaść na powrót w sen.Gdyby zaspy odcięły go od świata, mógłby przeczekać w chacie trzy, cztery dni, póki nie przyjdzie odwilż.Perspektywa kusząca: czuł się okropnie zmęczony, a w chacie byłożywności pod dostatkiem.13 Rabin193NOAH GORDONZdawał sobie jednak sprawę, że jeśli jego misja w tych górach ma się powieść, rabin musi sięstać postacią wśród wiernych popularną, często oglądaną, zwlókł się więc z łóżka i ubrałpospiesznie.Wiszący most pokrywała już cienka warstwa śniegu.Wstrzymując oddech i modląc się wduchu Michael wjechał nań powoli.Koła zabuksowały, ale samochód wtoczył się po chwilina drugi brzeg parowu.W kwadrans pózniej rabin Kind zastukał do jakiejś chaty.Drzwi otworzy! mu szczupłymężczyzna o rzednącej czuprynie.Wysłucha! obojętnie tłumaczenia przybysza, że wolałbynie podróżować w zadymkę, po czym otworzył szeroko drzwi i zaprosił go gestem do środka.Dochodziła już trzecia nad ranem, mimo to w pierwszej izbie paliły się trzy latarnie, nakominku huczał ogień, a wokół siedzieli jeszcze jeden mężczyzna, kobieta oraz dwójkadzieci.Michael miał nadzieję, że dostanie łóżko, tymczasem zaoferowano mu jedynie krzesło.Mężczyzna, który otworzył mu drzwi, przedstawił się jako Tom Hendrickson.Kobieta byłajego żoną.Dziewczynka, Ella, ich córką.Chłopiec, Bruce, siedział obok swojego ojca,Clive'a, brata Toma. Pan Robby Kind  przedstawił Hendrickson. Nie Robby, rab i Kind  sprostował Michael. Na imię mam Michael.Jestem rabinem.Wytrzeszczyli na niego oczy. A co to takiego?  zapytał Bruce.Michael uśmiechnął się do dorosłych. To zawód, jaki wykonuję, żeby zarobić na życie  wyjaśnił chłopcu.Usiedli z powrotemna krzesłach.Tom Hendrickson od czasu do czasu dorzuca! do ognia sosnowe polano.Michael zerknął na zegarek, zastanawiając się, co to wszystko znaczy. Czuwamy przy mamie  objaśnił go Hendrickson.Clive Hendrickson podniósł tymczasem z podłogi smyczek i skrzypce, odchylił się do tyłu,przymknął oczy i zaczął grać cichutko, przytupując sobie do taktu nogą.Siedzący przykominku Bruce strugał sosnową gałąz; grube wijące się strużyny wpadały prosto w płomienie.Pani Hendrickson z drutami w ręku uczyła córkę nowego splotu.Pochylały się194RABINobie nad robótką i poszeptywały coś między sobą.Tom Hendrickson zapatrzył się w ogień.Michael poczuł się wśród tych ludzi bardziej samotny niż w pustej chacie pośród leśnejgłuszy, wyjął więc z kieszeni kurtki podręczną Biblię i zagłębił się w lekturze. Proszę pana. Tom Hendrickson wpatrywał się z napięciem w małą książeczkę. Panjest kaznodzieją?Smyczek, kozik i druty znieruchomiały, a pięć par oczu zwróciło się na Michaela.Dopiero teraz zrozumiał, że jego gospodarze nie mają pojęcia, kto to taki rabin. Można by tak powiedzieć  przyznał. Kimś w rodzaju kaznodziei od StaregoTestamentu.Tom Hendrickson zdjął z gwozdzia latarnię i skinął na niego głową.Michael podąży! za nimzaskoczony.Gdy weszli do małej izdebki w głębi chaty, wyjaśniło się, dlaczego żaden z jejmieszkańców nie śpi.Na łóżku leżała stara kobieta, wysoka i chuda jak obaj jej synowie.Włosy miała białe, gładko zaczesane i związane w kok.Oczy zamknięte.Na jej twarzymalował się spokój, przynajmniej teraz, po śmierci. Współczuję państwu  wyszeptał Michael.  Miała dobre życie  stwierdził dzwięcznym głosem Hendrickson. Była dobrą matką.Przeżyła siedemdziesiąt osiem lat.To kawał czasu. Popatrzył na Michaela. Musimy jąpochować.Czeka już dwa dni.Kaznodzieja z naszych stron umarł parę miesięcy temu.Postanowiliśmy z Clive'em, że zawieziemy mamę rano na drugą stronę góry.Kłopot tylko wtym, że ona chciała, żeby ją pochować tutaj  dodał. Byłbym panu wdzięczny, gdybyzechciał się pan nad nią pomodlić.Michael nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać.Nie zrobił oczywiście ani jednego, anidrugiego.Zamiast tego zapytał oschłym rzeczowym tonem: Czy pan nie rozumie? Ja jestem rabinem.%7łydowskim księdzem. Wyznanie nie ma tu nic do rzeczy.Jest pan kaznodzieją? Osobą duchowną? Tak. W takim razie będziemy panu zobowiązani za pomoc.195NOAH GORDONRABIN Będzie to dla mnie zaszczyt  wybąkał Michael zmieszany.Wrócili obaj do frontowej izby. Clive, ty jesteś najlepszym stolarzem.W szopie masz wszystko, czego potrzeba do zbiciatrumny.Ja idę na grób rzekł Hendrickson, po czym zwrócił się do Michaela. Czy będzie pan potrzebował czegoś specjalnego? Tylko kilku książek i paru rzeczy z samochodu. Powiedział to z większą pewnościąsiebie, niż czuł w głębi ducha.Asystował dotychczas przy dwóch tylko pogrzebach, do tegoobu żydowskich.Po raz pierwszy w życiu miał być jedynym celebransem.Wyszedł do samochodu po torbę.Po powrocie zasiadł na powrót przed kominkiem, tymrazem w samotności.Bruce pomagał ojcu zbijać trumnę.Ella z matką piekła w kuchni placekna stypę.Michael zaczął kartkować Biblię w poszukiwaniu stosownych ustępów.Z daleka dolatywały głuche uderzenia kującego zmarzniętą ziemię narzędzia.Michael długo przeglądał Biblię nie mogąc się zdecydować.Po jakimś czasie, zwabionyodgłosem kopania, zamknął książkę, włożył kurtkę, czapkę i buty.Wyszedł z chaty, ruszył wstronę, skąd dobiegał odgłos kucia w ziemi, i wkrótce ujrzał światło latarni.Hendrickson przestał kopać. Trzeba panu czegoś? Przyszedłem panu pomóc.Stolarz ze mnie żaden, lecz kopać potrafię. Nie trzeba, dziękuję  powiedział Hendrickson.Nie protestował jednak, gdy Michael wyjął mu oskard z ręki.Zdążył już usunąć śnieg i warstwę wierzchniej zmarzliny.Głębiej gleba była miękka, pełna zato kamieni.Michael aż stęknął, dzwigając ciężką bryłę. Rogowcowa ziemia  wyjaśnił cicho Hendrickson. Pełno w niej krzemienia.Najlepiej się na niej rodzi ka-mień.Znieg przestał padać, ale księżyca wciąż nie było widać.Latarnia filowała, nie przestawałajednak świecić.Po kilku minutach Michael się zadyszał.Na barkach i bicepsach zacisnęła mu się jakbyobręcz bólu. Zapomniałem pana zapytać  sapnął. Jakiego wyznania była pańska matka?Tom wskoczył do dołu i siłą odebrał mu oskard [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl