Pokrewne
- Strona Główna
- Ruda Aleksandra Odnaleć swš drogę 02 Wybór tłum. nieoficjalne
- Kroger Aleksander Ekspedycja Mikro (SCAN dal 863)
- Ożarowski Aleksander Rosliny lecznicze i ich praktyczne zastosowanie
- Aleksander Scibor Rylski Czlowiek z marmuru
- fredro aleksander pan tadeusz xiii księga
- Aleksander Scibor Rylski Czlowiek z Zelaza
- Niemiałoć. Jak się jej pozbyć Aleksander Łamek full
- Ruda Aleksandra Odnaleć swš drogę
- Aleksander więtochowski Liberum Veto
- Erikson Steven Bramy Domu Umarlych
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psp5.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydawało jej się, że słyszy jakiś śpiew.Ktoś recytował.Nie był to jednak głos Morgana.Deklamowany wiersz miał w sobie coś smutnego jak elegia i coś religijnego jak psalm.Amelia dała znak stróżowi, żeby otworzył drzwi.Ojciec Courtois widać podzielał wzruszenie dziewczyny, bo uchylił je jak najciszej.Valensolle stał oparty o mur i trzymał jeszcze w ręku książkę, z której przed chwilą czytał.Jayat siedział przy stole, trzymając głowę w rękach, Ribier tuż przy nim.Sainte-Hermineleżał na łóżku z oczyma zamkniętymi, jakby spał.Na widok Amelii, Jayat i Ribier powstali.Morgan pozostał bez ruchu; nic nie słyszał.Amelia podeszła wprost do niego i, jak gdyby uczucia, które miała dla swego kochankauświęcone były zbliżającą się śmiercią, pocałowała go, nie zważając na obecność trzechprzyjaciół. Zbudz się, Karolu! Twoja Amelia dotrzymała słowa.Morgan wydał krzyk radości i objął rękoma głowę dziewczyny. Panie Courtois rzekł Montbar jesteś dzielnym człowiekiem.Pozostaw tych dwojenieszczęsnych razem.Byłoby profanacją z naszej strony, zakłócać te kilka chwil, przez którebędą razem.Ojciec Courtois, nic nie mówiąc, otworzył drzwi sąsiedniej celi i wprowadził do niejValensolle'a, Jayata i Ribiera.Poten dał znak Karolinie, aby wyszła i kochankowie zostalisami.Po godzinie Courtois wrócił.Młodzi ludzie usłyszeli, jak obraca klucz w zamku.Bylismutni lecz spokojni.Dozorca wyglądał na jeszcze bardziej ponurego i zakłopotanego.Amelia i Morganpodziękowali mu uśmiechem.Podszedł do drugiej celi i otworzył drzwi mrucząc: Niech razem spędzą tę ostatnią noc.Valensolle, Jayat i Ribier powrócili.Wszyscy trzej ucałowali dłoń Amelii, po czymMorgan podprowadził ją do drzwi. Do widzenia! rzekł. Do widzenia! odpowiedziała Amelia.Pożegnali się długim pocałunkiem.Drzwi zamknęły się za Amelią; zadzwoniły łańcuchy, zazgrzytał klucz. No i cóż? zapytali naraz Valensolle, Jayat i Ribier. Są odpowiedział Morgan, wyjmując na stół zawartość worka.Młodzieńcy krzyknęli z radości, widząc pistolety i sztylety.Tymczasem dozorcaodprowadził Amelię do drzwi, wychodzących na ulicę. Panno de Montrevel odezwał się przepraszam, że muszę sprawić ból, aleniepotrzebnie jedzie pani do Paryża. Czy dlatego, że odrzucono apelację i że wyrok wykonany będzie jutro?Dozorca, zdziwiony, cofnął się o krok. Wiedziałam o tym rzekła Amelia.A zwracając się do służącej: Odprowadz mnie do najbliższego kościoła; przyjdziesz po mnie jutro, gdy będzie już powszystkim.Najbliższy kościół był niedaleko; był to kościół Zwiętej Klary.Przed trzema miesiącami, na rozkaz pierwszego konsula, został ponownie otwarty.Pora była jednak pózna, drzwi zamknięte i Karolina poszła poszukać zakrystiana.243Amelia czekała.W pewnej chwili przeszło obok niej trzech ludzi, ubranych na czarno,prowadzących wózek pomalowany na czerwono.Wózek wypełniony był deskami.Na wierzchu leżała drabina, także pomalowana naczerwono.Szli w kierunku placu egzekucji.Amelia padła na kolana i krzyknęła.Jeden z ludzi, ubranych na czarno, zbliżył się do niej. Nie podchodz! zawołała.Człowiek pokornie powrócił do wózka.Poszli dalej, znikając za rogiem ulicy Więziennej.Karolina z zakrystianem zastali Amelię na klęczkach.Zakrystian otworzył drzwi kościoła i zapalił świecę w jednej z kaplic.Amelia uklękła przed ołtarzem, prosząc, aby ją zostawiono samą.Około trzeciej nad ranem słońce oświetliło okna kaplicy.Miasto powoli się budziło.Ruch był większy niż zwykle.Ludzie od wczesnych godzinrannych gromadzili się wokół więzienia.Amelia usłyszała łomot spowodowany przejazdem oddziału konnego.Niebawem hałas stałsię jeszcze większy.Za oddziałem biegł tłum.Gdy o dziewiątej ojciec Courtois wszedł do celi, aby oznajmić skazanym o odrzuceniuapelacji i, mającym nastąpić wykonaniu wyroku, zastał ich uzbrojonych od stóp do głów.Więzniowie niespodziewanie wciągnęli dozorcę do środka i zatrzasnęli drzwi.Wyrwawszymu pęk kluczy, zamknęli go w swojej celi, sami zaś przeszli do sąsiedniej, w którejValensolle, Jayat i Ribier przebywali podczas pożegnania Amelii z Morganem.Otworzyli drugie drzwi, wychodzące na więzienne podwórze.Stamtąd, po otwarciu trzechwrot, przedostali się do korytarza, prowadzącego do izby stróża.Z izby, po przejściu piętnastustopni, wyszli na dziedziniec otoczony kratą, którą zazwyczaj zamykano tylko na noc.Młodzi ludzie mieli nadzieję tędy uciec.Tym razem jednak krata była zamknięta.Przed nią stało osiemdziesięciu żandarmów idragonów.Na widok wolnych i uzbrojonych więzniów, rozległ się okrzyk zdziwienia i lęku.Więzniowie rzeczywiście budzili grozę.Chcąc zachować zupełną swobodę ruchów, obnażyli się do pasa.Przepasani zaś byliłachami, za którymi tkwiła broń.Skazani zrozumieli, że byli panami swojego życia, ale nie wolności.Wśród zgiełku tłumu i brzęku wydobywanych przez żandarmów szabel naradzali się przezchwilę.Nagle, Montbar, uścisnąwszy ręce towarzyszom, odłączył od nich, zszedł ze schodów ipodszedł do kraty.Skłonił się tłumowi, który zamilkł i zwrócił się do żołnierzy: Doskonale, panowie żandarmi! Doskonale, panowie dragoni!I włożywszy lufę pistoletu do ust, strzelił; strzał rozsadził mu czaszkę.Po strzale rozległy się krzyki szalone; lecz wkrótce zapanowała cisza.Ze schodówschodził Valensolle: trzymał w ręku ostry sztylet; pistolety zostawił za pasem.Podszedł do małej komórki, podpartej trzema filarami; o jeden z nich oparł rękojeśćsztyletu, ostrze skierował w serce, rękoma objął filar, skłonił się ostatni raz przyjaciołom iprzywarł do filaru tak, że ostrze utknęło w piersi po rękojeść.Przez chwilę jeszcze stał; potem śmiertelnie blady, rozwarł ręce i padł.Tym razem tłum milczał.Był przerażony.Przyszła kolej na Ribiera: trzymał dwa pistolety.Zbliżył się do kraty i wycelował z obu pistoletów do żandarmów.Nie wystrzelił jednak.Strzelili żandarmi.Ribier runął przeszyty dwiema kulami.244Wśród widzów zapanował podziw dla tych młodych ludzi, którzy chcieli umrzeć i samiwybierali sobie śmierć.Jak starożytni gladiatorzy, chcieli umrzeć pięknie.Gdy ze schodów zszedł Morgan zaległa cisza.Wyciągnął rękę na znak, że chce mówić.%7łądny krwi tłum miał widowisko wspanialsze niż oczekiwał.Obiecano mu cztery jednakowe egzekucje, cztery ścięte głowy, a patrzył naniespodziewane, malownicze zgony [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Wydawało jej się, że słyszy jakiś śpiew.Ktoś recytował.Nie był to jednak głos Morgana.Deklamowany wiersz miał w sobie coś smutnego jak elegia i coś religijnego jak psalm.Amelia dała znak stróżowi, żeby otworzył drzwi.Ojciec Courtois widać podzielał wzruszenie dziewczyny, bo uchylił je jak najciszej.Valensolle stał oparty o mur i trzymał jeszcze w ręku książkę, z której przed chwilą czytał.Jayat siedział przy stole, trzymając głowę w rękach, Ribier tuż przy nim.Sainte-Hermineleżał na łóżku z oczyma zamkniętymi, jakby spał.Na widok Amelii, Jayat i Ribier powstali.Morgan pozostał bez ruchu; nic nie słyszał.Amelia podeszła wprost do niego i, jak gdyby uczucia, które miała dla swego kochankauświęcone były zbliżającą się śmiercią, pocałowała go, nie zważając na obecność trzechprzyjaciół. Zbudz się, Karolu! Twoja Amelia dotrzymała słowa.Morgan wydał krzyk radości i objął rękoma głowę dziewczyny. Panie Courtois rzekł Montbar jesteś dzielnym człowiekiem.Pozostaw tych dwojenieszczęsnych razem.Byłoby profanacją z naszej strony, zakłócać te kilka chwil, przez którebędą razem.Ojciec Courtois, nic nie mówiąc, otworzył drzwi sąsiedniej celi i wprowadził do niejValensolle'a, Jayata i Ribiera.Poten dał znak Karolinie, aby wyszła i kochankowie zostalisami.Po godzinie Courtois wrócił.Młodzi ludzie usłyszeli, jak obraca klucz w zamku.Bylismutni lecz spokojni.Dozorca wyglądał na jeszcze bardziej ponurego i zakłopotanego.Amelia i Morganpodziękowali mu uśmiechem.Podszedł do drugiej celi i otworzył drzwi mrucząc: Niech razem spędzą tę ostatnią noc.Valensolle, Jayat i Ribier powrócili.Wszyscy trzej ucałowali dłoń Amelii, po czymMorgan podprowadził ją do drzwi. Do widzenia! rzekł. Do widzenia! odpowiedziała Amelia.Pożegnali się długim pocałunkiem.Drzwi zamknęły się za Amelią; zadzwoniły łańcuchy, zazgrzytał klucz. No i cóż? zapytali naraz Valensolle, Jayat i Ribier. Są odpowiedział Morgan, wyjmując na stół zawartość worka.Młodzieńcy krzyknęli z radości, widząc pistolety i sztylety.Tymczasem dozorcaodprowadził Amelię do drzwi, wychodzących na ulicę. Panno de Montrevel odezwał się przepraszam, że muszę sprawić ból, aleniepotrzebnie jedzie pani do Paryża. Czy dlatego, że odrzucono apelację i że wyrok wykonany będzie jutro?Dozorca, zdziwiony, cofnął się o krok. Wiedziałam o tym rzekła Amelia.A zwracając się do służącej: Odprowadz mnie do najbliższego kościoła; przyjdziesz po mnie jutro, gdy będzie już powszystkim.Najbliższy kościół był niedaleko; był to kościół Zwiętej Klary.Przed trzema miesiącami, na rozkaz pierwszego konsula, został ponownie otwarty.Pora była jednak pózna, drzwi zamknięte i Karolina poszła poszukać zakrystiana.243Amelia czekała.W pewnej chwili przeszło obok niej trzech ludzi, ubranych na czarno,prowadzących wózek pomalowany na czerwono.Wózek wypełniony był deskami.Na wierzchu leżała drabina, także pomalowana naczerwono.Szli w kierunku placu egzekucji.Amelia padła na kolana i krzyknęła.Jeden z ludzi, ubranych na czarno, zbliżył się do niej. Nie podchodz! zawołała.Człowiek pokornie powrócił do wózka.Poszli dalej, znikając za rogiem ulicy Więziennej.Karolina z zakrystianem zastali Amelię na klęczkach.Zakrystian otworzył drzwi kościoła i zapalił świecę w jednej z kaplic.Amelia uklękła przed ołtarzem, prosząc, aby ją zostawiono samą.Około trzeciej nad ranem słońce oświetliło okna kaplicy.Miasto powoli się budziło.Ruch był większy niż zwykle.Ludzie od wczesnych godzinrannych gromadzili się wokół więzienia.Amelia usłyszała łomot spowodowany przejazdem oddziału konnego.Niebawem hałas stałsię jeszcze większy.Za oddziałem biegł tłum.Gdy o dziewiątej ojciec Courtois wszedł do celi, aby oznajmić skazanym o odrzuceniuapelacji i, mającym nastąpić wykonaniu wyroku, zastał ich uzbrojonych od stóp do głów.Więzniowie niespodziewanie wciągnęli dozorcę do środka i zatrzasnęli drzwi.Wyrwawszymu pęk kluczy, zamknęli go w swojej celi, sami zaś przeszli do sąsiedniej, w którejValensolle, Jayat i Ribier przebywali podczas pożegnania Amelii z Morganem.Otworzyli drugie drzwi, wychodzące na więzienne podwórze.Stamtąd, po otwarciu trzechwrot, przedostali się do korytarza, prowadzącego do izby stróża.Z izby, po przejściu piętnastustopni, wyszli na dziedziniec otoczony kratą, którą zazwyczaj zamykano tylko na noc.Młodzi ludzie mieli nadzieję tędy uciec.Tym razem jednak krata była zamknięta.Przed nią stało osiemdziesięciu żandarmów idragonów.Na widok wolnych i uzbrojonych więzniów, rozległ się okrzyk zdziwienia i lęku.Więzniowie rzeczywiście budzili grozę.Chcąc zachować zupełną swobodę ruchów, obnażyli się do pasa.Przepasani zaś byliłachami, za którymi tkwiła broń.Skazani zrozumieli, że byli panami swojego życia, ale nie wolności.Wśród zgiełku tłumu i brzęku wydobywanych przez żandarmów szabel naradzali się przezchwilę.Nagle, Montbar, uścisnąwszy ręce towarzyszom, odłączył od nich, zszedł ze schodów ipodszedł do kraty.Skłonił się tłumowi, który zamilkł i zwrócił się do żołnierzy: Doskonale, panowie żandarmi! Doskonale, panowie dragoni!I włożywszy lufę pistoletu do ust, strzelił; strzał rozsadził mu czaszkę.Po strzale rozległy się krzyki szalone; lecz wkrótce zapanowała cisza.Ze schodówschodził Valensolle: trzymał w ręku ostry sztylet; pistolety zostawił za pasem.Podszedł do małej komórki, podpartej trzema filarami; o jeden z nich oparł rękojeśćsztyletu, ostrze skierował w serce, rękoma objął filar, skłonił się ostatni raz przyjaciołom iprzywarł do filaru tak, że ostrze utknęło w piersi po rękojeść.Przez chwilę jeszcze stał; potem śmiertelnie blady, rozwarł ręce i padł.Tym razem tłum milczał.Był przerażony.Przyszła kolej na Ribiera: trzymał dwa pistolety.Zbliżył się do kraty i wycelował z obu pistoletów do żandarmów.Nie wystrzelił jednak.Strzelili żandarmi.Ribier runął przeszyty dwiema kulami.244Wśród widzów zapanował podziw dla tych młodych ludzi, którzy chcieli umrzeć i samiwybierali sobie śmierć.Jak starożytni gladiatorzy, chcieli umrzeć pięknie.Gdy ze schodów zszedł Morgan zaległa cisza.Wyciągnął rękę na znak, że chce mówić.%7łądny krwi tłum miał widowisko wspanialsze niż oczekiwał.Obiecano mu cztery jednakowe egzekucje, cztery ścięte głowy, a patrzył naniespodziewane, malownicze zgony [ Pobierz całość w formacie PDF ]