[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Maciej przystanął przed domem i skrobiąc się w ucho ciężko się głowił, jakie go to pilne robotyczekają?.Pies radośnie skakał mu do piersi, pogładził go po dawnemu, rozglądając się frasobliwie po świecie.Widno było jak w dzień, księżyc wynosił się już nad chałupą, że modry cień zesuwał się z białych ścian,wody stawu polśniewały kiej lustra, wieś leżała w głębokim milczeniu, jedne ptaszyska, co sięwydzierały zapamiętale po gąszczach.Z nagła przypomniało mu się cosik, bo poszedł śpieszno w podwórze, drzwi wszystkie stały otwarte,chłopaki chrapały pod ścianami stodoły, zajrzał do stajni, poklepując konie, jaże zarżały, potem dokrów wsadził głowę, leżały rzędem, że ino im zady widniały we świetle; to spod szopy zachciał wózwyciągnąć, już nawet porwał za wystający dyszel, ale dojrzawszy błyszczący pług pod chlewami, doniego pośpieszył i nie doszedłszy całkiem zapomniał.Stanął w pośrodku podwórza, obracając się na wszystkie strony, bo mu się wydało, że skądciś wołają.%7łuraw studzienny wynosił się tuż przed nim, cień długi kładąc.- Czego to? - pytał nasłuchując odpowiedzi.Sad, porznięty światłami, jakby zastąpił mu drogę, srebrzące się liście szemrały cosik cichuśko.- Kto me woła? - myślał dotykając się drzew.Aapa, chodzący wciąż przy nim, zaskomlał cosik, że przystanął, westchnął głęboko i rzekł wesoło:- Prawda, piesku, pora siać.Ale w mig i o tym przepomniał; rozsypywało mu się wszystko w pamięci kiej suchy piasek w garściach,jeno że wciąż nowe wspominki popychały go znów gdzieś naprzód; motał się w one złudy jak towrzeciono w nić uciekającą wiecznie, a cięgiem na jednym miejscu.- Juści.pora siać.- powiedział znowu i ruszył raznie kole szopy opłotkami wiedącymi na pole,natknął się na bróg ów nieszczęsny, spalony jeszcze zimą i już postawiony teraz na nowo.Chciał go zrazu wyminąć, lecz nagle odskoczył, rozwidniło mu się na mgnienie, błyskawicą rzucił sięwstecz czasu, wyrywał z płota kołek i ująwszy go oburącz kiej widły i z nasrożoną twarzą rzucił się nasłupy, gotowy bić i zabijać, lecz nim uderzył co bądz, wypuścił kołek bezradnie.Za brogiem, od samej drogi a pobok ziemniaków, ciągnął się długi szmat podorówki, przystanął przednim wodząc zdumionymi oczyma.Księżyc już był w pół nieba, ziemie pławiły się w przymglonych brzaskach i leżały operlone rosami,jakby zasłuchane w milczeniu.Nieprzenikniona cichość biła z pól, zamglone dale łączyły ziemię z niebem, z łąk pełzały białawe tumanyi wlekły się nad zbożami kiej przędze, obtulając je niby ciepłym, wilgotnym kożuchem. Wyrosłe, zielonawe ściany żyta pochylały się nad miedzę pod ciężarem kłosów, zwisających kieby terdzawe dzioby piskląt, pszenice szły już w słup, stały hardo, lśniąc czarniawymi piórami, zaś owsy ijęczmiona, ledwie rozkrzewione, zieleniały kiej łąki w płowych przesłonach mgieł i światła.Drugie kury już piały, noc była pózna, pola, pogrążone w głęboki sen odpoczywania, jakby dychałyniekiej cichuśkim chrzęstem i jakimś echem dziennych zabiegów i trosk - jak dycha mać, kiejprzylegnie wpośród dzieciątek, dufnie śpiących na jej łonie.Boryna naraz przyklęknął na zagonie i jął w nastawioną koszulę nabierać ziemi, niby z tego wora zbożenaszykowane do siewu, aż nagarnąwszy tyla, iż się ledwie podzwignął, przeżegnał się, spróbowałrozmachu i począł obsiewać.Przychylił się pod ciężarem i z wolna, krok za krokiem szedł i tym błogosławiącym, półkolistym rzutemposiewał ziemię na zagonach.Aapa chodził za nim, a kiej ptak jaki spłoszony zerwał się spod nóg, gonił przez chwilę i znowu powracałna służbę przy gospodarzu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl