[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Josie?Barman pokazał coś palcem.Rydell spojrzał we wskazanym kierunku.Ujrzałbardzo grubą kobietę na wózku inwalidzkim, o włosach barwy i struktury sta-lowych wiórów.Ubrana była w nowiutki dżinsowy kombinezon oraz biały pod-koszulek XXL, a dłonie schowała w czymś, co leżało na jej podołkujak gładka,czarna, plastikowa mufka.Miała zamknięte oczy i twarz bez wyrazu.Rydell za-stanawiał się, czy nie zasnęła. Hologram?Japonka nawet nie drgnęła.Rydell przypomniał sobie, co widział tamtej nocy.Różki lub korona, srebrne.Włosy łonowe wygolone w kształcie wykrzyknika.Tanie miała ani jednego, ani drugiego, ale to była ona.Na pewno. Josie zawsze wyświetla hologramy  powiedział barman, jakby mówiło czymś, na co nie ma rady. Z tego co ma na kolanach? To tylko interfejs  odparł barman. Projektory są tam. Wskazał.Nad tym znakiem NEC.Rydell dostrzegł jakieś małe czarne urządzenie przyczepione nad niebieskimneonem.Wyglądało jak stara kamera, z tych optycznych.Nie wiedział, czy NECto nazwa piwa czy czegoś innego.Cała ściana była pokryta tymi znakami, naj-różniejszymi, a po namyśle doszedł do wniosku, że to znaki firmowe różnychfirm elektronicznych.Spojrzał na urządzenie, na grubą kobietę w fotelu i poczułsmutek.A także złość.Jakby coś utracił. Nie tego się spodziewałem  mruknął do siebie. Ona każdego zmyli  powiedział barman.Rydell pomyślał o kimś, kto siedział przy tamtej drodze.Czekając na samo-chody.Tak jak on z kolegami krył się kiedyś w krzakach przy Jefferson Stre-et i wrzucał puszki pod koła przejeżdżających pojazdów.Dzwięk przypominałodgłos spadającej felgi.Kierowcy wysiadali, oglądali koła i potrząsali głowami.A więc to, co widział, było tylko odmianą takiej zabawy, tylko przy użyciu bar-dziej kosztownej zabawki. Cholera  powiedział i zaczął rozglądać się za Chevette Washington.Prze-stał już wyczuwać zapach piwa, dymu, a także mokrych włosów, ubrań i ciał.Byłatam, ona i jej dwaj znajomi, skuleni przy okrągłym stoliczku w rogu.Kaptur bluzyopadł, ukazując Rydellowi bladą, zarośniętą twarz z nietoperzem czy ptakiem wy-tatuowanym w miejscu, gdzie zakryłyby go odrastające włosy.Był to jeden z tych130 tatuaży, jakie wykonuje się ręcznie, nie sterowanym komputerowo urządzeniem.Aysy miał zawziętą, chudą twarz i milczał.Chevette Washington mówiła coś dotego drugiego i nie wyglądała na szczęśliwą.Wtem muzyka zmieniła się, zabrzmiały bębny, miliony bębnów dudniącychjakby za murami i nadleciały fale szumu, głośniejszego, cichnącego, znów wzno-szącego się, oraz głosy kobiet jak świergot ptaków, nienaturalne, narastające dop-plerowsko wycie syren na autostradzie, a to brzmienie, kiedy dobrze się w niewsłuchało, było urywanymi dzwiękami, które wcale nie przypominało bicia bęb-nów.Japonka  ten hologram, przypomniał sobie Rydell  uniosła ramiona i za-częła tańczyć, zataczając niewielkie kręgi, nie w rytmie bębnów, lecz napływa-jących i cichnących fal, a kiedy Rydell spojrzał na grubą kobietę, zobaczył, żemiała otwarte oczy i poruszała rękami w plastikowej mufce.Nikt inny w barzenie zwracał na to uwagi, tylko Rydell i kobieta na fotelu inwalidzkim.Oparł sięo bar, obserwując tańczący hologram i zastanawiając się, co robić dalej.Lista zakupów Warbaby ego przedstawiała się następująco: najlepiej gdybyzgarnął dziewczynę i okulary, na drugim miejscu same okulary, a na trzecim samądziewczynę  i co najmniej ją.Przebrzmiały ostatnie dzwięki muzyki i hologram przestał tańczyć.Przy kilkustolikach rozległy się pijackie owacje, a Josie skinęła głową, jakby za nie dzięku-jąc.Najstraszniejsze jest to, pomyślał Rydell, że ta Josie, przykuta do fotela, poprostu nie potrafi dobrze poruszać tym hologramem.Przypominała mu tego ślep-ca w Knoxville, który całymi dniami przesiadywał w parku, brzdąkając na starejgitarze  National.Siedział tam, ślepy, miał tę gitarę i ni cholery nie umiał na niejgrać.Chyba nigdy się nie nauczył.To wydawało się niesprawiedliwe.Teraz kilka osób zwolniło stolik opodal tego, przy którym siedziała ChevetteWashington.Rydell szybko usiadł tam, zabierając piwo otrzymane w nagrodę zaszybkie spławienie Gównianego Eda.Nie był jeszcze dostatecznie blisko, żebyusłyszeć, o czym mówią, ale mógł spróbować.Usiłował wpaść na jakiś pomysłnawiązania rozmowy, ale wydawało się to zupełnie beznadziejne.Nie chodziłoo to, że wyróżniał się z tłumu, ponieważ miał wrażenie, że większość gości poprostu przypadkowo schroniła się tu przed deszczem tak jak on.Po prostu niemiał pojęcia, co to za miejsce.Nie wiedział, co kryje się pod nazwą  Dysyden-ci ; a pewnie niewiele by mu to pomogło.Ponadto, o czymkolwiek dyskutowaliChevette Washington i jej facet, rozmowa wyraznie stawała się coraz bardziejożywiona.Jej fagas, pomyślał Rydell.Mowa jej ciała zdawała się świadczyć, że to byłyfacet, tak samo jak wysiłek, z jakim chłopak starał się udawać, że nic go to nieobchodzi, sugerował byłą.Te rozważania gwałtownie urwały się, gdy gwar rozmów ucichł i podniósłszygłowę znad piwa, Rydell zobaczył porucznika Orlovsky ego, wampirowatego gli-131 niarza z Wydziału Zabójstw SFPD, wchodzącego do środka w tym londyńskimprochowcu, wsadzonym na głowę kapeluszu, wyglądającym na zrobiony z cieli-stego plastiku i tych okropnych okularkach.Orlovsky stanął w progu, strumyczkideszczu ściekały mu z ciemnego od wilgoci płaszcza, gromadząc się wokół czar-nych kamaszy, gdy jedną ręką rozpinał prochowiec.Wciąż miał pod spodem tęczarną kuloodporną kamizelkę i teraz położył dłoń na gładkiej, oliwkowoszarejkolbie superautomatycznego H&K.Rydell próbował dojrzeć odznakę na nylono-wej lince, ale nie zdołał.Wszyscy w barze patrzyli na Orlovsky ego.Ten rozejrzałsię po pomieszczeniu nad szkłami okularów, nie spiesząc się, obdarzając każdegoporcją policyjnego spojrzenia.Muzyka, jakieś upiornie łomoczące techno, którebrzmiało jak bomby wybuchające w komorze dzwiękowej, nadawała tej sceniezupełnie inny sens.Rydell zauważył, że siedząca na fotelu inwalidzkim Josie z dziwnym wyrazemtwarzy spogląda na Rosjanina.Dostrzegłszy siedzącą w kącie Chevette Washing-ton, Orlovsky ruszył w kierunku jej stolika, nadal bez pośpiechu, uważnie rozglą-dając się na boki.Wciąż trzymał dłoń na rękojeści broni.Rydell miał wrażenie,że Rosjanin zamierza od razu zastrzelić dziewczynę.Na to wyglądało, tylko jakigliniarz zrobiłby coś takiego? Orlovsky stanął przed ich stolikiem, we właściwejodległości, za daleko by mogli go dopaść i wystarczająco blisko, żeby nie chybić.Rydell z zadowoleniem zobaczył, że chłoptaś o mało nie zesrał się ze strachu.Aysy wyglądał jak odlany z plastiku, nieruchomy, z rękami na stole.Między jegodłońmi Rydell zobaczył kieszonkowy telefon.Orlovsky przeszył dziewczynę po-licyjnym spojrzeniem pełnej mocy, z twarzą pobrużdżoną, szarą w kiepskim świe-tle, posępną.Nieznacznie poprawił rondo plastikowego kapelusza, tylko odrobinę,po czym powiedział: Wstań.Rydell spojrzał na nią i zobaczył, że drży.Nie miała wątpliwości, że Rosja-nin ma na myśli ją, a nie jej przyjaciół.Chłoptaś wyglądał tak, jakby w każdejchwili miał zemdleć, a łysy udawał posąg.Chevette Washington wstała, drżąc,wywracając koślawy taborecik, na którym siedziała. Wychodz.Ruch kapelusza wskazał na schody.Owłosiony grzbiet dłoni Orlovsky egospoczywającej na rękojeści H&K.Rydell usłyszał cichy trzask swoich kolan.Po-chylił się, ściskając krawędz stołu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl