Pokrewne
- Strona Główna
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Michal Psellos Kronika
- Lumley Brian Nekroskop III (SCAN dal 982)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fopke.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jake podał przyjacielowi torbę i sięgnął do klamki.Zawahał się, po czym wyciągnął glocka z kabury i opuścił ramię wzdłuż tułowia.Dawno temu nauczył się ufać instynktowi, a właśnie teraz nakazywał mu on pędzić z powrotem do samochodu.Ostrożnie otworzył drzwi.Najpierw sprawdził, czy ktoś nie kryje się za framugą.Lśniący, wieloramienny żyrandol z mosiądzu zwieszał się nad zdobnym foyer, którego lustrzane podłogi z orzechowego drewna były inkrustrowane hebanem i perłą we wzór przedstawiający rodzinny herb.- Tu są dopiero ciężkie pieniądze - wymamrotał Nick pod nosem.Poruszali się ostrożnie w ciszy gigantycznego domu, kierując się na prawo - ku drzwiom małego pokoju.Jego wystrój był olśniewający.Dwa skórzane zielone fotele pełniły straż po obu stronach wspaniałego kominka, naprzeciw niego zaś dostrzegli obitą jedwabiem sofę.Jake doszedł do wniosku, że to pomieszczenie pełni tu rolę salonu.- Hej! - zagrzmiał głos za ich plecami.Jake, który szedł przodem z wyciągniętym pistoletem, wykonał błyskawiczny zwrot.Przez drzwi frontowe wchodził Thorne, jedną ręką ciągnąc worek na zwłoki, z telefonem komórkowym w drugiej.- Jezu, Thorne - wyrzucił z siebie Jake, opuszczając broń.- Ale mnie wystraszyłeś.Mężczyzna zatrzymał się na widok pistoletu i popatrzył na Jake'a z niesmakiem.- Odłóż to pieprzone ścierwo - rozkazał.- Powiedziałem wyraźnie, rezydencja jest czysta.Jesteśmy tu bezpieczni.- Przeciągnął pomarańczowy worek przez foyer i rzucił telefon Donovanowi.- Łap - powiedział.- Pan Sinclair chce z tobą rozmawiać.Pan Sinclair może pocałować mnie w dupę - pomyślał Jake, łapiąc aparat.Thorne zwrócił się do Nicka.- Reszta waszego gówna jest w kuchni.To też tam zaniosę.Nick kiwnął głową i podążył za nim korytarzem, znikając na osobliwych, krętych schodach.Jake przyłożył słuchawkę do ucha.- Tak, Harry, to ja, Jake.- Gdzie Promyczek? - zapytał stary głosem ostrym jak brzytwa.Cała nienawiść, jaką Jake darzył tego nadzianego bufona, wypłynęła nagle na powierzchnią jak oliwa.- Carolyn tu nie ma.- Choć myślał, że jego głos zabrzmi stanowczo, odpowiedział niepewnie, jak dziecko, które spowiada się przed rodzicami.Było nie było, rozmawiał z człowiekiem, któremu sprzedał duszą w zamian za wolność.- Musiałem ją zostawić.- W ciągu minuty podał Harry'emu szczegóły dramatu.- A więc po prostu uciekłeś! - zaatakował stary.- Po prostu zostawiłeś ją tym świniom!- Harry, ja nie miałem wyboru!- Gówno prawda! Zawsze jest jakiś wybór!Jake milczał.Opadł ciężko na wytworną sofę.Oczywiście, że istniały alternatywy, ale co innego.- To wszystko przez tego waszego cholernego dzieciaka! - wrzeszczał Harry.- Mówiłem, żadnych dzieci! A wyście mnie świadomie zignorowali! Dlaczego nie słuchaliście, co mówiłem?Jake zaniemówił.Jeszcze przed paroma sekundami czuł, że spłukuje w kiblu własne "ja", rozmawiając tak a nie inaczej z rym człowiekiem.Teraz był gotów do walki.Cholerny dzieciak? Jak on śmiał! Przez długą chwilę wpatrywał się w słuchawkę z otwartymi ustami.- Zadałem ci pytanie, Jake! - zahuczał w słuchawce głos Harry'ego.- Posłuchaliśmy cię - wycedził Jake, koncentrując się na słowach i kontrolując barwę głosu.- Zrobiliśmy każdą cholerną rzecz, jaką nam kazałeś, i zobacz, dokąd zaszliśmy.- Właśnie że nie słuchaliście! - zagrzmiał Harry.Pieprzyć samokontrolę.- Właśnie że słuchaliśmy! - odparował.- Mówiłeś, że mamy uciekać - uciekaliśmy.Kazałeś nam zmienić nazwiska i wygląd.Zmieniliśmy.Przez czternaście pieprzonych lat, Harry, wypełnialiśmy tylko twoje polecenia! Fakt, mieliśmy też syna.Nagle słowa uwięzły mu w gardle i umilkł, jakby się zadławił.Przerażenie sparaliżowało mu mowę na ułamek sekundy.- Mieliśmy syna - powtórzył ledwie szeptem.Podświadomie użył czasu przeszłego.O Boże.- To jedyna słuszna rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiliśmy, Harry, a teraz myślę, że go zabiłem - popatrzył przez chwilę na telefon, opuścił go opierając na brzuchu, po czym wyłączył i upuścił na podłogę.Harry Sinclair był ostatnim człowiekiem, któremu należały się wyjaśnienia.Oparłszy łokcie na kolanach, pochylił się i zanurzył palce we włosach.Beznadziejność sytuacji zaparła mu dech w piersiach.Co ze mnie za bydlę - myślał.- Zabijam własnego syna i poświęcam żonę, byle tylko ratować własną skórę.- O mój Boże - wyszeptał.- O słodki Jezu.Co ja zrobiłem?Cały świat legł w gruzach.Jake przycisnął pięści do oczu, ale nie mógł zatamować goryczy.Wylała się z niego przerywanym łkaniem i nagle przeniósł się myślami gdzie indziej.Nie był już w Arkansas.Przytrzymywał swojego małego synka, który po raz pierwszy jechał na rowerze.Potem przypomniał sobie przykrość malującą się na twarzy chłopca za każdym razem, gdy mówili mu, że czas się przenieść do innego miasta.Te kamienice, w których mieszkali, te rojące się od karaluchów kempingi.Te siniaki, kiedy chłopak nie miał zamiaru po raz kolejny kajać się przed miejscowymi dzieciakami, które chciały się przekonać, co to za materiał z tego nowego.Boże, Jake tak się starał być dobrym ojcem.A jednak przez jego obsesję, by syn nie odstawał od innych pod żadnym względem, nigdy tak naprawdę nie stali się przyjaciółmi.Ta myśl zabolała najbardziej.Z trudem oddychał.A w najbardziej heroicznym momencie jego życia - kiedy chciał ich ratować - on potrafił tylko wrzeszczeć.I obedrzeć go z godności.Jake zapragnął być ze swoją rodziną.Chciałby się do nich przytulić, jak za dawnych czasów, kiedy to robili "kanapkę": on i Carolyn byli kromkami chleba, a Travis - wołowiną.Myśl, że miałby ich już nigdy w życiu nie dotknąć, była nie do zniesienia.Jego umysł wytworzył makabryczny obraz: wzgórek ziemi, pod którym spoczywa jego jedyne dziecko.I Carolyn w więziennym stroju, modląca się o dzień, w którym będzie mogła do niego dołączyć.Ta ostoja cnoty, ten Jake Donovan.Zawsze gotów, aby kobiety i dzieci cierpiały zamiast niego.W języku jest określenie na takich jak on: tchórz.Najbardziej ekskluzywna odmiana łajdaka.Człowiek, który odsuwa się na bok, pozwalając innym umrzeć za siebie.Przyszli mu na myśl dezerterzy i migający się od wojska.Albo kapitanowie statków, którzy odpływali w ostatniej szalupie, podczas gdy pasażerowie tonęli błagając o pomoc.Jakby wpadał do studni bez dna.Złapał się na tym, że pogrąża się coraz bardziej w najczarniejszej rozpaczy, jaką kiedykolwiek przeżył.Wszystko, co do tej pory kochał, odeszło, i to z jego winy.Jak żyć z tą świadomością? Wiedząc, że zabił własnego syna, jak będzie mógł kiedykolwiek spojrzeć na swoje odbicie w lustrze? Jak będzie mógł spojrzeć w oczy kolejnemu świtowi?- Jake!Szorstkość głosu zaskoczyła go.Nick sprawiał wrażenie podekscytowanego.- Co?- Idziesz czy nie?Jake był zdezorientowany i otępiały; chyba musiał tak siedzieć jakiś czas? Spojrzał na zegarek i ze zdumieniem stwierdził, że pół godziny jego życia po prostu wyparowało.- Dokąd? - zapytał schrypniętym głosem.- Do kuchni - powiedział Nick, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie, po czym spoważniał na twarzy.- Dobrze się czujesz?Jake wstał niepewnie, nie wiedząc, czy zdoła zachować równowagę.- Taak, chyba wszystko w porządku.Po prostu odpłynąłem na chwilę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Jake podał przyjacielowi torbę i sięgnął do klamki.Zawahał się, po czym wyciągnął glocka z kabury i opuścił ramię wzdłuż tułowia.Dawno temu nauczył się ufać instynktowi, a właśnie teraz nakazywał mu on pędzić z powrotem do samochodu.Ostrożnie otworzył drzwi.Najpierw sprawdził, czy ktoś nie kryje się za framugą.Lśniący, wieloramienny żyrandol z mosiądzu zwieszał się nad zdobnym foyer, którego lustrzane podłogi z orzechowego drewna były inkrustrowane hebanem i perłą we wzór przedstawiający rodzinny herb.- Tu są dopiero ciężkie pieniądze - wymamrotał Nick pod nosem.Poruszali się ostrożnie w ciszy gigantycznego domu, kierując się na prawo - ku drzwiom małego pokoju.Jego wystrój był olśniewający.Dwa skórzane zielone fotele pełniły straż po obu stronach wspaniałego kominka, naprzeciw niego zaś dostrzegli obitą jedwabiem sofę.Jake doszedł do wniosku, że to pomieszczenie pełni tu rolę salonu.- Hej! - zagrzmiał głos za ich plecami.Jake, który szedł przodem z wyciągniętym pistoletem, wykonał błyskawiczny zwrot.Przez drzwi frontowe wchodził Thorne, jedną ręką ciągnąc worek na zwłoki, z telefonem komórkowym w drugiej.- Jezu, Thorne - wyrzucił z siebie Jake, opuszczając broń.- Ale mnie wystraszyłeś.Mężczyzna zatrzymał się na widok pistoletu i popatrzył na Jake'a z niesmakiem.- Odłóż to pieprzone ścierwo - rozkazał.- Powiedziałem wyraźnie, rezydencja jest czysta.Jesteśmy tu bezpieczni.- Przeciągnął pomarańczowy worek przez foyer i rzucił telefon Donovanowi.- Łap - powiedział.- Pan Sinclair chce z tobą rozmawiać.Pan Sinclair może pocałować mnie w dupę - pomyślał Jake, łapiąc aparat.Thorne zwrócił się do Nicka.- Reszta waszego gówna jest w kuchni.To też tam zaniosę.Nick kiwnął głową i podążył za nim korytarzem, znikając na osobliwych, krętych schodach.Jake przyłożył słuchawkę do ucha.- Tak, Harry, to ja, Jake.- Gdzie Promyczek? - zapytał stary głosem ostrym jak brzytwa.Cała nienawiść, jaką Jake darzył tego nadzianego bufona, wypłynęła nagle na powierzchnią jak oliwa.- Carolyn tu nie ma.- Choć myślał, że jego głos zabrzmi stanowczo, odpowiedział niepewnie, jak dziecko, które spowiada się przed rodzicami.Było nie było, rozmawiał z człowiekiem, któremu sprzedał duszą w zamian za wolność.- Musiałem ją zostawić.- W ciągu minuty podał Harry'emu szczegóły dramatu.- A więc po prostu uciekłeś! - zaatakował stary.- Po prostu zostawiłeś ją tym świniom!- Harry, ja nie miałem wyboru!- Gówno prawda! Zawsze jest jakiś wybór!Jake milczał.Opadł ciężko na wytworną sofę.Oczywiście, że istniały alternatywy, ale co innego.- To wszystko przez tego waszego cholernego dzieciaka! - wrzeszczał Harry.- Mówiłem, żadnych dzieci! A wyście mnie świadomie zignorowali! Dlaczego nie słuchaliście, co mówiłem?Jake zaniemówił.Jeszcze przed paroma sekundami czuł, że spłukuje w kiblu własne "ja", rozmawiając tak a nie inaczej z rym człowiekiem.Teraz był gotów do walki.Cholerny dzieciak? Jak on śmiał! Przez długą chwilę wpatrywał się w słuchawkę z otwartymi ustami.- Zadałem ci pytanie, Jake! - zahuczał w słuchawce głos Harry'ego.- Posłuchaliśmy cię - wycedził Jake, koncentrując się na słowach i kontrolując barwę głosu.- Zrobiliśmy każdą cholerną rzecz, jaką nam kazałeś, i zobacz, dokąd zaszliśmy.- Właśnie że nie słuchaliście! - zagrzmiał Harry.Pieprzyć samokontrolę.- Właśnie że słuchaliśmy! - odparował.- Mówiłeś, że mamy uciekać - uciekaliśmy.Kazałeś nam zmienić nazwiska i wygląd.Zmieniliśmy.Przez czternaście pieprzonych lat, Harry, wypełnialiśmy tylko twoje polecenia! Fakt, mieliśmy też syna.Nagle słowa uwięzły mu w gardle i umilkł, jakby się zadławił.Przerażenie sparaliżowało mu mowę na ułamek sekundy.- Mieliśmy syna - powtórzył ledwie szeptem.Podświadomie użył czasu przeszłego.O Boże.- To jedyna słuszna rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiliśmy, Harry, a teraz myślę, że go zabiłem - popatrzył przez chwilę na telefon, opuścił go opierając na brzuchu, po czym wyłączył i upuścił na podłogę.Harry Sinclair był ostatnim człowiekiem, któremu należały się wyjaśnienia.Oparłszy łokcie na kolanach, pochylił się i zanurzył palce we włosach.Beznadziejność sytuacji zaparła mu dech w piersiach.Co ze mnie za bydlę - myślał.- Zabijam własnego syna i poświęcam żonę, byle tylko ratować własną skórę.- O mój Boże - wyszeptał.- O słodki Jezu.Co ja zrobiłem?Cały świat legł w gruzach.Jake przycisnął pięści do oczu, ale nie mógł zatamować goryczy.Wylała się z niego przerywanym łkaniem i nagle przeniósł się myślami gdzie indziej.Nie był już w Arkansas.Przytrzymywał swojego małego synka, który po raz pierwszy jechał na rowerze.Potem przypomniał sobie przykrość malującą się na twarzy chłopca za każdym razem, gdy mówili mu, że czas się przenieść do innego miasta.Te kamienice, w których mieszkali, te rojące się od karaluchów kempingi.Te siniaki, kiedy chłopak nie miał zamiaru po raz kolejny kajać się przed miejscowymi dzieciakami, które chciały się przekonać, co to za materiał z tego nowego.Boże, Jake tak się starał być dobrym ojcem.A jednak przez jego obsesję, by syn nie odstawał od innych pod żadnym względem, nigdy tak naprawdę nie stali się przyjaciółmi.Ta myśl zabolała najbardziej.Z trudem oddychał.A w najbardziej heroicznym momencie jego życia - kiedy chciał ich ratować - on potrafił tylko wrzeszczeć.I obedrzeć go z godności.Jake zapragnął być ze swoją rodziną.Chciałby się do nich przytulić, jak za dawnych czasów, kiedy to robili "kanapkę": on i Carolyn byli kromkami chleba, a Travis - wołowiną.Myśl, że miałby ich już nigdy w życiu nie dotknąć, była nie do zniesienia.Jego umysł wytworzył makabryczny obraz: wzgórek ziemi, pod którym spoczywa jego jedyne dziecko.I Carolyn w więziennym stroju, modląca się o dzień, w którym będzie mogła do niego dołączyć.Ta ostoja cnoty, ten Jake Donovan.Zawsze gotów, aby kobiety i dzieci cierpiały zamiast niego.W języku jest określenie na takich jak on: tchórz.Najbardziej ekskluzywna odmiana łajdaka.Człowiek, który odsuwa się na bok, pozwalając innym umrzeć za siebie.Przyszli mu na myśl dezerterzy i migający się od wojska.Albo kapitanowie statków, którzy odpływali w ostatniej szalupie, podczas gdy pasażerowie tonęli błagając o pomoc.Jakby wpadał do studni bez dna.Złapał się na tym, że pogrąża się coraz bardziej w najczarniejszej rozpaczy, jaką kiedykolwiek przeżył.Wszystko, co do tej pory kochał, odeszło, i to z jego winy.Jak żyć z tą świadomością? Wiedząc, że zabił własnego syna, jak będzie mógł kiedykolwiek spojrzeć na swoje odbicie w lustrze? Jak będzie mógł spojrzeć w oczy kolejnemu świtowi?- Jake!Szorstkość głosu zaskoczyła go.Nick sprawiał wrażenie podekscytowanego.- Co?- Idziesz czy nie?Jake był zdezorientowany i otępiały; chyba musiał tak siedzieć jakiś czas? Spojrzał na zegarek i ze zdumieniem stwierdził, że pół godziny jego życia po prostu wyparowało.- Dokąd? - zapytał schrypniętym głosem.- Do kuchni - powiedział Nick, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie, po czym spoważniał na twarzy.- Dobrze się czujesz?Jake wstał niepewnie, nie wiedząc, czy zdoła zachować równowagę.- Taak, chyba wszystko w porządku.Po prostu odpłynąłem na chwilę [ Pobierz całość w formacie PDF ]