[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem z góry, z murów, zaczęli strzelać kusznicy, ale łucznicy nazewnątrz zamku także oddawali im strzały.Szybko położono kres tej wymianie, bardziej dzięki niemal czarodziejskim zdolnościomDafydda i jego trzech wspaniałych kompanów niż umiejętnościom łuczników, którzy dołączylido nich w drodze powrotnej, czy tych amatorów, którzy w większości nigdy przedtem niestrzelali do czegoś większego niż królik.Ci z zamku zostali szybko albo ranieni, albo zabici, alboteż strach zmusił ich do zaprzestania strzelania.Brian rozejrzał się po polu pełnym leżących strzał.- Kto tu dowodzi? - krzyknął.Jedna z postaci w ciężkiej zbroi z trudem podniosła się na nogi.- Ja, Charles Bracy du Mont - wychrypiał.- Czy ty i twoi ludzie poddajecie się wszyscy, czy mamy zacząć podrzynać gardła?! -krzyknął rycerz.I nie była to czcza pogróżka.Włościanie, którzy zebrali się na pomoc Jimowi, wyszliwłaśnie z lasu w liczbie stu czy więcej, każdy z nożem i pełnym zapału wyrazem twarzy.- Ja.poddaję się - powiedział Bracy du Mont.- A twoi ludzie? - tym razem to Jim odezwał się ostro.- I wszyscy, którzy są ze mną - odpowiedział tamten i nogi ugięły się pod nim zwyczerpania.- Rozbroić ich i związać im ręce za plecami! - rozkazał Brian.Bracy du Mont podniósł gwałtownie głowę.- Jak to? - krzyknął.- Wiązać nas? Ja i większość tu obecnych jesteśmy pasowanymirycerzami! Daliśmy swój parol!- Rycerze, którzy walczą w służbie Ciemnych Mocy, nie mają parolu - powiedział Brian.-Związać ich wszystkich!- Co teraz? - spytał Jim Briana, gdy wszyscy pojmani ludzie zdolni do chodzenia zostalizebrani i skrępowani razem.- Teraz zaprowadzimy ich związanych przed wejście do zamku - odpowiedział z powagąrycerz.- Zgaduję, że była to większa część sił Malvinne'a, a łucznicy Dafydda uciszyli tych na górze na blankach.Zobaczymy teraz, czy czarnoksiężnik ma dość rozsądku, żeby poddaćzamek.Słowa Briana zostały nagle przerwane przez pewną przeszkodę.Przeszkoda taspowodowałaby na pewno spore zamieszanie na polu, gdyby większość ludzi nie była zbytzajęta, by zaobserwować jej zbliżanie się.To Secoh wylądował ciężko jakieś piętnaście stópprzed Jimem.- Jim! - wykrzyknął radośnie, a kilka strzał wymierzonych przez mniej wprawnychmiejscowych łuczników przeleciało obok niego, na szczęście w takiej odległości, że Secoh mógłich nie zauważyć.- Dobrze cię znów widzieć! W imieniu smoków błotnych przynoszę cioficjalnie ich słowa powitania!- No cóż.podziękuj im - powiedział Jim, dochodząc do siebie po wstrząsie, jakim byłoniespodziewane zjawienie się Secoha.- Musiały być doprawdy poruszone, jeśli zdołały sięzebrać i podjąć taką uchwałę w tak krótkim czasie od mojego powrotu.- No - potwierdził Secoh.- Właściwie to nie miały jeszcze na to czasu, więc tak czyinaczej wziąłem na siebie przekazanie ci tej wiadomości.A smoki z Cliffside chcą siędowiedzieć, czemu jesteś w okolicy od przeszło dwudziestu godzin i wciąż nie oddałeś impaszportu.- Czy one poszalały, smoku? - wybuchnął Brian.- Byliśmy za bardzo zajęci, żeby myślećo paszportach!- Dokładnie to samo im powiedziałem - odrzekł Secoh.- Ale wiecie, jak to jest, ulubionyklejnot każdego smoka, i tak dalej.Gdybyś dał mi teraz paszport, Jimie, to mógłbym polecieć znim do nich bez żadnej dalszej zwłoki.- Nie uczyni nic podobnego - zaczął rycerz z czymś, co wyglądało na niezłą furię, ale Jimpołożył mu dłoń na ramieniu, żeby przerwać jego słowa.- Myślę, że tak będzie lepiej, Brianie - powiedział.- To zajmie tylko kilka minut.-Wybaczcie - rzekł do rycerza, Dafydda i wszystkich innych, którzy mogli go słyszeć.- Będępotrzebował trochę świętego spokoju, to znaczy muszę pobyć trochę na stronie.Widzicie, todlatego, że jest to związane z Magią.- Ależ, Jimie - powiedział Brian - mówiłeś nam przecież, że twoje czary.Tym razem sam się powstrzymał, i to zdaniem Jima, w samą porę.- To szczególny przypadek, Brianie - odparł Jim.- Wrócę za chwilę. Odszedł między drzewa.Właściwie sam się zastanawiał wieczorem po rozmowie zCarolinusem na polu bitwy we Francji, czemu -jeśli czarodziej nie mylił się, mówiąc, że Jimtylko korzysta z jego kredytu, żeby rzucać swoje czary - miał jeszcze dość możliwości, żebyzmniejszyć paszport do rozmiarów nadających się do połknięcia.Jedynym rozwiązaniem, jakiepotrafił wymyślić, było to, że w tym jednym przypadku wciąż wolno mu było używać kredytuCarolinusa.Teraz, w cieniu drzew, po kilku chwilach prób przypomnienia sobie właściwej proceduryudało mu się wykaszleć paszport w formie pigułki.Sam z siebie powrócił on do swoichzwykłych rozmiarów worka pełnego klejnotów i Jim zaniósł go w obu rękach z powrotemSecohowi.- Myślę, że to mądrze z twojej strony, Jamesie, że zwracasz mi teraz ten paszport -powiedział smok odbierając go z wdzięcznością.- Zaniosę go prosto do Cliffside.ee,chwileczkę.Wiesz, mój własny wkład w te klejnoty.Postawił worek na ziemi, rozwiązał go i sięgnął do środka.Przez kilka chwil grzebał wnim z mocno zaniepokojonym wyrazem pyska, który raptownie ustąpił miejsca promiennejradości.Wyciągnął z worka łapę ze szponami zaciśniętymi na perle, którą na początku ofiarowałna paszport.- Wspaniale! - powiedział spoglądając na nią.Wetknął ją do pyska, ukrywając wpoliczku, i pośpiesznie zawiązał worek i rozpostarł skrzydła.- Wkrótce się zobaczymy, Jamesie!Wystartował i szybko poleciał w górę, aż złapał wysoki prąd termiczny i poszybował wdal, w kierunku Cliffside.- No dobrze - odezwał się Brian tonem dalekim od zadowolenia.- Jeśli to mamy z głowy,może moglibyśmy zaprowadzić tych więzniów przed wejście do zamku?- Ależ oczywiście - odrzekł spiesznie Jim [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl