[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ksiądz Siecheń podźwignął się i jak lunatyk, wyciągnąwszy przed siebie ręce, począł się przedzierać przez gąszcz zagajnika.Szedł wolno, co krok potykając się o nierówny grunt.Gałęzie, których kształtu nie mógł w mroku rozpoznać, uderzały go po głowie i ramionach.Zasłonił więc twarz dłońmi i posuwał się naprzód po omacku, ogarnięty ze wszystkich stron ciemnością.Nie myślał teraz o niczym.Chciał się jak najprędzej wydostać stąd, odetchnąć innym powietrzem, przestrzenią, wolnością.Był pewny, że dróżka, z której zboczył, powinna biec gdzieś w pobliżu.Kiedy się jednak po dłuższym błądzeniu zatrzymał, aby zaczerpnąć oddechu, znajdował się wśród tego samego krajobrazu, pomiędzy niezmienną gęstwą świerków.Jar, który z wysoka i przy świetle dziennym wydawał się tak niewielki, teraz rozrósł się do ogromnej przestrzeni, leżał dokoła niby głębokie dno mulistej rzeki, pozbawione światła i pełne ociężałych wodorostów.Kilka razy zmieniał kierunek.Zawracał niespodziewanie, znowu rzucał się naprzód, przyśpieszał kroku, niecierpliwie zanurzał się w głąb lub skręcał nagle w bok, łudząc się, gdy drzewa zaczynały rzednąć, iż odnalazł nareszcie właściwy kierunek.Rychło jednak przekonywał się o omyłce.Więc na nowo podejmował poszukiwanie.Było dokoła coraz ciemniej i ciaśniej, rzekłbyś, że wśród tej nocy zagajnik nagle ożył, aby zwężającym się powoli kręgiem zamknąć zuchwałego śmiałka.Suchemu trzaskowi łamanych gałęzi odpowiadał w górze ciąg wiatru, raz odległy, ledwie uchwytny, lecz już za chwilę bliski, nasilony, sunący ponad głową.Wszystko było wrogie i nieprzejednane.Jak przebić się przez ten mur? Kiedy skończy się noc?Ksiądz Siecheń czuł, że zaczynają go opuszczać siły.Coraz częściej przystawał.Miał poranione dłonie, pomiędzy palcami lepiła się krew.Mimo ciągłego ruchu drżał z zimna.Nagle zdał sobie sprawę, iż kiedyś się znajdował w podobnym położeniu i przeżył wówczas dokładnie to samo, co przeżywał obecnie.W bardzo wielu okolicznościach, często zdawałoby się nic nie znaczących, przenikała w niego pewność, iż zarówno to, co czyni, jak i wszystko, co go otacza, nie jest niczym nowym, lecz tylko powtórzeniem jakiejś zagubionej chwili.Były to jednak najczęściej wrażenia tak przelotne i niejasne, iż znikały równie szybko, jak pierzcha lekka fala zmąconej wody.Teraz owa świadomość powtórności przeżywania zaskoczyła go swoją siłą.Przedzierając się dalej przez gąszcz, począł szukać w pamięci podobnej nocy.Przypomniało ją wszystko obecne: i gęsta ciemność dokoła, każąca krokom błądzić, i wiatr, który jak niskie i skłócone niebo ciążył nad głową, i uczucie znużenia nieokreślonego lęku, i męcząca pewność, że za chwilę musi się coś stać, musi się coś skończyć, a coś zacząć.To wrażenie zupełnej jednolitości obu odległych od siebie godzin było tak uporczywe, iż w pewnej chwili ksiądz Siecheń przestał zdawać sobie sprawę z granic czasu.Oto jedność, w której nie ma przeszłości ani przyszłości.Ciągle jest się w tym samym miejscu.Życie przepływa przez nas jak ogromny i zaborczy sen.Czy możemy zawrócić jego bieg? Okiełznać tę falę? A śmierć czymże jest, jeśli nie nagłym przebudzeniem? Jakim każdego z nas zastanie ta chwila: skamieniałym i martwym czy pełnym niewygasłego żaru?Szedł coraz wolniej.Nie zauważył nawet, że teren dotychczas płaski zaczyna lekko wznosić się ku górze.Przemknęła mu przez głowę szybka myśl o Fiodorze.Ale zaraz pierzchła ustępując innej: oto uświadomił sobie, że wśród tej wędrówki kogoś zgubił.Ktoś był z nim przecież z początku, ktoś z nim razem szedł.Nie mógł jednak przypomnieć sobie kto.Wiedział tylko, że towarzyszył mu ktoś o zupełnie obcej postaci, ale jednocześnie bardzo bliski.Pod nieznanymi rysami twarzy wyczuwał znanego człowieka.Męczyło go to.Nie umiał uchwycić sensu tej sprzeczności.Pytać zaś nie chciał, wiedząc, że sprawiłby ból.Szli więc w milczeniu.Wtem, poprzez szum drzew i wiatru, usłyszał daleki głos wołający go po imieniu: „Pawle!” Wówczas przyspieszył kroku.Ten ktoś ciągle za nim podążał.Zaczął więc iść jeszcze prędzej.Któż go wzywał? Może przesłyszał się? Ale po chwili ten sam głos zabrzmiał donioślej i jakby bliżej: „Pawle, Pawle!” Chciał odpowiedzieć: „Jestem tutaj.” Bał się jednak zdradzić wołaniem miejsce, w którym się znajdował.Był sam.Tamte kroki oddalały się, cichły nieporadnie i lękliwie.To wszystko dokładnie pamiętał.Lecz kim był ten ktoś porzucony w ciemnościach? Czuł, że za chwilę i to będzie wiedzieć.Myśl jego pracowała w skupionym natężeniu.Jeszcze sekundę.Już prześwituje coś w mroku.I w tym samym momencie pełna jasność oślepiła go: Anna!- Anna? - zawołał zdumiony, z akcentem niedowierzania.Usłyszawszy swój głos Ksiądz Siecheń ocknął się.Spostrzegł, że ciągle szedł.Już gąszcz niskich świerków przerzedzał się, mógł się więc posuwać swobodnie.Świeży podmuch wtargnął w cierpkie, igliwiem przesycone powietrze, teren coraz wyraźniej piął się ku górze, a wyżej, na kształt chmury ciemniała szumiąca ściana wysokich sosen.Zrozumiał, że wydostał się wreszcie z jaru.I od razu uprzytomnił sobie całą przebytą drogę od chwili, w której razem z Fiodorem wyszedł z gajówki.Nikt mu oczywiście dalej nie towarzyszył.Wszystko teraz stało się jasne: przywidzenie, któremu na chwilę się poddał, było snem, jaki przeżył przed wielu latami, pewnej nocy poprzedzającej jego ostateczną decyzję rozstania się z Anną i porzucenia życia świeckiego.Zbudził się wówczas pod wrażeniem gwałtownej i bolesnej rozterki.Usiadł na łóżku, ale upłynęła dłuższa chwila, zanim uświadomił sobie, że nie musi dalej przedzierać się przez las w poszukiwaniu tajemniczego głosu.Obok spała Anna.Słyszał jej równy oddech, oddech człowieka, który nie przeczuwając grożącego mu niebezpieczeństwa śpi pełen ufności i spokoju.Noc była dość pogodna i jasna, aby Paweł mógł poprzez delikatny mrok zobaczyć Annę.Leżała zwrócona w jego stronę, usta miała lekko rozchylone i uśmiech pod zamkniętymi powiekami, w cieniu rzęs.Ogarnęło go wzruszenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl