[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W październiku świat przeżyje kryzys nuklearny.A pan zostanie okrzyknięty nowym mesjaszem.Ta perspektywa przeraziła nawet mesjasza.- Wojna? - spytał cicho.- Nie.Będą ofiary, ale nie wśród Amerykanów.Wina spadnie na Czenkowa, a nasi wyborcy gromadnie popędzą do urn.Niewykluczone, że wygra pan nawet dwudziestoma punktami.Lake oddychał głośno i głęboko.Chciał wypytać go o szcze­góły, może nawet zaprotestować przeciwko rozlewowi krwi.Lecz wypytywanie niczego by nie zmieniło.Przygotowania do październikowej masakry już trwały.Nie powstrzymałyby ich ani słowa, ani czyny.- Niech pan bije w ten sam bęben - mówił Teddy.- Niech pan rozgrywa tę samą kartę.Świat zwariuje, a my musimy być silni, żeby bronić naszego stylu życia.- Taktyka zastraszania jak dotąd skutkuje.- Pański zdesperowany przeciwnik pójdzie na całość.Będzie atakował pana za monotematyczność, będzie lamentował i wyty­kał panu olbrzymie koszty kampanii.Zacznie wygrywać, zdobę­dzie kilka punktów przewagi.Ale niech pan nie wpada w panikę.Proszę mi zaufać: w październiku świat stanie na głowie.- Ufam panu.- Mamy wygraną w kieszeni.Niech pan tylko głosi to, co głosił pan dotąd.- Taki mam zamiar.- To dobrze.- Teddy zamknął oczy, jakby chciał się zdrze­mnąć.Nagle otworzył je i powiedział: - Zmieńmy temat.Ciekawią mnie pańskie plany jako gospodarza Białego Domu.Lake był zaskoczony i nie potrafił tego ukryć.- Potrzebuje pan partnerki - kontynuował Maynard, wciąga­jąc go w pułapkę.- Pierwszej Damy Ameryki.Kobiety, która uświetni i ozdobi to miejsce swoją obecnością.Kobiety pięknej, układnej, wyrobionej towarzysko i młodej na tyle, żeby urodzić panu dzieci.W Białym Domu od dawna nie było dzieci.Lake był zaszokowany.- Pan żartuje.- Bardzo podoba mi się ta Jayne Cordell, pańska asystentka.Ma trzydzieści osiem lat, jest wygadana, inteligentna i całkiem ładna, chociaż powinna zrzucić z sześć, siedem kilo.Rozwiodła się przed dwunastu laty i już nikt o tym nie pamięta.Moim zdaniem byłaby znakomitą kandydatką.Lake wpadł w złość.Przekrzywił głowę.Miał ochotę go zwymyślać, lecz zabrakło mu słów.- Czy pan oszalał? - Zdołał wykrztusić tylko tyle.- Wiemy o Rickym - powiedział zimno Teddy, świdrując go oczami.Lake poczuł się tak, jakby Maynard przyłożył mu w brzuch.Gwałtownie wypuścił powietrze.- Boże.- szepnął.Zwiesił głowę, zastygł bez ruchu i wbił wzrok w czubki butów.Żeby go dobić, Teddy podał mu pojedynczą kartkę papieru.Lake zerknął na nią i natychmiast rozpoznał kopię swego ostatniego listu do Ricky’ego.Drogi Ricky,Myślę, że najlepiej będzie, jeśli przerwiemy naszą ko­respondencję.Życzę Ci, żebyś jak najszybciej wrócił do zdrowia.Z poważaniemAlJuż otwierał usta, żeby się wytłumaczyć, żeby zapewnić, że to nie tak, że jest zupełnie inaczej.Ale zaraz je zamknął i postanowił milczeć, przynajmniej na razie.W głowie kołatały mu się dziesiątki pytań: Ile oni wiedzą? Jakim, u diabła, sposobem przechwytywali jego listy? Czy wie o tym ktoś jeszcze?Teddy pozwolił mu cierpieć w martwej ciszy.Nie było pośpiechu.Kiedy Lake pozbierał myśli, górę wziął w nim polityk.Maynard proponował mu wyjście.Mówił: „Tańcz, jak ci za­gram, i wszystko będzie dobrze.Rób to, co ci każę”.Przyszły prezydent głośno przełknął ślinę i powiedział:- Cóż, Jayne.Jayne nawet mi się podoba.- Ależ oczywiście.I znakomicie się nada.- Tak, jest bardzo lojalna.- Sypia pan z nią?- Nie.Jeszcze nie.- Najwyższa pora.Podczas konwencji trzymajcie się za ręce.Niech ludzie zaczną plotkować, niech to wygląda natural­nie.Na Boże Narodzenie weźmiecie ślub.Ogłosi pan to na tydzień przed wyborami.- Wystawny czy skromny?- Ślub? Królewski.To będzie wydarzenie towarzyskie roku.- Świetnie.- Jayne powinna szybko zajść w ciążę.Tuż przed inaugura­cją ogłosi pan, że Pierwsza Dama spodziewa się dziecka.Cudowna historia.W Białym Domu ponownie zamieszkają dzieci.To miłe.Lake uśmiechnął się, jakby podzielał jego zdanie, lecz nagle zmarszczył czoło.- A Ricky? - spytał - Czy ktoś się o nim dowie?- Nie.Ricky został unieszkodliwiony.- Unieszkodliwiony?- Już nigdy nie napisze żadnego listu.A pan będzie tak zajęty zabawą ze swoimi maluchami, że nie starczy panu czasu na myślenie o ludziach takich jak Ricky.- Jaki Ricky?- Zuch.Tak trzymać, Lake.Tak trzymać.- Jest mi przykro.I bardzo pana przepraszam, panie dyrek­torze.To się już nie powtórzy.- Oczywiście, że nie.Akta, Lake.Mamy akta.Proszę o tym nie zapominać.- Teddy ruszył do drzwi, dając mu do zro­zumienia, że spotkanie dobiegło końca.- To była tylko chwila słabości.Jeszcze raz przepraszam.- Nie szkodzi.Niech pan zajmie się Jayne.Proszę zadbać o jej garderobę.Ta dziewczyna za dużo pracuje, widać, że jest zmęczona.Niech pan nią tak nie orze.Zobaczy pan, będzie wspaniałą Pierwszą Damą.- Na pewno.Teddy zatrzymał wózek.- I żadnych niespodzianek - rzucił.- Nie, panie dyrektorze.Maynard zniknął za drzwiami.Pod koniec listopada zatrzymali się na dłużej w Monte Carlo, głównie ze względu na urodę miasta i piękną pogodę, ale i dlatego, że tak dużo ludzi mówiło tu po angielsku.No i ze względu na Spicera i jego kasyna.Ani Beech, ani Yarber nie wiedzieli, czy Joe Roy wygrywa czy przegrywa, lecz nie ulegało wątpliwości, że świetnie się bawi.Jego żona wciąż doglądała matki, która za nic nie chciała umrzeć.Atmosfera była bardzo napięta, ponieważ Spicer nie zamie­rzał wracać do Stanów, a ona nie zamierzała wyjeżdżać z Missisipi.Mieszkali w małym, lecz eleganckim hotelu na skraju mias­ta.Dwa razy tygodniowo jadali razem śniadanie, a potem się rozchodzili.Przywykli do nowego życia i w miarę upływu czasu widywali się coraz rzadziej.Mieli inne zainteresowania.Spicer lubił hazard, alkohol i towarzystwo kobiet.Beech wolał wypływać w morze i łowić ryby.Yarber dużo podróżował, poznając historię południowej Francji i północnych Włoch.Jednakże każdy z nich zawsze wiedział, gdzie jest dwóch pozostałych.Nigdy nie wyjeżdżali bez uprzedzenia.O ułaskawieniu nie znaleźli w prasie ani słowa, chociaż zaraz po wyjeździe Beech i Yarber spędzili wiele godzin w rzymskich bibliotekach, przeglądając amerykańskie gazety.Nic, ani jednej wzmianki.Z domem się nie kontaktowali.Żona Spicera twierdziła, że nikomu nic nie powiedziała.Była święcie przekonana, że uciekł.W Święto Dziękczynienia Yarber pił małą czarną w kawiar­nianym ogródku w centrum miasta.Było ciepło, bardzo sło­necznie i Finn prawie zapomniał, że jego rodacy zza oceanu obchodzą ważne święto.Zresztą nic go to nie obchodziło, ponieważ nie zamierzał wracać do kraju.Beech spał w motelu.Spicer grał w kasynie trzy ulice dalej.Jak spod ziemi wyrosła przed nim znajoma postać.Sekundę później mężczyzna siedział już naprzeciwko niego.- Witaj, Finn.Pamięta pan mnie?Yarber spokojnie wypił łyk kawy i przyjrzał się jego twarzy.Ostatni raz widział tego człowieka w Trumble.- Wilson Argrow, kumpel z więzienia - podpowiedział mu tamten.Yarber odstawił filiżankę, żeby jej nie upuścić.- Dzień dobry, panie Argrow - powiedział powoli i zamilkł, choć chciał powiedzieć dużo więcej.- Widzę, że jest pan zaskoczony.- Szczerze mówiąc, tak, jestem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl