[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed­stawiła się i poinformowała go, że pracujew firmie od trzydziestu jeden lat.Nazywała się Idą Renfroe, ale wszyscy nazywali ją panią Idą.Wprowadziła go do dużego biura, po czym sama wyszła i zamknęła za sobą drzwi.Oliver Lambert stał za biurkiem i zdejmował okulary.Uśmiechnął się ciepło i odłożył fajkę na popielniczkę.- Dzień dobry, Mitch - powiedział miękko, tak jakby mieli dużo czasu i nie musieli pracować.- Usiądźmy tutaj - wskazał na sofę.- Napijesz się kawy?- Nie, dziękuję.Mitch usiadł na sofie, a wspólnik na solidnym krześle, tuż obok.Mitch rozpiął marynarkę i próbował się odprężyć.Założył nogę na nogę i spojrzał na swoje nowe buty.Sto dolców.Tyle zarabiał przez godzinę jako pracownik tej fabryki produkującej pieniądze.Starał się trochę odprężyć.Ale wciąż jeszcze słyszał nutę paniki w głosie Avery’ego i widział rozpacz malującą się w jego oczach, gdy trzymał słuchawkę i słuchał tego faceta Cappsa.To był jego drugi dzień pracy, głowa mu ciążyła i bolał go żołądek.Lambert uśmiechnął się swoim najszczerszym uśmiechem dobrego dziadka.- Tylko parę rzeczy, Mitch - powiedział.- Wiem, że stajesz się bardzo zajęty.- Tak, proszę pana, bardzo.- Panika jest chlebem powszednim w znaczących firmach pra­wniczych, a klienciw rodzaju Sonny’ego Cappsa mogą przyprawić człowieka o wrzody żołądka.Ale nasi klienci są naszym jedynym źródłem pieniędzy, więc zabijamy się dla nich.Mitch uśmiechnął się i skrzywił jednocześnie.- Dwie rzeczy, Mitch.Po pierwsze, moja żona i ja chcemy zaprosić was na lunchw sobotę.Jadamy dość często poza domem i zawsze cieszy nas towarzystwo przyjaciół.Sam jestem niezłym kucharzem, więc doceniam dobre jedzenie i dobre trunki.Najczęściej rezerwujemy duży stół w jednej z naszych ulubionych restauracji w mieście, zapraszamy przyjaciół i spędzamy wieczór spożywając dziewięciodaniowy posiłek i popijając najdroższe wina.Czy Abby i ty dysponujecie w sobotę wolnym czasem?- Oczywiście.- Kendall Mahan, Wally Hudson i Lamar Quin z żonami będą tam również.- Będzie nam bardzo miło.- Świetnie.Moje ulubione miejsce w Memphis nazywa się “U Justine”.To stara francuska restauracja z pięknymi pomie­szczeniami i imponującym zestawem win.Powiedzmy w sobotę o siódmej?- Będziemy.- Po drugie, jest coś, o czym musimy porozmawiać.Jestem pewien, że zdajesz sobie z tego sprawę, ale rzecz wymaga omówienia.Dla nas to bardzo ważna kwestia.Wiem, że mówiono ci w Harvardzie o istnieniu poufnej relacji pomiędzy tobą, jako prawnikiem, a twoim klientem.Jest to specyficzna, obdarzona - z punktu widzenia prawa - szczególnymi przywilejami relacja i nic nie może cię zmusić, byś wyznał coś, co powiedział ci twój klient.Są to sprawy absolutnie poufne.Omawianie ich publicznie jest pogwałceniem zasad etyki.Dotyczy to oczywiście każdego prawnika, ale w naszej firmie podchodzimy do tego zagadnienia wyjątkowo poważnie.Nie rozmawiamy o sprawach naszych klientów z nikim.Ani z innymi prawnikami, ani z własnymi żonami.Niekiedy nie rozmawiamy o nich nawet między sobą.Jest zasadą, że nie mówimy o nich w domu, nasze żony nauczyły się o nic nie pytać.Im mniej będziesz mówił, tym lepiej dla ciebie.Pan Bendini niezwykle wysoko cenił dyskrecję i nas także nauczył ją cenić.Nigdy nie usłyszysz o członku tej firmy, który wymówiłby choćby tylko imię swojego klienta poza tym budynkiem.Aż tak poważnie do tego podcho­dzimy.Do czego zmierza? - zastanawiał się Mitch.Każdy student drugiego roku prawa mógłby wygłosić podobną przemowę.- Rozumiem, panie Lambert, może mi pan zaufać.- “Długi język przegrywa proces”, tak brzmiało motto pana Bendiniego i powtarzał je każdemu.Po prostu nie mówimy o sprawach naszych klientów z nikim, dotyczy to, jak już mówiłem, także naszych żon.Działamy bardzo dyskretnie i bardzo poufnie i to nam odpowiada.W tym mieście, prędzej czy później, spotkasz prawników, którzy będą cię pytać o naszą firmę lub o naszych klientów.Nie rozmawiamy o tym, rozumiesz?- Oczywiście, panie Lambert.- Dobrze.Jesteśmy z ciebie bardzo dumni, Mitch.Będziesz wspaniałym prawnikiem.Bardzo bogatym prawnikiem.Do zobaczenia w sobotę.Pani Ida przekazała Mitchowi wiadomość.Pan Tolar chce się z nim natychmiast zobaczyć.Mitch podziękował jej i pomknął w dół po schodach, potem wzdłuż korytarza, minął swoje biuro i wszedł do dużego, narożnego pokoju.Byty tam teraz trzy sekretarki; szukały czegoś szepcząc gorączkowo do siebie, podczas gdy ich szef wrzesz­czałw słuchawkę.Mitch znalazł bezpieczne miejsce przy drzwiach i spokojnie przyglądał się widowisku.Kobiety wyjmowały pospiesz­nie teczki z dokumentami i skoroszyty mamrocząc wciąż do siebie w dziwnym żargonie.Co jakiś czas Avery przywoływał je i wskazywał to lub tamto miejsce, a wtedy sekretarki skakały jak przerażone króliki.Po dwóch minutach Avery odłożył słuchawkę - tym razem również nie powiedział do widzenia.Spojrzał na Mitcha.- To znów Sonny Capps.Chińczyk domaga się siedemdziesięciu pięciu milionów, a on zgodził się tyle zapłacić.Będzie czterdzieści jeden spółek z ograniczoną odpowiedzialnością zamiast dwudziestu pięciu.Mamy dwadzieścia dni albo nici z umowy.Dwie sekretarki podeszły do Mitcha i wręczyły mu grube, opasłe teczki.- Czy poradzisz sobie z tym? - tonem niemal lekceważącym spytał Avery.Mitch wziął teczki i skierował się w stronę drzwi.- Oczywiście, że sobie poradzę.Czy to wszystko?- To wystarczy.Nie chcę, byś do soboty pracował nad czymś innym.Tylko te teczki, rozumiesz?- Tak, szefie.W swoim biurze odłożył na bok materiały przygotowawcze do egzaminu, wszystkie piętnaście skoroszytów.Dokumenty Cappsa spoczywały, starannie uporządkowane, na biurku.Odetchnął głęboko i zaczął czytać.Ktoś zapukał do drzwi.- Kto tam?Nina wsunęła głowę do środka.- Przykro mi, ale właśnie dostarczono twoje nowe meble.Mitch potarł skronie i wymamrotał coś bez sensu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl