[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Stanął na kanistrach i zlustrował otaczające ich rozlewiska.Aódz nie wydawała żadnego odgłosu.Jego uwagę zwrócił rząd korkowatych drze-wek.Wskazał w tamtym kierunku i wymamrotał coś pod nosem.Nate nie umiałby powiedzieć, czy to tylko domniemania.Jevy studiował mapyi mieszkał na tych rzekach  wszystkie prowadziły do Paragwaju.Gdyby obralizły kurs i zgubili się, niewątpliwie prąd w końcu zaprowadziłby ich z powrotemdo Welly ego.Popłynęli wzdłuż drzew i zalanych zarośli, które w porze suchej porastałybrzeg rzeki, i niebawem znalezli się pośrodku płytkiego strumienia w tunelu ga-łęzi.Nie wyglądało to na Cabixę, lecz twarz kapitana wyrażała pełne przekonaniei spokój.Po godzinie podróży napotkali pierwsze domostwo  zachlapaną błotem, ma-łą chatkę z mułu, krytą czerwoną dachówką, zanurzoną w wodzie głębokiej nametr.Nie dostrzegli śladów bytności ani ludzi, ani zwierząt.Jevy zwolnił, więcmogli spokojnie porozmawiać. W porze deszczowej wielu mieszkańców Pantanalu przenosi się na wyżejpołożone obszary.Aadują krowy i dzieciaki i na trzy miesiące wynoszą się stąd. Nie widziałem tu wyżej położonych terenów. Nie ma ich dużo.Ale każdy pantaneiro ma miejsce, do którego się przenosio tej porze roku. A Indianie? Też się przemieszczają. Cudownie.Nie wiemy, gdzie są, a na dodatek lubią się przemieszczać.Jevy zachichotał. Znajdziemy ich.Minęli chatkę bez drzwi i okien.Nie bardzo było do czego wracać.Po dziewięćdziesięciu minutach podróży, gdy Nate całkowicie zapomniał, żektoś może go zjeść, po pokonaniu kolejnego zakola zbliżyli się do stada aligato-rów, śpiących razem w wodzie głębokiej na dwadzieścia centymetrów.Pojawienie142 się łodzi wyrwało je z drzemki i wystraszyło.Gady poruszyły ogonami, wznieca-jąc fontanny wody.Nate zerknął na maczetę, na wszelki wypadek, i roześmiał sięz własnej głupoty.Gady nie atakowały.Obserwowały spokojnie przepływającą łódkę.Przez kolejne dwadzieścia minut nie zobaczyli zwierząt.Rzeka znów się zwę-żała.Brzegi zbliżyły się do siebie tak bardzo, że drzewa rosnące po obu stronachstykały się ponad wodą.Nagle zrobiło się ciemno.Płynęli tunelem.Nate zerknąłna zegarek.Oddalili się o dwie godziny od  Santa Loury.Teraz posuwali się zygzakiem po bagnach, od czasu do czasu dostrzegająchoryzont.Zdawało im się, że w oddali majaczą bliskie góry Boliwii.Rzeka sięrozszerzyła, drzewa rozstąpiły i wpłynęli na rozległe jezioro, do którego wpadałokilkanaście małych rzeczek.Za pierwszym razem opłynęli rozlewisko powoli, zadrugim jeszcze wolniej.Wszystkie dopływy wyglądały tak samo.Cabixa byłajednym z nich, ale Brazylijczyk nie miał pojęcia, którym.Znów stanął na kanistrach i powiódł wzrokiem po okolicy.Nate siedział bezruchu.W zaroślach po drugiej stronie jeziora przycupnął jakiś rybak.Fakt, że gozauważyli, był największym uśmiechem losu tego dnia.Mężczyzna siedział bez ruchu w małej dłubance, wyciosanej z jednego pniawiele lat temu.Poszarpany słomiany kapelusz zakrywał mu twarz.Kiedy podpły-nęli na odległość kilku metrów, Nate dostrzegł, że rybak łowi ryby bez wędki czyżyłki.W ogóle nie miał żadnego kija.Linkę przywiązał do ręki.Jevy powitał go po portugalsku i podał butelkę wody.Nate uśmiechnął siętylko i słuchał miękkich, płynnych dzwięków dziwnego języka.Mowa była niecowolniejsza od hiszpańskiego, a prawie równie nosowa jak francuski.Jeżeli nawet rybak ucieszył się na widok istot ludzkich na tym pustkowiu, niedał tego po sobie poznać.Gdzie mógł mieszkać ten biedak?Zaczęli wskazywać na góry, ale zanim skończyli rozmawiać, mały człowie-czek zdążył zakreślić palcem całe jezioro.Pogawędzili jeszcze chwilę.Nate od-niósł wrażenie, że Jevy wyciąga z niego każdy szczegół.Na pewno miną godziny,zanim ujrzą kolejną twarz.Nawigacja po bagnach i wezbranych rzekach okazałasię trudną sztuką.Zdążyli się zgubić zaledwie po dwóch i pół godzinie.Opadła ich chmura małych, czarnych komarów i Nate sięgnął po środek owa-dobójczy.Rybak obserwował go z zaciekawieniem.Pożegnali się i powiosłowali dalej, dryfując przy lekkim wietrze. Jego matka była Indianką  wyjaśnił Jevy. To miło  odparł Nate, rozprawiając się z komarami. Kilka godzin stąd leży jakaś wioska. Kilka godzin? Może trzy.Paliwa wystarczy im na piętnaście godzin i Nate zamierzał odliczać każdąminutę.Cabixa rozpoczęła ponownie swój bieg w pobliżu miejsca, gdzie inna,143 prawie identyczna rzeka wypływała z jeziora.Koryto się rozszerzyło i popłynęlipełną parą.Nate zsunął się niżej i ulokował wygodnie na dnie łodzi, oparty o burtę międzypudłem z żywnością a wiadrami.W tym miejscu woda nie pryskała mu na gło-wę.Rozważał właśnie możliwość drzemki, kiedy silnik zacharczał histeryczniei umilkł.Aódz szarpnęła się i zwolniła.Nate utkwił wzrok w wodzie, obawiającsię odwrócić i spojrzeć na Jevy ego.Do tej pory nie martwił się silnikiem.Ich podróż i tak obfitowała w drobneniebezpieczeństwa.Wiosłowanie do Welly ego zajęłoby im kilka dni.Musielibyspać na łodzi, jeść to, co ze sobą przywiezli, aż do wyczerpania zapasów, wylewaćz łódki wodę w czasie deszczu i mieć cholerną nadzieję, że znajdą wędkującegokolesia, który wskaże im bezpieczną drogę.Niespodziewanie Nate a ogarnął strach.Po chwili jednak znów płynęli, a motor terkotał jak gdyby nigdy nic.W końcuprzerwy stały się rutyną; co mniej więcej dwadzieścia minut, akurat kiedy Natezamierzał się zdrzemnąć, równomierne rzężenie silnika ustawało.Dziób łodzi za-nurzał się w wodzie.Nate spoglądał na brzegi rzeki, wypatrując dzikich stworzeń.Jevy klął po portugalsku, bawił się przez chwilę przy motorze i wszystko wracałodo normy na kolejne dwadzieścia minut.Pod drzewem na małym rozwidleniu zjedli drugie śniadanie  ser, krakersyi ciastka.Padał deszcz. Ten mały rybak  odezwał się Nate. Zna Indian? Tak.Raz na miesiąc płyną łodzią na Paragwaj na handel.Widuje ich. Pytałeś, czy kiedykolwiek widział jakąś misjonarkę? Tak.Ale nie widział.Ty jesteś pierwszym Amerykaninem, jakiego kiedy-kolwiek spotkał. Facet ma szczęście [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl