Pokrewne
- Strona Główna
- 4 Dowództwo na Mauritiusie
- Potocki.Jan Rękopis.znaleziony.w.Saragossie
- Arnold Mindell Praca nad samym soba (2)
- William Wharton Tato
- Krowa niebianska (2)
- May Karol Grobowiec Rodrigandow (SCAN dal
- Dominik Myrcik Na krawedzi prawdy
- Smith Wilbur Katanga (2)
- Koneczny.Feliks Cywilizacja zydowska
- Mlodzi dwardzisci PRZYBOROWSKI
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- frania1320.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na ulicy faluje kolorowy tłum w radosnym oczekiwaniu na procesję, a ja wraz z żoną Caronga sadowię się przy oknie.Gospodyni jest miłą, starszą kobietą, troszczącą się o gości.Jesteśmy szczególnie radzi, że dotrzymuje nam towarzystwa, objaśniając wszystko, co się dzieje.To co teraz widzimy, to zupełnie inny, nie znany nam świat, w który wprowadza nas swoim spokojnym, przyjemnym głosem.Z ziemi wyrastają tajemnicze dziesięciometrowe rusztowania.To na figury z masła* – wyjaśnia nasza przewodniczka.Te prawdziwe maślane dzieła sztuki, które mnisi lepią przez długie miesiące, zostaną ustawione na rusztowaniach tuż po zachodzie słońca.W klasztorach istnieją specjalne wydziały, gdzie szczególnie utalentowani mnisi, prawdziwi artyści, z niewiarygodną wprost cierpliwością ugniatają farbowane na przeróżne kolory masło, lepią z niego wieże i piramidy, modelują i ozdabiają je najdelikatniejszymi ornamentami.Setki tych godnych podziwu dzieł sztuki wystawione będą tylko przez jedną noc* wzdłuż ulicy, którą przeciąga procesja, a ich świetność i rozmiary świadczą o hojności arystokracji i najbogatszych rodów Lhasy.Każda figura kosztuje niemało i często musi być finansowana przez kilka rodzin.Ponieważ najpiękniejsza otrzymuje nagrodę rządową, wszyscy próbują się prześcignąć.Od kilkudziesięciu lat nagrodę uzyskują mnisi z klasztoru Gyü.Niebawem frontony wewnętrznego kręgu Parkhoru znikają, przysłonięte kolorowymi, trójkątnymi figurami.Wkoło tłoczy się nieprawdopodobna ciżba i zobaczenie czegokolwiek staje się wielkim problemem.Powoli zapada zmierzch.O zmroku wkraczają oddziały wojskowe Lhasy z kotłami i trąbami.Formują szpaler, powstrzymując napór dziesiątek tysięcy widzów, aby ulicą mogła przeciągnąć procesja.Szybko nastaje noc.Lecz oto zapala się morze płomyków i robi się jasno jak w dzień.Tysiące chybotliwych lampek maślanych, a pomiędzy nimi, gdzieniegdzie rażące oczy światło lampy gazowej.Ponad dachami wyrasta świecący dysk księżyca.W Tybecie piętnastego dnia każdego miesiąca zawsze przypada pełnia.Wszystko gotowe – zaczyna się wielkie święto.Tłum milknie i zastyga w oczekiwaniu.Bóg wznosi rękę do błogosławieństwaNadchodzi wielka chwila.Otwierają się wrota Katedry i powoli ukazuje się Dalajlama, młody Król-Bóg wspierany przez dwóch opatów.Pełen czci lud pochyla się do ziemi.Zgodnie z ceremoniałem wszyscy winni paść na ziemię, ale z braku miejsca jest to niemożliwe.Plecy tysięcy ludzi chylą się jak łan dotknięty podmuchem wiatru.Król-Bóg kroczy powoli, dostojnie wokół Parkhoru, zatrzymując się co chwila przed figurami z masła.Towarzyszy mu wspaniała świta: najwyżsi dostojnicy i arystokracja oraz kolejno, stosownie do hierarchii zajmowanych stanowisk, administracja kraju.Ooo, w orszaku kroczy nasz znajomy, Carong! Idzie tuż za Dalajlamą, odpowiednio do swej wysokiej rangi.W prawej ręce, jak wszyscy szlachetnie urodzeni, trzyma tlące się kadzidło.Przejęty czcią tłum stoi w zupełnym milczeniu.Słychać tylko dźwięki instrumentów, na których grają mnisi: obojów, trąb, kotłów i czyneli.Ten obraz jest jak wizja z innego świata, niezwykła, nierzeczywista, której poddajemy się nawet my, „trzeźwi” Europejczycy.W chybotliwym żółtym świetle lampek zdają się ożywać maślane figury, wyimaginowany podmuch wiatru kołysze egzotycznymi kwiatami, szeleści w fałdach wspaniałych szat bóstw, demon rozwiera paszczę – Bóg unosi rękę do błogosławieństwa.Czy i my ulegliśmy temu oszałamiającemu, niezwykłemu mirażowi? Dysk księżyca w pełni – symbol świata, któremu składany jest teraz hołd – śle uśmiech swym wiernym.Czy jest to znak przychylności bogów?Żywy Budda zbliża się.teraz przechodzi obok naszego okna.Kobiety zastygają w głębokim pokłonie, wstrzymując oddech.Tłum zamiera.Głęboko poruszeni chowamy się za pochylonymi plecami kobiet, próbujemy się bronić przed jakąś siłą, która wciąga nas w pole niezwykłej energii.Powtarzam sobie: przecież to dziecko, tylko dziecko.A przecież ma on tysiące wiernych, do niego płyną modlitwy przepełnione tęsknotą i nadzieją.W Lhasie czy w Rzymie – wszystkich ludzi łączy to samo pragnienie: znaleźć Boga i służyć mu.Przymykam oczy.Szept modlitw, niezwykła muzyka, woń kadzideł unosząca się w niebo.Dalajlamą zakończył swój obchód i znowu znikł w wielkim Cug Lag Khanie*.Żołnierze odeszli szczękając bronią.W tej samej chwili wielotysięczny tłum, jak obudzony z hipnozy, pogrąża się w chaosie.Gwałtowna zmiana nastoju wytrąca nas zupełnie z równowagi.Wrzaski, dzika gestykulacja.Ludzie pchają się, potrącają, padają, tratują się niemal na śmierć.Płaczliwie modlący się wierni, pogrążeni w głębokiej ekstazie, nagle zamieniają się w szaleńców.Natychmiast wkracza do akcji straż zakonna*.Są to olbrzymie chłopiska o twarzach pokrytych czarną farbą i ramionach wypchanych dla wzbudzenia trwogi.Bezlitośnie walą kijami w tłum.Świętym figurom maślanym grozi niebezpieczeństwo.Wszyscy zupełnie bez sensu tłoczą się wokół piramid.Słychać lament i płacz, ale razy są mało skuteczne.Zbity tłum pcha się natychmiast z powrotem w to samo miejsce.Wydaje się, że w ludzi wstąpiły demony.Czyżby to ci sami ludzie zaledwie przed chwilą chylili pokornie głowy przed dzieckiem? Teraz uderzenia batów znoszą jakby to było błogosławieństwo.Ponad głowami smolne łuczywa.Wrzaski bólu szalejącej masy.Tu jakaś poparzona twarz, tam jęki tratowanego.Już późna noc.Po takich przeżyciach nie można zasnąć.Przed zamkniętymi oczyma przesuwają się obrazy, jak pogmatwany, przygniatający sen.Z ulicy wciąż dobiegają wrzaski.W półsen z wolna sączą się dźwięki oboju.Ogarnia mnie smutek.Następnego ranka na ulicach pusto.Maślane figury uprzątnięte, ani śladu po pokorze i nocnej ekstazie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Na ulicy faluje kolorowy tłum w radosnym oczekiwaniu na procesję, a ja wraz z żoną Caronga sadowię się przy oknie.Gospodyni jest miłą, starszą kobietą, troszczącą się o gości.Jesteśmy szczególnie radzi, że dotrzymuje nam towarzystwa, objaśniając wszystko, co się dzieje.To co teraz widzimy, to zupełnie inny, nie znany nam świat, w który wprowadza nas swoim spokojnym, przyjemnym głosem.Z ziemi wyrastają tajemnicze dziesięciometrowe rusztowania.To na figury z masła* – wyjaśnia nasza przewodniczka.Te prawdziwe maślane dzieła sztuki, które mnisi lepią przez długie miesiące, zostaną ustawione na rusztowaniach tuż po zachodzie słońca.W klasztorach istnieją specjalne wydziały, gdzie szczególnie utalentowani mnisi, prawdziwi artyści, z niewiarygodną wprost cierpliwością ugniatają farbowane na przeróżne kolory masło, lepią z niego wieże i piramidy, modelują i ozdabiają je najdelikatniejszymi ornamentami.Setki tych godnych podziwu dzieł sztuki wystawione będą tylko przez jedną noc* wzdłuż ulicy, którą przeciąga procesja, a ich świetność i rozmiary świadczą o hojności arystokracji i najbogatszych rodów Lhasy.Każda figura kosztuje niemało i często musi być finansowana przez kilka rodzin.Ponieważ najpiękniejsza otrzymuje nagrodę rządową, wszyscy próbują się prześcignąć.Od kilkudziesięciu lat nagrodę uzyskują mnisi z klasztoru Gyü.Niebawem frontony wewnętrznego kręgu Parkhoru znikają, przysłonięte kolorowymi, trójkątnymi figurami.Wkoło tłoczy się nieprawdopodobna ciżba i zobaczenie czegokolwiek staje się wielkim problemem.Powoli zapada zmierzch.O zmroku wkraczają oddziały wojskowe Lhasy z kotłami i trąbami.Formują szpaler, powstrzymując napór dziesiątek tysięcy widzów, aby ulicą mogła przeciągnąć procesja.Szybko nastaje noc.Lecz oto zapala się morze płomyków i robi się jasno jak w dzień.Tysiące chybotliwych lampek maślanych, a pomiędzy nimi, gdzieniegdzie rażące oczy światło lampy gazowej.Ponad dachami wyrasta świecący dysk księżyca.W Tybecie piętnastego dnia każdego miesiąca zawsze przypada pełnia.Wszystko gotowe – zaczyna się wielkie święto.Tłum milknie i zastyga w oczekiwaniu.Bóg wznosi rękę do błogosławieństwaNadchodzi wielka chwila.Otwierają się wrota Katedry i powoli ukazuje się Dalajlama, młody Król-Bóg wspierany przez dwóch opatów.Pełen czci lud pochyla się do ziemi.Zgodnie z ceremoniałem wszyscy winni paść na ziemię, ale z braku miejsca jest to niemożliwe.Plecy tysięcy ludzi chylą się jak łan dotknięty podmuchem wiatru.Król-Bóg kroczy powoli, dostojnie wokół Parkhoru, zatrzymując się co chwila przed figurami z masła.Towarzyszy mu wspaniała świta: najwyżsi dostojnicy i arystokracja oraz kolejno, stosownie do hierarchii zajmowanych stanowisk, administracja kraju.Ooo, w orszaku kroczy nasz znajomy, Carong! Idzie tuż za Dalajlamą, odpowiednio do swej wysokiej rangi.W prawej ręce, jak wszyscy szlachetnie urodzeni, trzyma tlące się kadzidło.Przejęty czcią tłum stoi w zupełnym milczeniu.Słychać tylko dźwięki instrumentów, na których grają mnisi: obojów, trąb, kotłów i czyneli.Ten obraz jest jak wizja z innego świata, niezwykła, nierzeczywista, której poddajemy się nawet my, „trzeźwi” Europejczycy.W chybotliwym żółtym świetle lampek zdają się ożywać maślane figury, wyimaginowany podmuch wiatru kołysze egzotycznymi kwiatami, szeleści w fałdach wspaniałych szat bóstw, demon rozwiera paszczę – Bóg unosi rękę do błogosławieństwa.Czy i my ulegliśmy temu oszałamiającemu, niezwykłemu mirażowi? Dysk księżyca w pełni – symbol świata, któremu składany jest teraz hołd – śle uśmiech swym wiernym.Czy jest to znak przychylności bogów?Żywy Budda zbliża się.teraz przechodzi obok naszego okna.Kobiety zastygają w głębokim pokłonie, wstrzymując oddech.Tłum zamiera.Głęboko poruszeni chowamy się za pochylonymi plecami kobiet, próbujemy się bronić przed jakąś siłą, która wciąga nas w pole niezwykłej energii.Powtarzam sobie: przecież to dziecko, tylko dziecko.A przecież ma on tysiące wiernych, do niego płyną modlitwy przepełnione tęsknotą i nadzieją.W Lhasie czy w Rzymie – wszystkich ludzi łączy to samo pragnienie: znaleźć Boga i służyć mu.Przymykam oczy.Szept modlitw, niezwykła muzyka, woń kadzideł unosząca się w niebo.Dalajlamą zakończył swój obchód i znowu znikł w wielkim Cug Lag Khanie*.Żołnierze odeszli szczękając bronią.W tej samej chwili wielotysięczny tłum, jak obudzony z hipnozy, pogrąża się w chaosie.Gwałtowna zmiana nastoju wytrąca nas zupełnie z równowagi.Wrzaski, dzika gestykulacja.Ludzie pchają się, potrącają, padają, tratują się niemal na śmierć.Płaczliwie modlący się wierni, pogrążeni w głębokiej ekstazie, nagle zamieniają się w szaleńców.Natychmiast wkracza do akcji straż zakonna*.Są to olbrzymie chłopiska o twarzach pokrytych czarną farbą i ramionach wypchanych dla wzbudzenia trwogi.Bezlitośnie walą kijami w tłum.Świętym figurom maślanym grozi niebezpieczeństwo.Wszyscy zupełnie bez sensu tłoczą się wokół piramid.Słychać lament i płacz, ale razy są mało skuteczne.Zbity tłum pcha się natychmiast z powrotem w to samo miejsce.Wydaje się, że w ludzi wstąpiły demony.Czyżby to ci sami ludzie zaledwie przed chwilą chylili pokornie głowy przed dzieckiem? Teraz uderzenia batów znoszą jakby to było błogosławieństwo.Ponad głowami smolne łuczywa.Wrzaski bólu szalejącej masy.Tu jakaś poparzona twarz, tam jęki tratowanego.Już późna noc.Po takich przeżyciach nie można zasnąć.Przed zamkniętymi oczyma przesuwają się obrazy, jak pogmatwany, przygniatający sen.Z ulicy wciąż dobiegają wrzaski.W półsen z wolna sączą się dźwięki oboju.Ogarnia mnie smutek.Następnego ranka na ulicach pusto.Maślane figury uprzątnięte, ani śladu po pokorze i nocnej ekstazie [ Pobierz całość w formacie PDF ]