Pokrewne
- Strona Główna
- Dicker Joel Prawda o sprawie Harry'ego Queberta
- Harrison Harry Stover Leon Stonehenge (SCAN dal 950)
- Harrison Harry Rebelia w czasie (SCAN dal 701)
- Harrison Harry Zlote lata Stalowego Szczura
- Harry Harrison Stalowy Szczur idzie do wojska
- Harry Harrison Stalowy Szczur Spiewa Bluesa
- Harrison Harry Wojna z robotami (SCAN dal 1139
- Harry Harrison Planeta Smierci 4 (rtf)
- Rowling J K Harry Potter i wiezien Azkabanu
- Feliński Alojzy Boże coÂś Polskę
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- oh-seriously.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłoby jednak równie nikłe, jak od przelatującej mewy, na pewno więc nie mogłoby posłużyć do naprowadzania ognia.Ale przed dziobem maszyny wciąż wisiała oślepiająca kula ognia.Russell wiedziała, że to tylko złudzenie.W rzeczywistości niczego nie mogło być w powietrzu na jej kursie.Mimo to z trudem się opanowywała, żeby nie skręcić w bok.Należała do pilotów starszej daty, nie miała pełnego zaufania do skomputeryzowanych przyrządów samolotu, toteż instynkt jej podpowiadał, że gdyby ominęła hakiem strefę zagrożenia, i tak mogłaby później ręcznie naprowadzić maszynę na cel.Przeważyło jednak wojskowe wyszkolenie.Pozostała na kursie, zacisnąwszy tylko mocniej dłonie na drążku sterowym.Odległe eksplozje zalewały kabinę widmowymi błyskami.Raz i drugi smugi reflektorów przesunęły się po samolocie.Leciała wprost nad gromadę ustawionych na ziemi szperaczy.Serce zabiło jej mocniej.Mimo woli krzywiła się boleśnie, ilekroć baterie przeciwlotnicze w dole oddawały kolejną salwę.Bez wątpienia obserwatorzy namierzyli po odgłosie silników, że kieruje się nad miasto, bo ostrzał wyraźnie przybierał na sile.W słuchawkach, oprócz cichego popiskiwania ostrzeżeń radarowych, słyszała tylko sygnały dźwiękowe systemu nawigacyjnego i naprowadzającego.Oznaczały, że powinna zacząć schodzenie na pułap bombardowania.Przesunęła w dół dźwigienki gazu i delikatnie popchnęła drążek, opuszczając dziób samolotu.Baterie przeciwlotnicze strzelały zaciekle.W radiu panowała cisza.Niewidoczna dla radarów maszyna nie potrzebowała radiowego wsparcia, nie trzeba było zagłuszać meldunków nieprzyjaciela.Zbędna była również osłona myśliwców, a także komunikaty kontroli naziemnej śledzącej jej lot.Wystarczył jeden samolot, jeden pilot i dwie bomby.A chińska obrona przeciwlotnicza biła rekordy szybkostrzelności.Jaśniejszy rozbłysk na ziemi zaznaczył miejsce odpalenia samonaprowadzającego pocisku rakietowego, który w ciągu trzech sekund wszedł na trajektorię balistyczną.Ale jego czujniki podczerwieni także nie mogły namierzyć gazów wylotowych F-117.Dzięki zamontowanym w kadłubie silnikom ze specjalnymi układami chłodzenia spalin i rozłożystym płatom stateczników ogonowych maszyna prawie wcale nie zostawiała za sobą śladu cieplnego.Pocisk bezpiecznie eksplodował setki metrów nad ziemią.Nagły huk i lekkie zakołysanie maszyny natychmiast przykuły uwagę Russell.Zabrzmiało to tak, jakby rozpędzonym samochodem zawadziła o wielki wystający z drogi kamień.Ale nie zapaliła się ani jedna lampka alarmowa.Wskaźnik poziomu paliwa nadal monotonnie odmierzał ubywające litry benzyny.Lauren zaczerpnęła głęboko w płuca czystego tlenu z butli.Pewnie w osłonę trafił spadający odłamek, pomyślała, albo zderzyłam się z ptakiem spłoszonym przez kanonadę.Przed nią znów rozpościerało się gwiaździste niebo.Przeleciała przez strefę ostrzału.Kolejny elektroniczny sygnał przypomniał jej, że osiągnęła pułap tysiąca pięciuset metrów.Szybko wyrównała lot.Chwilę później inny pisk nakazał jej zmienić kurs, skręcić trzydzieści stopni w lewo.W słabym blasku gwiazd ujrzała w dole strzeliste kominy.Wiedziała, gdzie się znajduje.Stąd mogłaby sama naprowadzić maszynę nad cel i zrzucić bomby.Ale programiści precyzyjnie wybrali miejsce i czas odczepienia ładunków.Pierwsza bomba miała trafić w bramę hali, gdzie produkowano pociski artyleryjskie kalibru sto pięćdziesiąt pięć milimetrów.Przed budynkiem zwykle stały załadowane amunicją, gotowe do odjazdu ciężarówki.Stu-kilogramowa bomba powinna całkowicie zniszczyć rampę i plac załadunkowy.Druga natomiast miała wpaść przez szyb wentylacyjny do podziemnych bunkrów magazynowych.Russell nie miała wiele do roboty.Komputer powinien nawet otworzyć klapy przedziału bombowego przed zrzuceniem ładunków.Tylko wtedy zmieniona sylwetka samolotu mogła dać wyraźne echo radarowe, zatem przez kilka sekund Lauren miała być narażona na celny ogień obrony przeciwlotniczej.Odepchnęła od siebie myśli o zagrożeniu i skupiła się na widocznych w dole fabrycznych kominach.Komputer, dotąd naprowadzający na podstawie wskazań radaru czołowego, automatycznie przełączył się na dane z podobnego urządzenia pod brzuchem maszyny.Russell na wszelki wypadek oparła kciuk na przycisku ręcznego wyzwalacza bomb i wbiła wzrok w ekran.Kiedy wskaźnik odległości do pierwszego celu odliczył do zera, komputer pokładowy otworzył klapy i zwolnił uchwyty bomby.Samolot nawet się nie zakołysał, Lauren musiała tylko skorygować nieco wysokość.Układy naprowadzające bomby były sterowane przez niewidoczny promień laserowy strzelający spod dziobu maszyny.Na ekranie natychmiast wyświetliły się wskazania odległości do drugiego celu.Russell ledwie zdążyła je zauważyć, kiedy licznik pokazał zero i komputer zwolnił uchwyty drugiej bomby.Całą kabiną zalało nagle jaskrawe światło z ziemi.Po raz drugi Lauren wcisnęła przycisk wyzwalacza ułamek sekundy po tym, jak zadziałały układy automatyki.Klapy przedziału bombowego zamknęły się samoczynnie.Russell położyła maszynę w ciasny skręt i ściągnęła dźwignie gazu do oporu.Drugi jaskrawy błysk rozjaśnił niebo.Jeszcze zanim wyprowadziła samolot z nawrotu, zauważyła, że cały teren fabryki zbrojeniowej zamienił siew gigantyczne morze ognia.Wyrównała lot i nakierowała maszynę na kurs powrotny.W dole kolejne rozbłyski oznaczały wtórne wybuchy po eksplozji pierwszej bomby.Ale drugi cel, rejon podziemnych magazynów, nadal tonął w ciemności.Dopiero po chwili spostrzegła w blasku płonącej hali, że słupy czarnego dymu buchają z wylotów systemu wentylacyjnego z takim impetem, jakby były to rury wydechowe potężnego silnika spalinowego.Pospiesznie wcisnęła klawisz łączności i do dowództwa Czterdziestego Dziewiątego Dywizjonu Lotnictwa popłynął krótki impuls zakodowanego wcześniej meldunku o pomyślnym zakończeniu misji.Dopiero teraz mogła się rozluźnić, kierując maszynę z powrotem nad morze.Baterie przeciwlotnicze wokół Harbinu strzelały z jeszcze większą gorliwością, ale przed dziobem samolotu rozciągało się czyste, rozgwieżdżone niebo.NAD AMUREM, SYBERIA10 marca, 16.00 GMT (2.00 czasu lokalnego)Była pełnia księżyca i bezchmurne niebo.Nastała bardzo mroźna noc.Przez trzy godziny leżeli zagrzebani w śnieżnych zaspach na brzegu Amuru.Panowała jednak cisza i spokój.Nigdzie nie było widać Chińczyków.Kapitan John Hadley podniósł się pierwszy.Zaraz za nim wstała ze śniegu reszta grupy A jednostki sił specjalnych jedenastej armii amerykańskiej.Dziewięciu podoficerom i dwóm oficerom nie trzeba było wydawać komend.Szybko ustawili się półkolem, aby zapewnić sobie maksymalną siłę ognia, jaką tylko może dysponować dwunastu ludzi.Obaj porucznicy szybko zbliżyli się do Hadleya.W ciemności rozlegał się tylko chrzęst śniegu pod butami.Kapitan przyklęknął razem z nimi.- Musimy to załatwić jak najszybciej - powiedział szeptem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Byłoby jednak równie nikłe, jak od przelatującej mewy, na pewno więc nie mogłoby posłużyć do naprowadzania ognia.Ale przed dziobem maszyny wciąż wisiała oślepiająca kula ognia.Russell wiedziała, że to tylko złudzenie.W rzeczywistości niczego nie mogło być w powietrzu na jej kursie.Mimo to z trudem się opanowywała, żeby nie skręcić w bok.Należała do pilotów starszej daty, nie miała pełnego zaufania do skomputeryzowanych przyrządów samolotu, toteż instynkt jej podpowiadał, że gdyby ominęła hakiem strefę zagrożenia, i tak mogłaby później ręcznie naprowadzić maszynę na cel.Przeważyło jednak wojskowe wyszkolenie.Pozostała na kursie, zacisnąwszy tylko mocniej dłonie na drążku sterowym.Odległe eksplozje zalewały kabinę widmowymi błyskami.Raz i drugi smugi reflektorów przesunęły się po samolocie.Leciała wprost nad gromadę ustawionych na ziemi szperaczy.Serce zabiło jej mocniej.Mimo woli krzywiła się boleśnie, ilekroć baterie przeciwlotnicze w dole oddawały kolejną salwę.Bez wątpienia obserwatorzy namierzyli po odgłosie silników, że kieruje się nad miasto, bo ostrzał wyraźnie przybierał na sile.W słuchawkach, oprócz cichego popiskiwania ostrzeżeń radarowych, słyszała tylko sygnały dźwiękowe systemu nawigacyjnego i naprowadzającego.Oznaczały, że powinna zacząć schodzenie na pułap bombardowania.Przesunęła w dół dźwigienki gazu i delikatnie popchnęła drążek, opuszczając dziób samolotu.Baterie przeciwlotnicze strzelały zaciekle.W radiu panowała cisza.Niewidoczna dla radarów maszyna nie potrzebowała radiowego wsparcia, nie trzeba było zagłuszać meldunków nieprzyjaciela.Zbędna była również osłona myśliwców, a także komunikaty kontroli naziemnej śledzącej jej lot.Wystarczył jeden samolot, jeden pilot i dwie bomby.A chińska obrona przeciwlotnicza biła rekordy szybkostrzelności.Jaśniejszy rozbłysk na ziemi zaznaczył miejsce odpalenia samonaprowadzającego pocisku rakietowego, który w ciągu trzech sekund wszedł na trajektorię balistyczną.Ale jego czujniki podczerwieni także nie mogły namierzyć gazów wylotowych F-117.Dzięki zamontowanym w kadłubie silnikom ze specjalnymi układami chłodzenia spalin i rozłożystym płatom stateczników ogonowych maszyna prawie wcale nie zostawiała za sobą śladu cieplnego.Pocisk bezpiecznie eksplodował setki metrów nad ziemią.Nagły huk i lekkie zakołysanie maszyny natychmiast przykuły uwagę Russell.Zabrzmiało to tak, jakby rozpędzonym samochodem zawadziła o wielki wystający z drogi kamień.Ale nie zapaliła się ani jedna lampka alarmowa.Wskaźnik poziomu paliwa nadal monotonnie odmierzał ubywające litry benzyny.Lauren zaczerpnęła głęboko w płuca czystego tlenu z butli.Pewnie w osłonę trafił spadający odłamek, pomyślała, albo zderzyłam się z ptakiem spłoszonym przez kanonadę.Przed nią znów rozpościerało się gwiaździste niebo.Przeleciała przez strefę ostrzału.Kolejny elektroniczny sygnał przypomniał jej, że osiągnęła pułap tysiąca pięciuset metrów.Szybko wyrównała lot.Chwilę później inny pisk nakazał jej zmienić kurs, skręcić trzydzieści stopni w lewo.W słabym blasku gwiazd ujrzała w dole strzeliste kominy.Wiedziała, gdzie się znajduje.Stąd mogłaby sama naprowadzić maszynę nad cel i zrzucić bomby.Ale programiści precyzyjnie wybrali miejsce i czas odczepienia ładunków.Pierwsza bomba miała trafić w bramę hali, gdzie produkowano pociski artyleryjskie kalibru sto pięćdziesiąt pięć milimetrów.Przed budynkiem zwykle stały załadowane amunicją, gotowe do odjazdu ciężarówki.Stu-kilogramowa bomba powinna całkowicie zniszczyć rampę i plac załadunkowy.Druga natomiast miała wpaść przez szyb wentylacyjny do podziemnych bunkrów magazynowych.Russell nie miała wiele do roboty.Komputer powinien nawet otworzyć klapy przedziału bombowego przed zrzuceniem ładunków.Tylko wtedy zmieniona sylwetka samolotu mogła dać wyraźne echo radarowe, zatem przez kilka sekund Lauren miała być narażona na celny ogień obrony przeciwlotniczej.Odepchnęła od siebie myśli o zagrożeniu i skupiła się na widocznych w dole fabrycznych kominach.Komputer, dotąd naprowadzający na podstawie wskazań radaru czołowego, automatycznie przełączył się na dane z podobnego urządzenia pod brzuchem maszyny.Russell na wszelki wypadek oparła kciuk na przycisku ręcznego wyzwalacza bomb i wbiła wzrok w ekran.Kiedy wskaźnik odległości do pierwszego celu odliczył do zera, komputer pokładowy otworzył klapy i zwolnił uchwyty bomby.Samolot nawet się nie zakołysał, Lauren musiała tylko skorygować nieco wysokość.Układy naprowadzające bomby były sterowane przez niewidoczny promień laserowy strzelający spod dziobu maszyny.Na ekranie natychmiast wyświetliły się wskazania odległości do drugiego celu.Russell ledwie zdążyła je zauważyć, kiedy licznik pokazał zero i komputer zwolnił uchwyty drugiej bomby.Całą kabiną zalało nagle jaskrawe światło z ziemi.Po raz drugi Lauren wcisnęła przycisk wyzwalacza ułamek sekundy po tym, jak zadziałały układy automatyki.Klapy przedziału bombowego zamknęły się samoczynnie.Russell położyła maszynę w ciasny skręt i ściągnęła dźwignie gazu do oporu.Drugi jaskrawy błysk rozjaśnił niebo.Jeszcze zanim wyprowadziła samolot z nawrotu, zauważyła, że cały teren fabryki zbrojeniowej zamienił siew gigantyczne morze ognia.Wyrównała lot i nakierowała maszynę na kurs powrotny.W dole kolejne rozbłyski oznaczały wtórne wybuchy po eksplozji pierwszej bomby.Ale drugi cel, rejon podziemnych magazynów, nadal tonął w ciemności.Dopiero po chwili spostrzegła w blasku płonącej hali, że słupy czarnego dymu buchają z wylotów systemu wentylacyjnego z takim impetem, jakby były to rury wydechowe potężnego silnika spalinowego.Pospiesznie wcisnęła klawisz łączności i do dowództwa Czterdziestego Dziewiątego Dywizjonu Lotnictwa popłynął krótki impuls zakodowanego wcześniej meldunku o pomyślnym zakończeniu misji.Dopiero teraz mogła się rozluźnić, kierując maszynę z powrotem nad morze.Baterie przeciwlotnicze wokół Harbinu strzelały z jeszcze większą gorliwością, ale przed dziobem samolotu rozciągało się czyste, rozgwieżdżone niebo.NAD AMUREM, SYBERIA10 marca, 16.00 GMT (2.00 czasu lokalnego)Była pełnia księżyca i bezchmurne niebo.Nastała bardzo mroźna noc.Przez trzy godziny leżeli zagrzebani w śnieżnych zaspach na brzegu Amuru.Panowała jednak cisza i spokój.Nigdzie nie było widać Chińczyków.Kapitan John Hadley podniósł się pierwszy.Zaraz za nim wstała ze śniegu reszta grupy A jednostki sił specjalnych jedenastej armii amerykańskiej.Dziewięciu podoficerom i dwóm oficerom nie trzeba było wydawać komend.Szybko ustawili się półkolem, aby zapewnić sobie maksymalną siłę ognia, jaką tylko może dysponować dwunastu ludzi.Obaj porucznicy szybko zbliżyli się do Hadleya.W ciemności rozlegał się tylko chrzęst śniegu pod butami.Kapitan przyklęknął razem z nimi.- Musimy to załatwić jak najszybciej - powiedział szeptem [ Pobierz całość w formacie PDF ]