[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie jestem wściekła na ciebie.Idź już.- To dlaczego się nie uśmiechasz, jeśli nie jesteś wściekła? - Jej twarz wyrażała niepokój.Przyklęknęłam i przytuliłam ją mocno, po czym pocałowałam głośno w policzek.- Nie ufasz mi całkiem, prawda? - Odgarnęłam jej grzywkę z czoła.- Nie chcesz iść do domu ponieważ boisz się, że jestem na ciebie zła.Wiedziałam, że nie zrobiłaś tego celowo, więc nie jestem aż tak bardzo zła.Martwiłam się tylko o Freddiego, a kiedy się czymś niepokoję, wtedy wyglądam, jakbym się złościła.Ale już po wszyst­kim, w porządku?Skinęła głową.- Dobrze.W takim razie zmykaj, bo ci ucieknie autobus.Potem przyszła kolej na Whitney.Pojawiła się w towarzystwie swojej matki dziesięć minut po wyjściu Sheili.Nie miałam zamiaru robić aż tak wielkiej sprawy.Zamierzałam tylko z nią porozmawiać.Nie byłam zła.Tak jak mówiłam Sheili, martwiłam się głównie i trochę było mi wstyd przed panią Crum.Chodziło mi tylko o to, żeby uświadomić Whitney potencjalne niebezpieczeństwo całej sy­tuacji.Za to matka Whitney zrobiła z tego przestępstwo federalne.Wywnioskowałam, że Anton naświetlił jej sprawę przez telefon.Tak więc wpadła do szkoły, ciągnąc za sobą Whitney, jakby prowa­dziła małą dziewczynkę.Była to wysoka kobieta o mocno natapirowanych blond włosach.Natychmiast po wejściu do klasy zażądała, abym opowiedziała jej, co się wydarzyło.Wyjaśniłam najlepiej, jak potrafiłam.Wtedy ona odwróciła się do Whitney rozgniewana.Nie potrafiłabym rozgniewać się tak bardzo, nawet gdyby Freddie umarł.- Pani Blake? Pani Blake? - usiłowałam ją powstrzymać.- Porozmawiajmy przez chwilę.pani Blake? Anton także próbował odwrócić jej uwagę.- Pani Blake, może napije się pani kawy?Przez cały czas Whitney siedziała na jednym z malutkich krze­sełek i pochlipywała.Nie pamiętam już, jak udało nam się zmusić jej matkę, żeby się zamknęła, ale ostatecznie Anton zaprowadził ją do pokoju nauczy­cielskiego i poczęstował kawą.Dostała, co jej się należało.O tej porze w dzbanku mogła być tylko kawa, która stała tam od rana.Zostałyśmy same z Whitney.Czułam się trochę zażenowana faktem, że musiała słuchać rozmowy matki ze mną.Ona pewnie czuła się poniżona.Nie wiedziałam, co powiedzieć.Przyniosłam paczkę chusteczek i położyłam je na stole.Nie wiedziałam, czy mam ją przeprosić.Wymamrotałam coś, że pójdę powkładać do szafek prace dzieci, a ona tymczasem niech się uspokoi.Kiedy wróciłam, usiadłam przy niej i objęłam ją.Whitney odwróciła się w moją stronę i chwyciła mnie mocno.Pod nieoczekiwanym naporem jej ciała moje krzesło zachwiało się, lecz zdążyłam ją objąć; czułam, jak bardzo potrzebuje pociechy.- Posłuchaj, nie jest tak źle.- Odgarnęłam włosy z jej twarzy.- Ani Anton, ani ja nie gniewamy się aż tak bardzo.Wyprostowała się i sięgnęła po kolejną chusteczkę.- To miał być żart.- Wiem i dlatego nie jestem zła na ciebie.Nie chciałam pako­wać cię w takie kłopoty.Wierz mi, gdybym wiedziała, że sprawy tak się potoczą, nie dzwonilibyśmy do ciebie.- Och, moja mama wścieka się o wszystko.- Tak, ale nie było o co.Chciałam ci tylko powiedzieć, że musisz tutaj bardziej uważać.To nie są zwykłe dzieciaki i musisz zachować większą ostrożność.Przytaknęła mi i otarła łzy.- Dzieci takie jak Freddie nie wiedzą, co jest do jedzenia, a co nie.A Sheila jest jeszcze za mała, żeby zrozumieć, że nie powinna robić czegoś takiego.- Nie chciałam, żeby komuś coś się stało.- Wiem, kochanie.I tym razem nikt nie ucierpiał, ale mógł.To był tylko głupi, nie przemyślany żart.Whitney, lubię twoje poczucie humoru i to, w jaki sposób nakłaniasz dzieciaki do śmiechu.Tylko że to są inne dzieci i musimy poświęcić im więcej uwagi.Ujęła twarz w dłonie, wpatrzona w blat stołu.- Nigdy mi się nic nie udaje.Zawsze wszystko schrzanię.- Wiesz, że to nie jest prawda.Tylko w tym przypadku.- Mama mnie zabije.- Mama nie powinna się tym martwić.To sprawa między mną a tobą.Anton zajmie się twoją mamą, a jeśli mu się nie uda, też z nią pomówię.- Przykro mi, Torey.- Wiem.- Co będzie ze mną?- Nic.Whitney nie odrywała wzroku od stołu.Wciąż trzymałam dłoń na jej ramieniu i czułam ciepło jej ciała.Siedziałyśmy tak długą chwilę w milczeniu.- Torey, mogę ci coś powiedzieć?- Tak.Wciąż nie podnosiła wzroku.- To jest jedyne miejsce na świecie, w którym lubię być.Wszyscy mi przez to dokuczają.Stale mi gadają: Dlaczego ciągle tam siedzisz z bandą zwariowanych ludzi, pytają? Myślą, że ja też jestem zwariowana.Wiesz, nie tak śmiesznie szalona, ale tak naprawdę, umysłowo.Bo dlaczego chcę ciągle tu przychodzić?- W takim razie podobnie myślą o mnie i o Antonie.My też musimy być zwariowani.- Czy ludzie mówią ci to czasem? - Po raz pierwszy spojrzała na mnie.- Nie, ale podejrzewam, że wielu tak myśli.- Dlaczego jesteś tutaj?- Pewnie dlatego, że lubię uczciwe związki - uśmiechnęłam się.- A jak dotąd jedynymi ludźmi, którzy wydali mi się wystar­czająco uczciwi, są dzieci albo szaleńcy.Więc to jest chyba moje miejsce.Whitney skinęła głową.- Tak, mnie też się podoba, że wszyscy tutaj pokazują, co naprawdę czują.Dlatego jeśli cię ktoś nienawidzi, przynajmniej wiesz o tym.- Uśmiechnęła się słabo.- Zabawne, ale czasem te dzieci wydają mi się mniej zwariowane niż normalni ludzie.To znaczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl