[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tymczasem Denhoff od razu zemknął do Olchowa, zastałem go w doskonałym humorze,śpiewającego.104  Lach tam ti dy ry bum  podchwycił Paszowski  tak? Nie, śpiewa teraz  Góralu, czy ci nie żal , jest pewny, że mu Wodzewo skonfiskują i żebędzie musiał  odchodzić ze stron ojczystych. Gotów sobie to wyśpiewać, dalibóg!  rzekł Paszowski. Wprawdzie nie zaraz i nie zpowodu obecnych zawikłań, ale.panie mój.z nim kiepsko.Wroński pomyśli o tym, żenasz  Dziudzio , jak go nazywają panny, może wyjść z Wodzewa tak jak i ten góral  zgrabkami i kosą, w podartej guńce i boso.do wszystkich aniołów niebieskich i ziemskich. Co też pan przepowiada  oburzyła się Irena. Czy jest tak zle?. Jest coraz gorzej.Wodzewo ginie na galopujące suchoty.Jeżeli ten Wroński długojeszcze pobędzie, krach nastąpi prędko. Ja napiszę o tym do Dorci, niech ona wpływa na Denhoffa  rzekła Irena. To nic.On przekona się sam i wtedy przejrzy.Kiedy to nastąpi, nie wiem, ale jedynietaki argument może wywrzeć reakcję.Ryszard jest ślepy i nikt nie ma na nim wpływu podtym względem. A cóż będzie z pochodem narodowym?  spytał Turski. Siłą faktów zaniechamy, przy tym Denhoff mówił, że chciał wystąpić w kontuszu, alemu w nim nie do twarzy.Ciągle się o to sprzeczają z Dorą, ona stawia poważne powodyniemożliwości pochodu, on.jedynie kontusz.Naturalnie szarżuje po swojemu  mówiłMaryś. Czy byłeś tylko w Olchowie?  spytał starszy Turski. Nie, byłem jeszcze raz w Warszawie. W sprawie Denhoffa?. W osobistej, po Olchowie.Turski patrzył na syna surowo, nie ujrzał na jego twarzy gniewu, ani skruchy, lecz głębokotajony, żałosny smutek.Nie pytał o nic więcej.105 III.Nastał dzień święty, odczuty nie tylko przez ludzi, ale jakby i przez całą naturę.Dzieńwigilii Bożego Narodzenia.Biało i mrozno.Pola zawalone śniegiem, że tylko szarzeją nawidnokręgu ciemne zarysy chałup wiejskich zanurzonych w białych mgławicach.Las turowski szumiał cicho, jednostajnie pod mrozną sadzią, sosny dzwigały na sobiewielkie płachty śniegowe, które czasem opadając swym ciężarem sprawiały lekki, miękkiszelest.Tutaj lekkie mgły śnieżne z pól nie miały wstępu, natomiast drzewa porozumiewałysię z sobą błyskającymi wśród nich iskierkami drobnych kryształów.Gdy bór mocniejzaszumi, gdy następuje górna rozmowa czubów drzewnych, wówczas w lesie pada obfity,suchy śnieg niby siany przez olbrzymie sito, czasem ptak trzepocący się w koronach sosenwywołuje nagłą sypką lawinę.Zresztą cisza panuje tu uroczysta, jakby las oczekiwałzabłyśnięcia na niebie pierwszej gwiazdki, by swoim chrzęstem wznieść kolędę wigilijną.Tęmodlitewną, na bożnic skupioną ciszę zmącił nagle jakiś hałas, idący z głębin leśnychczeluści, przykry trajkot kołatek i w ślad za tym wrzaski ludzkich, podnieconych głosów.Marian Turski ścisnął mocniej strzelbę i przygotowany do strzału, czekał.Zbliża sięnagonka.Baczność!Turski patrzy przed siebie z zimną krwią, grozny, ale spokojny, jak potrzeba dlapomyślnego mordu.Zahuczały na linii gęste strzały, jednocześnie Maryś ujrzał pomykającego wśród pnidrzewnych lisa.Leśny zbój sunął jak ruda linia, śmigając zwinnie, wlókł kitę, nosem ostrymwęszył niebezpieczeństwo.Turski opanował myśliwską gorączkę, pozwolił zwierzęciuzbliżyć się dostatecznie.Buchnął strzał.Lis majdnął parę razy w konwulsyjnym skoku izarysował się rudą plamą na śniegu, rozciągniętą w martwym spokoju.Tuż za lisem, wbrewnaturze, sadził sprężyście bury szarak, Maryś położył go dubletem.Po czym ucieszonytrofeami pospiesznie nabijał strzelbę, gdy nagle zabrzęczało coś na drodze, poza nim.Zły zaniespodziewany.hałas odwrócił się gwałtownie i.skamieniał.Wszystka krew spłynęłaszybko do serca, które zaczęło nienaturalnie bić.Na gładkiej leśnej dróżce jechał strojnyzaprząg.Sanki małe, jak cacko, w nich jakiś obcy mężczyzna i.Maryla Korzycka.Ona, caław białych, puszystych futrach różowa i uśmiechnięta, żywo coś mówiła do stangreta,hamującego rozbiegane konie.Ujrzawszy Marysia tuż obok drogi, zbladła i zatrzęsła sięjakby z przerażenia.Jej towarzysz zauważył to, badawczo spojrzał na Turskiego.Mijali gowłaśnie.Wtem Maryla widocznie już otrzezwiona, skłoniła się głową młodzieńcowi, alezawołała prawie ostro: Pańskie strzały spłoszyły nam konie!Mignęły Marysiowi w oczach rozhukane cuganty, zdobne w bogate pióropusze, pensowawspaniała siatka, dżwięknęły głośne janczary i sanki popędziły naprzód, ginąc w mętnejperspektywie leśnej.Turski stał bez ruchu, tylko w uszach kołatał mu grozny głos Maryli:  pańskie strzałyspłoszyły nam konie  co to za wyrażenie  nam ? więc jej i temu zgarbionemu mamutowi,co przy niej siedział? Ach tak! to jej narzeczony, baron Poszyngier, milioner, a ja.jaspłoszyłem im konie.Maryś zaśmiał się, ale był to śmiech zdławiony, zgoła nienaturalny.Oprzytomniał, bootoczyli go myśliwi, winszując zdobyczy.Zaczerniało od ruchliwego mrowia naganiaczy.Paszowski wołał tubalnie: Osobliwość, panie mój! Zając na lisie leży, śmierć ich pogodziła.Ale sadzili na pana jakpo drucie, dobre strzały, do wszystkich aniołów niebieskich i ziemskich.A ja zabiłem jakieśstworzenie przedpotopowe, które już chciało mnie pożreć. Tato zabił kunę  odezwał się Teoś  duza, bo już starla. Ot, milczałbyś, jak nie ma czegoś mądrego do powiedzenia! Ale za to widziałem Dianę106 we własnej osobie, wprawdzie w najprzykładniejszej zgodzie z Akteonem, co jednak niedowodzi, że z czasem go przemieni w jelenia. I psyprlawi mu rlogi, ha, ha, ha!  śmiał się Teoś.Denhoff trącił Paszowskiego bezceremonii. Niech pan uważa.Turski  rzekł z naciskiem.Paszowski sapnął gniewnie: Więc niech ją sobie raz wyperswaduje.Dalibóg! co mu po niej, kiedy tam już inny nakwaterze i wstyd nawet, panie mój!Maryś udał, że nie słyszał, Denhoff zagadywał, aż rozeszli się na nowe stanowiska.Turski nic już nie zabił, nie uważał na śmigające szaraki, nawet w zakładzie, gdzie byłysarny, nie pozbył się swej apatii.Stawał na stanowisku biernie, patrzył na śnieżną przestrzeń,na sosny obłożone śnieżnymi runami i myślał, że są tak samo białe, jak Maryla w swychfutrach i tak samo chłodne.Przyszły mu do głowy dziwaczne refleksje nad życiem i jegowynikami.Dlaczego taka Maryla samą siłą uczuć i olbrzymich pragnień, jakie on dla niejżywi, nie należy do niego? bo i on jest dla niej tym jedynym, wybranym, ku któremu dąży jejcała istota, to się odczuwa, to ona idzie w inną stronę.Gna ją tam jakaś moc niepojęta, możewola rodziny, ale czyżby Maryla!.nie, prędzej tożsamość środowiska.Urosła, żyje ciągle wzatęchłej atmosferze przesądów niezdrowych i nie zwalczanych.Jej rodzina, będąca tylkoszlachecką z rodowodu, ale plutokratyczną ze stanowiska społecznego, uchodzi we własnymprzekonaniu za arystokrację i nasiąka zakaznymi dla siebie miazmatami.Z tego powoduMaryla, którą natura stworzyła.inną, ale wychowanie spaczyło, poszła oto w kierunkuprzeciwnym od swych marzeń, lecz odpowiedniejszym dla istnienia.Pchana siłą nawykówwytrwale całe życie w tej samej uperfumowanej nicości, tylko będzie zawsze łaknęła czegośinnego, co przeczuwa instynktownie w związku z człowiekiem kochanym [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl