[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hoover rozsiadł się wygodnie w swoim poRoju w hacjendzie! na Pulhoo i czekał na połączenie z Akado Nawet się nie rozebrał, miał nadal na sobie te same gumowe buty, w których odleciał z Ampis- A to pan, inspektorze1 Już pan wróciłW Hoover uśmiechnął się do hologramu szefa- WłaśnieBezceremonialnie zaczął z mozołem ściągać wysokie buty, aż poczerwieniał na twarzy z wysiłku- No i co? Chce pan złożyć meldunek?- Tylko notatkę - wysapał Hoover - Nie ma po co pisać raportów.Miał pan rację, tam się nic groźnego nie dzieje, a gubernator jest zbyt nerwowy Uspokoiłem go Kilku plantatorów kopraty, jak pan wie głównego składnika wszelkich leków i odżywek odmładzających, śni o nieśmiertelności Trudno się dziwić, ze wariują, bo toną w deszczu i nie mają na co wydać zarobionej ciężko forsy To wszystko- Dobra - westchnął Akado - W nagrodę za pomyślne wieści może pan dokończyć urlop1Zabrzmiało to ironicznie i inspektor wzruszył ramionami.Akado zniknął Hoover postał chwilę boso na środku salonu, potem włożył na powrót te same butv i pomaszerował do pawilonu z narzędziami Wyjechał stamtąd małą koparką i zabrał się do pracy Przez trzy godziny wrzucał ziemię do basenu, aż jej warstwa sięgała prawie metra Potem wszedł tam z łopatą, wyrównał ziemię i wyjął z wnęki pojemnik z sadzonkami kopraty otrzymanymi od Shore'a Rośliny posadził w równych rzędach, a potem odkręcił zawór wody i poszedł cos zjeśćGdy woda zrównała się z brzegiem basenu, zamknął jej dopływ Deszczownice, agregaty chłodzące i tunel zaciemniający nad basenem postanowił zrobić w najbliższych dniach Nie musiał się śpieszyć, zanim krzewy urosną ponad lustro wody, minie kilka tygodni Popatrzył na swoje dzieło Był zadowolonyMoże to śmieszne, ale postanowił żyć najdłużej, jak tylko się da, zwłaszcza ze od niedawna nie czuł się samotny1986SKLEP Z PŁYTAMIPan M.był miłośnikiem muzyki.Rzecz, sama w sobie raczej niegroźna, stała się bezpośrednią przyczyną tego, że znalazł się on na liście osób zaginionych i - co ważniejsze - nie odnalezionych.Żaden z naocznych świadków zniknięcia (byli bowiem tacy!) nie liczy na to, że pan M.kiedykolwiek się odnajdzie.Znajomi pana M.dodają jeszcze tajemniczo, iż nie wraca on z własnej woli.Zacznijmy jednak naszą opowieść od początku.Pewnego jesiennego wieczoru, takiego wieczoru na przełomie jesieni i zimy, gdy na miasto spada pierwsza mgła, a pod nogami szeleszczą ostatnie opadłe liście, i gdy latarnie uliczne rozsiewają mżący blask, podobne swym lśnieniem do wielkich choinkowych bombek, takiego więc wieczoru pan M., sześćdziesięcioletni, słusznej budowy mężczyzna (.kawaler), przechadzał się nadrzecznym bulwarem, paląc wonne cygaro i obserwując światła miasta odbite w ciemnej wodzie.O czym myślał? Tego nie wiemy, ale myśli te nie mogły być przykre, bo pan M.był człowiekiem obdarzonym przez los dobrym zdrowiem, małą fortunką i posadą w jednym z ministerstw.Nie, nie był nikim ważnym, po prostu urzędnikiem kancelistą.Z dóbr doczesnych miał jeszcze wielki zbiór płyt gramofonowych (o nich za chwilę) i kilku wypróbowanych przyjaciół, z którymi lubił spędzać wieczory.Stan kawalerski wybrał z rozmysłem i był z niego w pełni zadowolony.Tak więc żadne ponure myśli nie zaprzątały jego głowy.Ot, po prostu spacerował w grubym, jesiennym płaszczu, popielatym kapeluszu, rozkoszując się dymem cygara i rześkim powietrzem nadciągającej zimy.Pan M.do zawodu urzędniczego został przymuszony przez los.Z losem trudno jest walczyć, więc pan M.poszedł z nim na kompromis.Nie wiadomo, czy ten ostatni był z tego zadowolony, ale pan M.- tak.Marzyła mu się bowiem w młodości kariera kompozytorska, studiował nawet ten kierunek - z różnymi zresztą wynikami.Ale że młodość ma także inne prawa, więc pan M., ulegając im w stosownym czasie, zakochał się.Miłość jego została odwzajemniona i pan M.był najszczęśliwszym z ludzi.Kochał kobietę i muzykę - dwie najpiękniejsze rzeczy, jakie może człowiekowi ofiarować świat.Gdy szczęście zdawało się zupełne, dziewczyna poważnie zachorowała.Pan M., wówczas ubogi student na utrzymaniu ciotki megiery, musiał wybierać pomiędzy muzyką i ukochaną, i wybrał tę ostatnią.Rzucił konserwatorium i poszedł do pracy, by mieć za co leczyć swą wybraną.Życie, a raczej los, jeszcze raz pokazał panu M.pazury - mimo wysiłków jego i lekarzy ukochana nie tylko nie wracała do zdrowia, ale wprost przeciwnie - słabła, czuła się i wyglądała coraz gorzej, aż w końcu zmarła.Rozpacz pana M.nie miała granic, z kolei obawiano się o jego zdrowie, ale silne ciało przemogło ból duszy i pan M.wrócił do równowagi.Nie podjął studiów muzycznych, jego stypendium przyznano już zresztą komu innemu, więc pan M., wówczas młodzieniec dwudziestotrzyletni, otrzymał pracę w ministerstwie i tam przepracował sumiennie trzydzieści siedem lat.Teraz właśnie ten poważny urzędnik poważnego ministerstwa oddawał się rozkoszom przechadzki.Największą dumą pana M.była supernowoczesna aparatura muzyczna z przebogatą kolekcją płyt, których odtwarzanie i słuchanie stanowiło największą jego rozrywkę i przyjemność.Płytoteka pana M.znana była niemal całemu miastu, budziła zazdrość, podziw i złość [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl