[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdawałoby się, że siedzenie na pompejańskim krześle było czymś przechodzącym ludzkie siły, jakimś niezwykłym trudem, który musiał skończyć się postradaniem zmysłów.Przez jakiś czas zmagałem się z tym uczuciem, wreszcie opór mój zelżał.Nie od razu, lecz jakby pod nieprzezwyciężonym naciskiem (a nie pod wpływem pociągu, którego w danej chwili nie czułem) złożyłem głowę na ramieniu Dony Rity.Ciężar tej głowy musiał być przytłaczający, jej ramię jednak nie ugięło się ani się nie uchyliło.Nikły zapach fiołków wypełnił tragiczną pustkę mej głowy i byłem przekonany, że po prostu rozpłaczę się z wycieńczenia.Lecz oczy moje pozostały suche.Czułem tylko, że zsuwam się coraz niżej, niżej, aż uchwyciłem ją wpół, tuląc się do niej instynktownie, bez zastanowienia.Rita nie drgnęła przez ten czas.Tylko leciutki rytm oddechu świadczył o tym, że żyje.Zamknąwszy powieki wyobrażałem sobie, że pogrążyła się w myślach, że tonąc w jakiejś niewiarogodnej zadumie unosi się wraz ze mną ponad ziemię, w nieogarnione przestworza.Odległość musiała być olbrzymia sądząc po absolutnej ciszy - ogarnęło mnie uczucie wiekuistego spokoju.Miałem wyraźne wrażenie, że wszedłem w kontakt z nieskończonością, która prawie niedostrzegalnie wznosi się i opada, a przesycona jest ciepłą, delikatną wonią fiołków.Czułem, że jakaś ręka leciutko dotyka mojej głowy.A po chwili słuch mój pochwycił słabe, regularne uderzenia jej serca, szybkie i nieskończenie wzruszające w swym tajemniczym uporze, przenikające w głąb mego ucha - i wtedy szczęście moje stało się zupełne.Był to stan jak gdyby półsnu, połączony z uczuciem rozmarzenia.I wtedy to, zanurzony w wieczność czy w nieskończoność, ogarniającą mnie ciepłem i wonią fiołków, dosłyszałem ni stąd ni zowąd daleki, nieuchwytny odgłos dzwonka, który przeszył mnie zgrozą.Ten dźwięk rozwiał i unicestwił w jednej chwili wielkość przestworów.Poczułem, że świat zamyka się wokół mnie, ujrzałem ciemne ściany i głęboki mrok za szybami i spytałem znękanym głosem:- Czemu zadzwoniłaś, Rito?Taśma od dzwonka była w jej zasięgu.Nie poczułem, aby się Rita poruszyła.Odrzekła bardzo cicho:- Dzwoniłam, żeby wnieśli światło.- Nie potrzeba było światła.- Już czas - szepnęła tajemniczo.Gdzieś w głębi domu trzasnęły drzwi.Odsunąłem się od Rity czując się małym i słabym, jakby najlepsza cząstka mojego ja została mi wydarta i utracona na mwsze.Róża musiała się znajdować tuż za drzwiami.- To okropne - przemówiłem do cienia tkwiącego nieruchomo na otomanie na podobieństwo bóstwa.W odpowiedzi usłyszałem nerwowy, przyśpieszony szept:- powtarzam, że był już wielki czas.Zadzwoniłam bo nie miałam sił pana odepchnąć.Na chwilę wszystko zakręciło mi się przed oczami.Przez otwarte drzwi wpłynęło światło i weszła Róża wyprzedzając jakiegoś człowieka w zielonym, bajowym fartuchu, którego nigdy przedtem nie widziałem.Niósł na ogromnej tacy trzy gazowe lampy, przerobione z pompejańskich urn.Róża rozstawiła je w kilku punktach pokoju.W powodzi łagodnego światła postacie skrzydlatych młodzieńców i kobiet-motyli ukazały się znów na ścianach, sztuczne, wspaniale barwne i całkowicie nieświadome tego, co się działo w ich nieobecności.Róża poprawiła lampę postawioną na najbliższym kominku i spytała poufnie, zniżonym głosem:- Monsieur dîne?Zapamiętałem się w myślach, wsparłszy łokcie na kolanach i objąwszy głowę dłońmi, mimo to słowa jej doszły do mej świadomości.Zdałem sobie również sprawę z milczenia, które po nich nastąpiło.Wyprostowałem się i wziąłem na siebie odpowiedzialność za decyzję:- Niemożliwe.Wyruszam dziś na morze.Była to ścisła prawda, ale przypomniałem sobie o tym dopiero teraz.W ciągu ostatnich paru dni nie żyłem pamięcią, lecz wyłącznie wrażeniami, które pochłaniały mnie całego, niepokojąc i wyczerpując do najwyższego stopnia.Czułem się jak człowiek, którego toczyły morskie fale albo którego sponiewierał motłoch i który w swej bezsilnej niedoli zatracił poczucie rzeczywistości.Ale zaczynałem już przychodzić do siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl