Pokrewne
- Strona Główna
- Carter Stephen L. Elm Harbor 01 Władca Ocean Park
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (2)
- (ebook Pdf) Stephen Hawking A Brief History Of Time
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (2)
- Griffin Laura Tracers 02 Nie do opisania
- Richard Dawkins Bog urojony
- John Fowles Mantissa
- Corpus Caesarianum Wojna Aleksandryjska
- Andre Norton Opowiesci ze Swiata Czarownic t (2)
- Anne McCaffrey Smocze werble (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wywoz-sciekow.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeżeli ktokolwiek z nas będzie miał wizję - pomyślał Richie - to właśnie Bill.Pomylił się.- Cóż - wtrącił Ben.- Może to działało tylko na Indian; kto wie, czy nam to wyjdzie.- Tak.Najprawdopodobniej siedząc w tym dymie wszyscy potracimy przytomność i podusimy się - rzekł posępnie Stan.- I wtedy rzeczywiście wyjdzie nam to znakomicie.- Nie chcesz tego robić, Stan? - spytał Eddie.- I tak, i nie.- Westchnął.- Wiecie, myślę, że czasami robicie ze mnie wariata.- Spojrzał na Billa.- Kiedy?- A c-co byście p-p-powiedzieli, gdybyśmy zrobili t-t-to zaraz, t-t-teraz? - odparł Bill.Nastała długa chwila ciszy.W końcu Richie wstał, uniósł klapę klubowego domku i wpuścił do środka mętnawozłote promienie słońca.- Mam siekierkę - rzekł Ben, wychodząc wraz z Richiem.- Kto pomoże mi naciąć trochę zielonych gałęzi?Wszyscy zabrali się do roboty.3Przygotowania zabrały im około godziny.Nacięli cztery czy pięć naręczy małych zielonych gałązek, z których Ben usunął liście i grubsze gałęzie.- Będzie się dymiło, aż miło - powiedział.- Tylko nie wiem, czy uda się nam to zapalić.Beverly i Richie zeszli na brzeg Kenduskeag i w kurtce Eddiego (jego matka zawsze kazała mu ją zakładać, nawet w upalne dni; może padać - mawiała pani Kaspbrak - a jeżeli nałożysz kurkę, nie zmoczysz sobie skóry) znosili kamienie do klubowego domku.Richie powiedział do Bev: - Nie możesz tego zrobić, jesteś dziewczyną.Ben powiedział, że tylko wojownicy schodzili do dymnych jam, a nie ich squaw.Beverly zatrzymała się, patrząc na Richiego z mieszaniną rozbawienia i irytacji.Kosmyk włosów wyślizgnął się z jej końskiego ogona.Wysunęła dolną wargę i zdmuchnęła włosy z czoła.- Mogę cię pokonać, kiedy tylko zechcę, Richie.I dobrze o tym wiesz.- To niewaszne, panienko Scałlett! - rzekł Richie, wywracając oczy w jej stronę.- Jesteś dziewczynom i zawsze niom będziesz! Ni jezdeś wojofnikiem.- To będę wojowniczką - odparła Beverly.- A teraz, czy zaniesiemy te kamienie do naszego domku, czy mam zacząć cię nimi okładać po tej twojej zasranej łepetynie?- Pani sie spokoi, panienko Scałlett.Ja nie mam zasłanej łepetyny! - skrzeknął Richie, a Beverly zaczęła się śmiać tak mocno, że wypuściła z rąk skrawek kurtki Eddiego i kamienie wysypały się na ziemię.Kiedy je zbierali, Bev nadal łajała Richiego, a on odpowiadał jej wszystkimi głosami, jakie znał, i upajał się jej urodą.Choć Richie nie mówił poważnie, kiedy stwierdził, że z uwagi na jej płeć powinno się ją wykluczyć z udziału w ceremonii, Bill był w tym względzie niewzruszony.Stała na wprost niego, z dłońmi opartymi na biodrach i poczerwieniałymi policzkami.- Ani mi się śni, Wielki Billu! Albo zrobię to z wami, albo rezygnuję z członkostwa waszego klubu!Bill odrzekł spokojnie: - T-t-to nie tak, B-b-beverly, i d-dobrze o tym wiesz.Ktoś m-m-musi zostać tu n-na górze.- Dlaczego?Bill chciał odpowiedzieć, ale znowu się zaciął.Spojrzał na Eddiego, oczekując jego pomocy.- Chodzi o to, co powiedział Stan - odezwał się Eddie.- O dymie.Bill mówi, że to faktycznie może się stać - możemy potracić przytomność tam na dole.A potem umrzeć.Bill mówi, że wielu ludzi ginie w ten sposób w czasie pożarów.Nie umierają wskutek spalenia, tylko duszą się dymem.Oni.Teraz Bev zwróciła się do Eddiego: - No dobra.On chce, żeby ktoś został na górze na wypadek jakichś kłopotów? Eddie ponuro pokiwał głową.- A czemu to nie ty miałbyś zostać? Masz przecież astmę.Eddie nie odpowiedział.Ponownie odwróciła się do Billa.Inni stanęli obok nich z rękoma w kieszeniach i wzrokiem wbitym w końce butów.- To dlatego, że jestem dziewczyną, tak? O to chodzi?- B-b-b-b.- Nie musisz mówić - ucięła.- Po prostu pokiwaj głową albo potrząśnij przecząco.Twoja głowa się nie zacina, no nie? Czy to dlatego, że jestem dziewczyną?Bill z wahaniem pokiwał głową.Patrzyła na niego przez chwilę, jej usta drżały i Richie sądził, że Bev zaraz się rozpłacze, ale wybuchnęła: - Jeśli tak, to ja cię pieprzę! - Okręciła się na pięcie, by powieść wzrokiem po twarzach pozostałych, lecz oni odwrócili głowy przed jej palącym niczym radioaktywny promień spojrzeniem.- Jeżeli tak uważacie, to pieprzę was wszystkich! - Ponownie odwróciła się do Billa i zaczęła mówić szybko, zasypując go gradem słów: - To nie jest jakaś cholerna głupia gra, jak w policjantów i złodziei, ślepą babkę czy chowanego i wiesz o tym, Bill.Mamy to zrobić.To część tego.I nie zabronisz mi wziąć w tym udziału, dlatego że jestem dziewczyną.Rozumiesz? Lepiej, żebyś zrozumiał, bo jak nie, to odchodzę.Nie żartuję.Jak odejdę, to na dobre.Już nie wrócę.Jasne?Umilkła.Bill patrzył na nią.Wyglądało na to, że odzyskał wewnętrzny spokój, ale Richie był nadal zaniepokojony.Czuł, że jeżeli mieli jakąkolwiek szansę na zwycięstwo, znalezienie sposobów na pokonanie istoty, która zabiła George’a Denbrougha i inne dzieciaki, dotarcie do niej i zabicie jej, to teraz wszystko to zawisło na włosku.Siódemka - pomyślał Richie - to magiczna cyfra.Musi być nas siedmioro.Tak właśnie powinno być.Gdzieś zaśpiewał ptak, ucichł i zaczął śpiewać ponownie.- W p-p-porządku - stwierdził Bill, a Richie wypuścił oddech.- A-a-ale ktoś m-m-musi zostać na g-g-górze.K-kto chce t-t-to zrobić?Richie pomyślał, że zgłosi się do tego Eddie albo Stan, ale Eddie się nie odezwał.Stan stał pobladły, zamyślony i milczący.Mike założył kciuk za pas jak Steve McQueen w Poszukiwanym żywym lub martwym - i tylko jego oczy poruszały się to w jedną, to w drugą stronę.- N-n-no, dalej - powiedział Bill i Richie zdał sobie sprawę, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane - zrozumiał to po pełnej energii przemowie Bev i dostrzegł to w posępnej, zamyślonej, jakby nieco postarzałej twarzy Billa.To była część tego, być może równie niebezpieczna jak wyprawa, którą podjął wraz z Billem do domu przy Neibolt Street 29.Wiedzieli o tym.i żadne z nich się nie wycofało.Nagle był z nich bardzo dumny i był dumny, że mógł być z nimi.Po tylu latach, kiedy czuł się odrzucany, miał nareszcie prawdziwych przyjaciół.Nareszcie.Nie wiedział, czy nadal byli Frajerami, ale wiedział, że byli razem.Byli przyjaciółmi.Cholernie dobrymi przyjaciółmi.Richie zdjął okulary i z werwą przetarł je połą koszuli.- Wiem, co zrobić - powiedziała Bev i wyjęła z kamieni pudełko zapałek.Na wieczku widniały zdjęcia kandydatek do tegorocznego tytułu miss Rheingold, tak małe, że potrzeba by szkła powiększającego, aby móc się im przyjrzeć.Beverly zapaliła jedną zapałkę i zaraz ją zgasiła.Wzięła sześć następnych zapałek i dodała tę zużytą.Odwróciła się do chłopców plecami, a kiedy znów znalazła się twarzą do nich, z jej zaciśniętej pięści wystawało siedem końcówek zapałek.- Wybieraj - powiedziała, podsuwając dłoń do Billa.- Kto wybierze tę ze spaloną główką, zostaje tutaj i pilnuje, żeby pozostałym nic się nie przytrafiło.Bill zmierzył ją wzrokiem.- T-t-tak chcesz t-to zrobić, B-B-Beverly?Uśmiechnęła się do niego i ten uśmiech rozpromienił jej oblicze.- Tak, głupku, właśnie tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Jeżeli ktokolwiek z nas będzie miał wizję - pomyślał Richie - to właśnie Bill.Pomylił się.- Cóż - wtrącił Ben.- Może to działało tylko na Indian; kto wie, czy nam to wyjdzie.- Tak.Najprawdopodobniej siedząc w tym dymie wszyscy potracimy przytomność i podusimy się - rzekł posępnie Stan.- I wtedy rzeczywiście wyjdzie nam to znakomicie.- Nie chcesz tego robić, Stan? - spytał Eddie.- I tak, i nie.- Westchnął.- Wiecie, myślę, że czasami robicie ze mnie wariata.- Spojrzał na Billa.- Kiedy?- A c-co byście p-p-powiedzieli, gdybyśmy zrobili t-t-to zaraz, t-t-teraz? - odparł Bill.Nastała długa chwila ciszy.W końcu Richie wstał, uniósł klapę klubowego domku i wpuścił do środka mętnawozłote promienie słońca.- Mam siekierkę - rzekł Ben, wychodząc wraz z Richiem.- Kto pomoże mi naciąć trochę zielonych gałęzi?Wszyscy zabrali się do roboty.3Przygotowania zabrały im około godziny.Nacięli cztery czy pięć naręczy małych zielonych gałązek, z których Ben usunął liście i grubsze gałęzie.- Będzie się dymiło, aż miło - powiedział.- Tylko nie wiem, czy uda się nam to zapalić.Beverly i Richie zeszli na brzeg Kenduskeag i w kurtce Eddiego (jego matka zawsze kazała mu ją zakładać, nawet w upalne dni; może padać - mawiała pani Kaspbrak - a jeżeli nałożysz kurkę, nie zmoczysz sobie skóry) znosili kamienie do klubowego domku.Richie powiedział do Bev: - Nie możesz tego zrobić, jesteś dziewczyną.Ben powiedział, że tylko wojownicy schodzili do dymnych jam, a nie ich squaw.Beverly zatrzymała się, patrząc na Richiego z mieszaniną rozbawienia i irytacji.Kosmyk włosów wyślizgnął się z jej końskiego ogona.Wysunęła dolną wargę i zdmuchnęła włosy z czoła.- Mogę cię pokonać, kiedy tylko zechcę, Richie.I dobrze o tym wiesz.- To niewaszne, panienko Scałlett! - rzekł Richie, wywracając oczy w jej stronę.- Jesteś dziewczynom i zawsze niom będziesz! Ni jezdeś wojofnikiem.- To będę wojowniczką - odparła Beverly.- A teraz, czy zaniesiemy te kamienie do naszego domku, czy mam zacząć cię nimi okładać po tej twojej zasranej łepetynie?- Pani sie spokoi, panienko Scałlett.Ja nie mam zasłanej łepetyny! - skrzeknął Richie, a Beverly zaczęła się śmiać tak mocno, że wypuściła z rąk skrawek kurtki Eddiego i kamienie wysypały się na ziemię.Kiedy je zbierali, Bev nadal łajała Richiego, a on odpowiadał jej wszystkimi głosami, jakie znał, i upajał się jej urodą.Choć Richie nie mówił poważnie, kiedy stwierdził, że z uwagi na jej płeć powinno się ją wykluczyć z udziału w ceremonii, Bill był w tym względzie niewzruszony.Stała na wprost niego, z dłońmi opartymi na biodrach i poczerwieniałymi policzkami.- Ani mi się śni, Wielki Billu! Albo zrobię to z wami, albo rezygnuję z członkostwa waszego klubu!Bill odrzekł spokojnie: - T-t-to nie tak, B-b-beverly, i d-dobrze o tym wiesz.Ktoś m-m-musi zostać tu n-na górze.- Dlaczego?Bill chciał odpowiedzieć, ale znowu się zaciął.Spojrzał na Eddiego, oczekując jego pomocy.- Chodzi o to, co powiedział Stan - odezwał się Eddie.- O dymie.Bill mówi, że to faktycznie może się stać - możemy potracić przytomność tam na dole.A potem umrzeć.Bill mówi, że wielu ludzi ginie w ten sposób w czasie pożarów.Nie umierają wskutek spalenia, tylko duszą się dymem.Oni.Teraz Bev zwróciła się do Eddiego: - No dobra.On chce, żeby ktoś został na górze na wypadek jakichś kłopotów? Eddie ponuro pokiwał głową.- A czemu to nie ty miałbyś zostać? Masz przecież astmę.Eddie nie odpowiedział.Ponownie odwróciła się do Billa.Inni stanęli obok nich z rękoma w kieszeniach i wzrokiem wbitym w końce butów.- To dlatego, że jestem dziewczyną, tak? O to chodzi?- B-b-b-b.- Nie musisz mówić - ucięła.- Po prostu pokiwaj głową albo potrząśnij przecząco.Twoja głowa się nie zacina, no nie? Czy to dlatego, że jestem dziewczyną?Bill z wahaniem pokiwał głową.Patrzyła na niego przez chwilę, jej usta drżały i Richie sądził, że Bev zaraz się rozpłacze, ale wybuchnęła: - Jeśli tak, to ja cię pieprzę! - Okręciła się na pięcie, by powieść wzrokiem po twarzach pozostałych, lecz oni odwrócili głowy przed jej palącym niczym radioaktywny promień spojrzeniem.- Jeżeli tak uważacie, to pieprzę was wszystkich! - Ponownie odwróciła się do Billa i zaczęła mówić szybko, zasypując go gradem słów: - To nie jest jakaś cholerna głupia gra, jak w policjantów i złodziei, ślepą babkę czy chowanego i wiesz o tym, Bill.Mamy to zrobić.To część tego.I nie zabronisz mi wziąć w tym udziału, dlatego że jestem dziewczyną.Rozumiesz? Lepiej, żebyś zrozumiał, bo jak nie, to odchodzę.Nie żartuję.Jak odejdę, to na dobre.Już nie wrócę.Jasne?Umilkła.Bill patrzył na nią.Wyglądało na to, że odzyskał wewnętrzny spokój, ale Richie był nadal zaniepokojony.Czuł, że jeżeli mieli jakąkolwiek szansę na zwycięstwo, znalezienie sposobów na pokonanie istoty, która zabiła George’a Denbrougha i inne dzieciaki, dotarcie do niej i zabicie jej, to teraz wszystko to zawisło na włosku.Siódemka - pomyślał Richie - to magiczna cyfra.Musi być nas siedmioro.Tak właśnie powinno być.Gdzieś zaśpiewał ptak, ucichł i zaczął śpiewać ponownie.- W p-p-porządku - stwierdził Bill, a Richie wypuścił oddech.- A-a-ale ktoś m-m-musi zostać na g-g-górze.K-kto chce t-t-to zrobić?Richie pomyślał, że zgłosi się do tego Eddie albo Stan, ale Eddie się nie odezwał.Stan stał pobladły, zamyślony i milczący.Mike założył kciuk za pas jak Steve McQueen w Poszukiwanym żywym lub martwym - i tylko jego oczy poruszały się to w jedną, to w drugą stronę.- N-n-no, dalej - powiedział Bill i Richie zdał sobie sprawę, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane - zrozumiał to po pełnej energii przemowie Bev i dostrzegł to w posępnej, zamyślonej, jakby nieco postarzałej twarzy Billa.To była część tego, być może równie niebezpieczna jak wyprawa, którą podjął wraz z Billem do domu przy Neibolt Street 29.Wiedzieli o tym.i żadne z nich się nie wycofało.Nagle był z nich bardzo dumny i był dumny, że mógł być z nimi.Po tylu latach, kiedy czuł się odrzucany, miał nareszcie prawdziwych przyjaciół.Nareszcie.Nie wiedział, czy nadal byli Frajerami, ale wiedział, że byli razem.Byli przyjaciółmi.Cholernie dobrymi przyjaciółmi.Richie zdjął okulary i z werwą przetarł je połą koszuli.- Wiem, co zrobić - powiedziała Bev i wyjęła z kamieni pudełko zapałek.Na wieczku widniały zdjęcia kandydatek do tegorocznego tytułu miss Rheingold, tak małe, że potrzeba by szkła powiększającego, aby móc się im przyjrzeć.Beverly zapaliła jedną zapałkę i zaraz ją zgasiła.Wzięła sześć następnych zapałek i dodała tę zużytą.Odwróciła się do chłopców plecami, a kiedy znów znalazła się twarzą do nich, z jej zaciśniętej pięści wystawało siedem końcówek zapałek.- Wybieraj - powiedziała, podsuwając dłoń do Billa.- Kto wybierze tę ze spaloną główką, zostaje tutaj i pilnuje, żeby pozostałym nic się nie przytrafiło.Bill zmierzył ją wzrokiem.- T-t-tak chcesz t-to zrobić, B-B-Beverly?Uśmiechnęła się do niego i ten uśmiech rozpromienił jej oblicze.- Tak, głupku, właśnie tak [ Pobierz całość w formacie PDF ]