[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiatr rozwiał strzępy chmur, odsłaniając pełny biały księżyc wędrujący po niebie.Piorun uderzył u stóp wzgórza, zapaliły się drzewa w zagajniku.Dziewczyna złapała się za brzuch i zaczęła uciekać przez błoto, aż straciła z oczu wybrzeże.Zatrzymała się, a potem rzuciła się biegiem w kierunku granitowej wysokiej skały.Nie sądziła, że granit mógłby j ą ochronić, nie po tym, co widziała w zamku, miała tylko nadzieję, że magia nie dotrze do tej strony wzgórza.Wpadła głową naprzód w skalną szczelinę, objęła się rękami i modliła, jak nigdy przedtem.Gdy ktoś dotknął jej ramienia, krzyknęła i poderwała się na nogi, gotowa do ucieczki.Czyjaś dłoń zamknęła się na jej ramieniu, druga, duża, lecz łagodna, zakryła usta.— Cicho, dziewczyno, nie zrobię ci krzywdy.Jestem Valon z Zamku Harkenów.— Głos zamilkł.— Kiedy jeszcze był zamek.— Imrie przestała się szarpać, ręka zsunęła się z jej twarzy.— Kim jesteś?— Imrie.Imrie, siostrzenica Rosina, z Colmery.Wstałam.hałas.ciocia Melia się bała.widziałam zamek.co się stało? dokończyła, ciężko dysząc, gdy trzy inne sylwetki wyłoniły się z ciemności skalnej szczeliny.Rozpoznała jedną z nich.— Ty! — wrzasnęła Imrie, wściekła, i rzuciła się do magika.Wysoki młody mężczyzna stał między nimi, odepchnęła go.— Gdzie mój amulet, złodzieju?Sztukmistrz zamachał rękawami, cofnął się i zderzył ze swym uczniem.Obaj zaplątali się w rękawy i upadli.Pomrukując tryumfalnie, Imrie usiadła na brzuchu magika i chwyciła go za brodę.Stojący za nią wysoki młody mężczyzna ciskał przekleństwa, uczeń krztusił się ze śmiechu, a Valon złapał Imrie i magika, uniósł ich w powietrze i potrząsnął.— Uspokójcie się wreszcie! — nakazał głosem nie znoszącym sprzeciwu.Wszyscy zamilkli, i wtedy Imrie usłyszała, iż grzmoty ustały.Z miny Valona wywnioskowała, że wcale nie było to dobre.— Teraz zejdą na brzeg — szepnął kapitan, prawie do siebie.— Przybędą i opanują Dolinę Harkens.— Kto? — odszepnęła Imrie.Valon puścił ją, ale wciąż trzymał magika.— Żądam.— zapiszczał kuglarz, a Valon znów nim potrząsnął.Coś upadło na ziemię.Młody człowiek schylił się i podniósł łańcuszek na szyję i małe puzderko.— To należało do mamy — powiedział, oglądając puzderko w świetle księżyca.Błyszczało.— To puzderko mamy.— Nagle zaszlochał i odwrócił się do magika, gdy Imrie wzięła łańcuszek z jego rąk.— To moje! — krzyknęła.— Gdzie mój amulet?— Dość, Ryle — nakazał szorstko Valon i zaraz dodał: — Wasza Wysokość.— Młody człowiek przestał płakać.Valon postawił magika na ziemi.— Muszę zobaczyć, co się dzieje na wybrzeżu.Z nim policzymy się później.Może panicz zechce go popilnować? I chłopaka?Ryle chwycił miecz i rozstawił nogi.Wyglądał na kogoś, kto umie się posługiwać bronią; magik, cicho pomrukując, usiadł.— Wasza Wysokość? — zapytała Imrie słabo.— A ty, dziewczyno, pójdziesz ze mną— powiedział Valon.— Nie zostawię was obojga z magikiem, bo w ciągu minuty zostałoby z niego żarcie dla psa.Już!Pospieszyła za nim, zagryzając wargę.Powstrzymywała pytania, które chciała zadać.Kiedy zeskoczył na ziemię, zrobiła tak samo i oboje zsunęli się z wzniesienia.Za zasłoną dymu z płonących drzew osada Pessik lśniła jak rozżarzone węgielki w palenisku; zamek był ciemną ruiną.Płomienie pożarły maleńką flotę rybacką.Dalej, na wybrzeżu, widać było jakiś wielki ciemny kształt.Pobłyskiwały w nim światła, szereg dużych cieni przesuwał się w kierunku lądu.Dotarły do plaży, ale się nie zatrzymały; kanciaste, zdeterminowane potwory morskie obiegły wybrzeże.Imrie krzyknęła.Z oddali dobiegał głuchy odgłos, jakby obijały się o siebie skały.Potwory dotarły do Pessik i przeszły przez kamienne ruiny lekko jak przez trawę.Jeden z nich rzucił płomień na chatę; chata zniknęła.Parę minut później kilka potworów doszło do Zamku Harkenów, inne ruszyły drogą do Colmery.Valon zaklął i odczołgał się w tył, Imrie przesunęła się za nim.— Co się dzieje? — szepnęła, kiedy już wstali i ruszyli w stronę skały.— Nie wiem — odparł i znów zaklął.Ryle dobrze się spisał: związał magika i jego ucznia ich własnymi rękawami.Za nimi zgromadził stos grzebieni, kolczyków, haftowanych torebek i innych pięknych łupów.Wygląda na zadowolonego z siebie, pomyślała Imrie, przypominając sobie, jak go pchnęła.Valon zmarszczył brwi.— Pozbieraj te rzeczy — nakazał.— Do diaska, chłopcze, wróg się na nie natknie i natychmiast nas znajdzie.Wasza Wysokość.Ryle wyprostował ramiona.— Sądzę, że powinieneś mi okazywać więcej szacunku — powiedział.— Jestem teraz panem Ryle.— Przyjacielu, jeśli się nie pośpieszysz, zostaniesz panem Padliną dla kruków — odparł Valon.— To, co zniszczyło zamek i Pessik, idzie w tę stronę, i to szybko.Zbieraj te błyskotki, musimy się ukryć.— Ukryć? — powtórzył Ryle.— To straszne — oświadczyła Imrie.— Wielkie morskie potwory, które potrafią pływać i pełzać samodzielnie, i strzelać ogniem, i niszczyć budynki, i idą w kierunku.— Przerwała, ścisnęło jaw żołądku.— W kierunku Colmery — dodała i odwróciła się, żeby biec.Valon chwycił ją, objął ramionami.— Sza — powiedział.— Słuchaj.Pohukiwania potworów nagle stały się głośniejsze.Imrie zdążyła jedynie zobaczyć, jak jeden z nich wspina się na wzgórze, zasłaniając niebo.Potem Valon podniósł ją i pobiegł w głąb szczeliny.Drapała go i krzyczała, ale on zasłonił jej usta ręką.Tunel ostro skręcił, zniknęło nawet blade światło.Nie było już słychać potworów.— Nie pomożesz Colmerze — wysapał w biegu Valon.Na szyi czuła jego gorący oddech.— Dziewczyno, nie możemy im pomóc.Droga wydawała się bardzo długa.W końcu Valon zatrzymał się i postawił ją na ziemi.Imrie pomyślała o zmęczonym uśmiechu cioci Melii, o czystym śmiechu Tiba.Oparła się o chłodną, wilgotną skałę, wtuliła głowę w ramiona.Pozostali dochodzili do siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl