[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie umiemy jej pomóc.Możemy co najwyżej mieć nadzieję, że wróci.- Czy grozi jej duże niebezpieczeństwo?- Gdy człowiek w pojedynkę mierzy się z sępem, jest albo głupcem, albo samobójcą.Ona jedna w całym imperium ma szansę przeżyć takie spotkanie.Jak dotąd zawsze miała szczęście.- Nie lubi o tym mówić, ale na pewno zabiła już wiele sępów.Wciąż wydaje jej się, że za mało.ale ja wiem, że w całej historii Szereru nikt i nic nie było dla tych skrzydlatych większą klęską, niż jej obecność w Górach.Baylay powstał, wziął miecz i bez słowa ruszył śladem dziewczyny.- Baylay!Nie odpowiedział.Szybko pokonywał strome, skaliste zbocze.Uniósł oczy ku niebu i wypatrywał małej plamki.Nie była daleko.Zdwoił wysiłki.Czasem pomagał sobie rękami.Gdy widział, że ma przed sobą kawałek w miarę wygodnej drogi, unosił głowę i szukał sępa.Potem znów patrzył pod nogi.Wreszcie, gdy uniósł oczy, nie znalazł ptaka na poprzednim miejscu.Był niżej, znacznie niżej.Zataczał złowrogie kręgi na grupą wielkich, oddalonych może o ćwierć mili skał.Baylay przyspieszył jeszcze bardziej.Po lewej ręce otwarła się szeroka szczelina.Ruszył wzdłuż niej.W pewnej chwili dostrzegł, porzucony wśród kamieni, bury kaftan, nieco dalej kołczan i rozsypane strzały.Potem zobaczył dziewczynę.Biegła pod górę tak szybko, że aż przystanął zdumiony.Długi, lekki krok niósł ją, zdałoby się, ponad nierównymi skałami, przez powietrze.Jak kozica, skacząc z kamienia na kamień, zaczęła pokonywać stos złomów skalnych, nad którym krążył sęp.Ptak zatoczył jeszcze jedno duże koło - i poszybował ku ziemi.Baylay biegł, walcząc z bólem rozsadzającym płuca.Nagle, czując jakieś dziwne, niezwyczajne przerażenie, zaczął krzyczeć szybko i głośno:- Kara! Na Szerń! Kara!Sęp zniknął z pola widzenia i Dartańczyk odczuł natychmiastową ulgę, ale jeszcze przez długą chwilę miał przed oczami obraz jego, szeroko rozpostartych, skrzydeł.Było w tym widoku coś niesamowicie podłego i groźnego.Wdrapywał się na poszarpane, nieprzyjaźnie spiętrzone skały.Wreszcie stanął na szczycie rumowiska i zastygł w bezruchu.Sęp i dziewczyna stali naprzeciw siebie, u stóp ogromnego stosu głazów.Półnaga Karenira trzymała napięty łuk, ale ramiona jej drżały.Niezgrabnie rozkraczone na ziemi ptaszysko, mówiło niewyraźnym, szczękliwym głosem.Słowa były grombelardzkie i Dartańczyk nie rozumiał ich, ale uczuł nowy przypływ trwogi, tak silny, że nogi ugięły się pod nim.Karenira stała nieruchomo, walcząc najwyraźniej z takim samym lękiem.Baylay widział wyszczerzone, kurczowo zaciśnięte zęby.Ledwie ją poznawał.Jej oczy, zwykle obce i nie pasujące do twarzy, były teraz wręcz niesamowite.Głos sępa rozbrzmiał znowu, głośniej i wyraźniej.Baylay ujrzał, jak dziewczyna cofa się o krok, potem znowu.Nagle opadła na kolana, prawie płacząc.Ale łuku nie wypuściła.Widział, nie potrafiąc wykonać żadnego ruchu, grę mięśni na jej twarzy.Nagle krzyknęła, ale było to bardziej jak ochrypłe wycie zwierzęcia.Sęp poruszył skrzydłami i wyciągnął długą szyję.Karenira krzyknęła jeszcze raz, po czym płynnie przyciągnęła cięciwę do ucha i wypuściła strzałę.Ptak zaklekotał dziobem, zacisnął go na sterczącym z piersi drzewcu i przewrócił się, łopocząc skrzydłami.Potem znieruchomiał.Baylay nagle odzyskał władzę w ciele.Zdumiony i przestraszony spostrzegł, że klęczy na szarobrunatnym kamieniu, a nogi ma jak z ołowiu.Zerwał się ciężko.Zbiegł do niej, pochwycił w ramiona i przycisnął do piersi.Oddychała z wysiłkiem.- To.to nie są moje oczy.- powiedziała wreszcie półprzytomnie, z wysiłkiem.- Gdybym miała własne.on znalazłby przez nie drogę.tak, jak wtedy.Pocałował ją we włosy, potem w usta.Ciągle jeszcze nie mogła dojść do siebie, wziął ją więc na ręce, choć opierała się słabo.Starzec patrzył na nich ze szczytu rumowiska i uśmiechał się smutno.Rozdział XVIIlara.była dla niego już tylko obowiązkiem.Pojął, że tak jest.I nienawidził się za to.Gdybyż choć wiedział, czemu tak się stało! Ale nie wiedział.Nie rozumiał.Karenira? - zapewne, pokochał ją.Ale jak siostrę.Jak przyjaciela.Przynajmniej tak sądził dotąd.Co takiego zaszło?Nie wiedział.Ilarę już raz utracił.Gdy odeszła.Postanowił stać się mężczyzną - dla niej.Ale środki przysłoniły chyba cel.Cały wysiłek z jakim dążył do, obcego przecież swej naturze, celu był po to, by udowodnić.no właśnie, co? Że wcale nie o miecz chodziło? Że żądania, jakie mu stawiała, byty bezzasadne? Bo pomimo, iż się zmienił - ona nadal go nie chce? tak.Właśnie to chciał chyba udowodnić! Teraz stracił ją po raz drugi.Bo czuł, że idzie na ratunek ze względu na siebie - nie na nią.Bolało go to.Nie widział już dla siebie miejsca w tej całej.zabawie.Przestraszył się tego słowa i znów poczuł obrzydzenie do samego siebie.Zabawa, gra.Oto, co zostało.Ale wciąż się łudził.Chciał, chciał wierzyć.Myślał, a zaraz potem odrzucał te myśli, ronił łzy rozpaczy nad losem ukochanej kobiety, pozował na przybitego wmawiając sobie, że to wcale nie poza, że to właśnie, spod skorupy obojętności, wyrywa się prawdziwa dusza, prawdziwe uczucie.Nie umiał sobie powiedzieć wprost, że.Nie potrafił wypowiedzieć myśli głośno i do końca.Wreszcie sam już nie wiedział, jak jest naprawdę.W końcu.wszystko było tak nierzeczywiste.On - dartański magnat z mieczem, w grombelardzkich górach; przy nim - tajemniczy, groźny w swym majestacie, przebijającym spod płaszcza zwyczajności, mędrzec; i jeszcze - dziwna kobieta: głupia i błyskotliwa zarazem, próżna i bezinteresowna, pociągająca i odpychająca.Nierealne.To wszystko było nierealne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl