[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szukała w pamięci nazw gwiazdozbiorów, wiodących konnych łuczników przez Równiny.Topór - końcem styliska wskazujący północ.Rumak.Strzała.Wstała i ubrała się cicho.Lekkim, śmigłym krokiem pożerała przestrzeń.Łubie rytmicznie obijało biodro, kołczan tłukł się na plecach.Równy, głęboki oddech, szeroko płynął przez ciemność.Uwolni mu ją.Odda.I odejdzie.Wkrótce dotarła do owego pasma łagodnych, niewysokich wzniesień, za którymi, minionego ranka, zniknął Dorlan.Osiągnęła ich szczyt i zatrzymała się, by odpocząć.Po drugiej stronie, zalana światłem gwiazd i księżyca, rozciągała się kolejna równina.Karenira nie zdołała dojrzeć nic, co mogłoby być siedzibą Brula.Jednak Dorlan - poszedł wprost na wschód.Popatrzyła w niebo i zrobiła tak samo.Nogi poniosły ją w dół - równo, lekko i szybko.Biegła wytrwale tak długo, aż natknęła się na przysadzistą, zupełnie czarną kupę gruzów, która kiedyś była zamkiem Przyjętego.Ruiny piętrzyły się przed nią, coraz większe i masywniejsze, w miarę, jak się do nich zbliżała.Było cicho, zupełnie cicho.Lecz w tej ciszy obalone baszty i ranne śmiertelnie mury, zdawały się jęczeć bezgłośnie.Pokonane, zmiażdżone, były tym groźniejsze - że martwe.Rozkładający się trup olbrzymiej budowli był wstrętny i obrzydliwy, a nade wszystko.straszny.Nie wiedziała czemu, ale cisza rozwalonej warowni nie była do końca ciszą, a martwota - martwotą.Zamek.wciąż jeszcze konał.Wyjęła swój łuk, nałożyła strzałę na cięciwę.Powoli ruszyła ku szczelinie, zdającej się prowadzić do wnętrza gruzów.Drżała.Cisza.W gęstym mroku, nie widziała prawie nic.Pomagał instynkt, wyrobiony w ciągu lat.Drogę wybierała na oślep, potykała się często, czasem po omacku omijała większe jakieś zwały gruzu.Miała doprawdy bardzo wiele szczęścia, że nie wpadła w którąś z dziur, ziejących w posadzkach.Zaczęła forsować jakieś schody - ale cofnęła się, w porę pomyślawszy, że na pewno są zarwane.Zawróciła.Mijała komnatę za komnatą, korytarz za korytarzem.Gdzieniegdzie, przez roztrzaskany strop lub popękane ściany, widać było gwiazdy.Stanęła.- Brule!Krok naprzód.- Brule!.Głos uwiązł w gardle.Odwaga opuściła ją nagle, usiadła pod okrytą mrokiem ścianą.Oddychała nierówno.Ciemność wydawała się gęstnieć.Prawdopodobnie było to złudzenie, ale wystraszona dziewczyna nie umiała już myśleć spokojnie.Przemknęło jej przez głowę, że ciemności gęstnieją za sprawą potężnych jakichś Formuł, szeptanych przez Przyjętego - i wpadła w panikę.Wiedziała już, że nie podoła zadaniu, które lekkomyślnie przyjęła na siebie.chciała tylko wynieść z tego głowę.Poderwała się - i pobiegła na oślep.Biegła jak obłąkana, wpadając na ściany, utykając w szczelinach, potykając się, przewracając.Wreszcie zawadziła ramieniem o futrynę na pól wyrwanych drzwi, było to tak, jakby ktoś szarpnął ją za ramię.Upadła na zimne płyty posadzki i przywarła do nich całym ciałem, czekając na ból.uderzenie.czy śmierć.Nic takiego nie nastąpiło.Ale Armektanka nie chciała.i nie mogła się podnieść.Leżała do rana.W szarym świetle świtu ruiny zamku przestały być groźne.Były - nareszcie - naprawdę ciche i martwe.Wstała, odnalazła upuszczony łuk i zagryzając usta, ruszyła powoli przed siebie.W półmroku majaczyły kontury popękanych kolumn; przez dziurę w rozłupanej ścianie, widać było olbrzymią, szaroczarną kupę gruzów.Przeskoczyła, ziejącą w podłodze, szeroką szczelinę.Wracała pewność siebie; ogarnął ją wielki wstyd, że zhańbiła się w nocy tak ogromnym strachem.Podeszła do skraju, urywającej się nagle przy zburzonej ścianie, podłogi i spojrzała w dół.Leżała tam gęsta, wilgotna ciemność.- Brule! - zawołała głośno i odważnie.- Pokaż się.Czekam.Cisza.- Brule!Zawróciła.Przemierzała rozwalone komnaty, przeskakiwała liczne zwały gruzu.Powoli zaczęło do niej docierać, że zamek jest opuszczony.- Brule! Nie chcę z tobą walczyć, słyszysz? Musimy porozmawiać!Zbiegła po resztkach popękanych schodów i stanęła u stóp ruin.- Brule!Powoli okrążała gigantyczne rumowisko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl