[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ganapati, Vivekananda, święty Franciszek, Budda, Siwa Nataradża.Wokół umywalki wiszą pocztówki z brytyjskimi widokami.Hyde Park Corner, jezioro Windermere, popołudnie w New Forest, Balmoral z lotu ptaka.Gdzieś spomiędzy natłoku twarzy wygląda zbiorowa fotografia wycięta z periodyku „The Harvest”, przedstawiająca misjonarską herbatkę w Hampstead Heath.Pan i pani Macfarlane są ledwo widoczni między postaciami w półtonach.Stoją z tyłu, trzymając w dłoniach filiżanki na spodeczkach.Przez kilka minut Robert leży na wznak z rękami pod głową i wpatruje się w swój gwiazdozbiór.Kiedyś wymyślił sobie zabawę.Mruży oczy albo otwiera je i zamyka bardzo szybko, a wtedy twarze z fotografii zamazują się i nakładają na siebie, dając początek twarzom nowym, jeszcze ciekawszym, jeszcze bardziej fascynującym.Zaczyna się bawić, ale po chwili przypomina sobie, że jeśli dziś chce trochę zarobić i wrócić punktualnie na ósmą, musi zaraz wyjść.Podrywa się z łóżka, staje przed prostokątem lustra zawieszonego na drzwiach i starannie przyczesuje gęste włosy.Potem nakłada na palce odrobinę wosku, przesuwa dłońmi po włosach i znów sięga po grzebień.Gdy odwraca głowę, promień światła wydobywa z lśniącej czerni delikatny miedziany poblask.Robert zrzuca sandały, wkłada skarpetki w romby, spod łóżka wyciąga parę czarnych skórzanych butów.To ciężkie, starannie wykonane buty, rzadko widywane na hinduskich stopach, a już nadzwyczaj rzadko na stopach przedstawicieli niższych klas.Zastanawia się nad krawatem i kołnierzykiem, ale że czas nagli, rezygnuje z tego pomysłu.Zbiega ze schodów i śmiga do wyjścia, odprowadzany karcącym spojrzeniem kobiet w saloniku.Na ulicy przystaje jeszcze przed podwójnymi drzwiami kościoła, nad którymi widnieje łuszczący się napis:NIEZALEŻNA SZKOCKA MISJA DLA POGANFalkland Rd.Bombaj.Indie Pastor - wielebny A.J.Macfarlane„Czyż pozwolimy im umrzeć w ciemności, skoro samipoznaliśmy światło Boga?”Część tekstu jest nieczytelna, zapaćkana czerwoną i żółtą farbą, pozostałościami po ubiegłorocznym święcie Holi, kiedy to rozbawieni Hindusi omal nie wzięli misji szturmem (w nastroju zabaw)’, ma się rozumieć).Robert wyjmuje coś z kieszeni.Zegarek na rękę z brązowym skórzanym paskiem.Ukradkiem spogląda przez ramię, by się przekonać, czy żadne z Macfarlane’ów nie wyszło za nim, zakłada zegarek na przegub, chucha na tarczę i poleruje ją o spodnie.Teraz jest gotów.Jego wyjściowy wizerunek jest kompletny.Miody, elegancki mężczyzna wkracza na swoje terytorium.Bobby Piękniś, książę najbardziej znanej spośród dzielnic czerwonych latarni, bagna moralnego Indii: Falkland Road.Falkland Road przechodzi wieczorną transformację od chaosu dnia do chaosu nocy.Zmiana rytmu jest subtelna, być może nawet niewyczuwalna dla postronnego obserwatora.Uliczni przekupnie ciągle odbywają swój mozolny marsz w górę i w dół ulicy, oferując lodowatą wodę, owoce, przekąski i bidi.Ręczne wózki, dwukółki, rowery i czarne auta z przeraźliwie dźwięczącymi klaksonami ciągle torują sobie drogę wśród posępnego tłumu, rozjeżdżając odpadki i wciskając je w ziemię.W powietrzu nadal dominuje woń smażonej cebuli i lampek oliwnych.I oczywiście główna atrakcja ulicy: dziewczęta na schodach i drewnianych balkonach ciągle piszczą słowa zachęty i obrzucają inwektywami każdego, kto wpadnie im w oko.Ale w miarę jak gaśnie światło dnia i słabnie upał, ulicę zapełnia nowy rodzaj ludzi.Mężczyźni zbici w gromadki przy kramach z paan są bardziej rozwichrzeni, a ich rozmowy pełne sekretów.Kobiety, zwyczajne kobiety, rzadkie zjawisko w ciągu dnia, całkiem zniknęły.Pojedynczy przechodnie przemykają chyłkiem bez rozglądania się na boki.Spieszą do domów, by przy kolacji opowiedzieć żonom, co się zdarzyło w ciągu dnia.Falkland Road biorą teraz we władanie grupki trzymających się za ręce chłopców, którzy z oczyma błyszczącymi od taniego araku wolnym krokiem mijają szeregi otwartych drzwi.Ich pikantne żarty to przybierają na sile, to cichną, w zależności od tego, czy w pobliżu są dziewczęta, czy zabijaki o chmurnym spojrzeniu, szukający zaczepki albo okazji łatwego zarobku.Robert wkracza w ten świat żwawym krokiem mieszkańca miasta, rzucając ukradkowe spojrzenia na prawo i lewo.Nie wie, dokąd idzie.Nie musi tego wiedzieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl