[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lores odwrócił się od rumowiska, przyciskając ramiona do pier­si, i powoli przestawał się trząść.Jego wzrok padł znów na Tashi­ra i sam widok chłopca zdał się rozniecić na nowo jego gniew.- Co w tym szalonego? - zapytał.- Dar przenoszenia może siać spustoszenie, a nawet zabijać.Wiem to lepiej niż ty.To przecież mój dar.- To także jeden z moich darów, ty przeklęty głupcze! - wark­nął Vanyel.- I pewnego razu niemal straciłem nad nim pano­wanie, bo mój dar wybuchł niespodziewanie i cierpiałem męki, które nawet silnego mężczyznę mogłyby doprowadzić do sza­leństwa.Ale tutaj nie stało się nic podobnego! Ten chłopak ni­gdy nie przejawiał aż takiej mocy! I w dodatku wcale nie był kształcony, tak? To niemożliwe!- Skąd mamy wiedzieć, że nikt go nie uczył? - W oczach Loresa iskrzyły się błękitne refleksy z magicznego światełka nad głową Vanyela.- Tylko on został przy życiu! To on musiał to zrobić!Vanyel miał na to tuzin gotowych ripost na końcu języka, lecz żadna z nich nie wydała mu się dość mądra.Ty idioto, ciekawe, jak to możliwe, że z ciebie taki ekspert w kwestii darów i magii? A czy szukałeś kogoś, kto mógł się ukryć do czasu, aż ty znajdziesz Tashira i w swojej głupocie rozpra­wisz się z nim? Albo czy zidentyfikowałeś, lub przynajmniej policzyłeś wszystkie ciała, tak żeby ich liczba zgadzała się z liczbą osób, o których wiadomo było, że przebywają w pałacu?Zacisnął zęby, aby tylko żadne z tych pytań nie wyrwało się z jego ust.Było rzeczą oczywistą, że Lores pokpił sprawę, a ruganie go i tak nie mogłoby odwrócić skutków jego nieudolności.- Sami nie mogliśmy w to uwierzyć, na początku - niechęt­nie przyznał Lores.- Myśleliśmy, że musiał to być.och, jakiś stwór z dzikich ostępów Pelagris, albo nawet coś, co zmajstro­wali sami Mavelanowie.Naprawdę nie mieliśmy pojęcia, co to mogło być, a kiedy usiłowaliśmy pytać o cokolwiek Tashira, ten nie chciał odpowiadać.Z początku był.jakby zamroczony.A potem zwyczajnie odmawiał mówienia czegokolwiek, z wy­jątkiem tego, że nic nie pamięta.- Lores potrząsnął głową.-Nie pamięta? Jakże on może nie pamiętać czegoś, co uczyniło coś takiego? Chyba że kłamał albo zrobił to wszystko w napa­dzie złości, a potem wymazał z pamięci.- Lores jeszcze bar­dziej przycisnął do piersi swe splecione ramiona, jak gdyby usi­łował w ten sposób zapewnić sobie bezpieczeństwo.- Co mogli­śmy zrobić? Straż była struchlała ze strachu, nikt nie chciał brać czegoś takiego na swoje barki.W końcu wrzuciliśmy chłopaka do wartowni, tam przy głównej bramie, bo mieszczanie nie chcieli go w swym więzieniu i nikt nie chciał schodzić do cel w podzie­miach pałacu.Pchnęliśmy posłańca, który ma sprowadzić Ver­dika, bo to przecież on siał największy ferment w sprawie chłop­ca.Verdik jest co prawda Mavelanem, ale i tak nie ma szans, żeby przemówić chłopakowi do rozumu.Będzie musiał się nim zająć, a jest magiem.Uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli magiem zajmie się inny mag.Szczególnie mordercą.- Morderstwa mu nie udowodniono.Lores przeszył Vanyela piorunującym spojrzeniem.Ten z uporem powtórzył swe słowa:- Morderstwa mu nie udowodniono.Nic nie udowodniono.I co więcej, chciałbym wiedzieć, jak, u diabła, herold mógł na­paść na Towarzysza.Lores zaczął się przechadzać, cztery kroki od Vanyela, cztery z powrotem.- Wepchnęliśmy go tam, pozbieraliśmy ciała.to, co z nich zostało.Wszystko się uspokoiło.I wtem, zaledwie jedną miarkę świecy temu, pojawił się ten demon.- Towarzysz.Lores odwrócił się, aby znów ugodzić go swym ostrym spoj­rzeniem, lecz wyraz oczu Vanyela przeląkł go.- Pojawił się Towarzysz i zaczął forsować drzwi.Straż za­wiadomiła mnie o tym, a ja posłałem po posiłki.Myślałem, że to demon.Pomoc dotarła tu mniej więcej wtedy, gdy de.To­warzysz stratował drzwi i zaczął uciekać razem z chłopcem.W wartowni był ten bat, więc wziąłem go.myślałem sobie: demon, nie demon, ma ciało konia.- Wzruszył ramionami.-Dalszy ciąg znasz.- Nie przesłuchałeś go nawet pod zaklęciem Prawdy? - wark­nął Vanyel, tracąc cierpliwość do bezmyślności i zatwardziałej głupoty tego człowieka.Lores zdał się zbity z tropu.- Pod zaklęciem Prawdy? Dlaczego? Co to ma ze mną wspól­nego?- O Bogini Wcielona! Każdy herold zna zaklęcie Prawdy pierwszego stopnia! Czy twój mentor nigdy.- Vanyel prze­rwał na widok ogłupiałej twarzy Loresa.- Twój mentor nigdy ci nie mówił?Lores potrząsnął głową.- Bogowie! - Vanyel podszedł do chłopca, który nadal sie­dział bezwładnie z głową obwisłą między kolanami.- Tashi­rze? - powiedział łagodnie, klękając obok niego.Gdy młodzie­niec uniósł głowę, Vanyel zebrał się w sobie, jednakże widok oczu chłopca, jego twarz.i ten błędny, zagubiony i błagalny wzrok chwyciły go za serce.- Tashirze, pamiętasz coś z wyda­rzeń ostatniej nocy? Cokolwiek?Oczy Tashira wciąż jeszcze przesłaniała mgła, chłopiec tępo potrząsnął głową.Vanyel szarpnął nim delikatnie.- Zastanów się.Kolacja.Pamiętasz, jak ojciec wezwał cię do siebie podczas kolacji?- Ja.- Chłopiec miał głos niski, niemal identyczny z bary­tonem Vanyela.- Chyba tak.Tak.Chciał.abym dokądś po­jechał.- Dokąd, Tashirze? - dopytywał się Vanyel.- Ja.nie pamiętam.- Pamiętasz, żeście się kłócili?Niezdecydowane skinienie głową.Pod oczami Tashira zacza­iły się cienie, które nie miały nic wspólnego ze sposobem, w jaki światło padało na jego twarz.- Nie chciałem jechać.Chciał mnie gdzieś posłać.Nie pa­miętam dokąd [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl