Pokrewne
- Strona Główna
- Briggs Patricia Mercedes Thompson 08 Niespokojna Noc
- Huelle Pawel Mercedes Benz (2)
- Huelle Pawel Mercedes Benz
- Lackey Mercrdes Przesilenie
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Przeznaczenia Sagi o Elryku Tom III
- Duncan Dave Przeznaczenie miecza (SCAN dal
- duncan przeznaczenie miecza
- Siesicka Krystyna Ludzie jak wiatr
- Terry Pratchett Ciekawe czasy
- Robert Ludlum Mozaika Persifala
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- anndan.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poczekała, aż Skif ją wyprzedzi; skoro tak lubi dowodzić,niech się trochę pomęczy.Cymry zwolniła, kiedy jej kopyta trafiły na śliskie ka-mienie.Elspeth poczuła, jak Gwena napina wszystkie mięśnie, przygotowując siędo wspinaczki.Ta okazała się najczystszym koszmarem.Gdyby nie to, że Towarzysze stąpałyznacznie pewniej niż ludzie i nawet w takich warunkach były o wiele szybsze,zsiadłaby i ruszyła na piechotę.Trzymała się siodła obiema rękami i mocno ści-skała kolanami boki Gweny czując, jak pot spływa jej po plecach.Gdyby tylkomiała dość odwagi, zamknęłaby oczy.Gwena potykała się i ślizgała na mokrychkamieniach, padała na kolana nieomal na każdym zakręcie, a kiedy kołysała się naboki, Elspeth kołysała się wraz z nią, wcale nie polepszając sprawy.Jedyną zaletąścieżki było to, że Towarzysz mógł trochę odetchnąć po morderczym wyścigu.Cymry i Skifowi nie szło ani trochę lepiej, co stanowiło kolejne zagrożenie,bo gdyby Cymry potknęła się i spadła, pociągnęłaby je obie za sobą i zginęlibywszyscy czworo.Gwena stanęła na chwilę, jakby odczytała tę myśl, i poczekała,aż drugi Towarzysz oddali się.Zwiesiła głowę i ciężko oddychała, korzystającz każdej sekundy odpoczynku, a Elspeth rzuciła okiem w dół.Z miejsca, w którym stanęły, widziała całą ścieżkę nikogo oprócz nichna niej nie było.Jeszcze.Na samym dole, gapiąc się na nią założyłaby sięo każdą sumę, że się gapią stały ciemnozłote zwierzęta, nieomal niewidoczne193na tle traw, ale odcinające się od zieleni przy wodospadzie.Wokół nich kręciły sięgibkie, ciemnobrązowe kształty, co powiedziało jej, że stado, które ich ścigało,nie opłakiwało straty przewodnika.Wręcz przeciwnie. Teraz wiem, co majaczyło na horyzoncie.Ciekawe tylko, skąd to przyla-zło. Pomiędzy nimi podskakiwało coś jeszcze: małe czarne stworzenia.Wy-wnioskowała z ich zachowania, że odbywają coś w rodzaju narady i najwyrazniejte czarne skoczki przejęły dowodzenie.Stwory, które dotychczas ich goniły, roz-siadły się pod zboczem na straży, złociste zwierzęta ruszyły w górę z upiornymuporem, a czarne punkty rozwinęły skrzydła i wzbiły się w powietrze. Kruki! ,rozpoznała je w końcu. O matko, jakie olbrzymie! Ptaki kierowały się prostona nich i na pewno mogły narobić szkód swoimi potężnymi dziobami i ostrymiszponami.Wyszarpnęła łuk, modląc się, by cięciwa nie zamokła, naciągnęła ją i posłaław powietrze pół tuzina strzał.Tylko trzy dotarły do celu, jedna przez czysty przypadek, kiedy kruk znalazłsię w jej zasięgu, bo chciał uniknąć innej.Z tych trzech dwie zabiły, a jedna tylkoraniła ptaka, który runął w dół, wściekle machając jednym skrzydłem i wrzeszczącz bólu.To wystarczyło jednak, aby odstraszyć resztę; rozpierzchły się na boki,z dala od jej strzał i zaczęły posuwać się w górę tak szybko, jak tylko mogły.Gwena ruszyła się i Elspeth zmuszona była schować, łuk, aby utrzymać sięw siodle.Znajdowały się nie wyżej niż na jednej trzeciej urwiska, z daleka odschronienia w ruinach.Miała tylko nadzieję,że w ogóle do niego dotrą i nie spo-tkają tam innych prześladowców.Dokądkolwiek poleciały kruki, na pewno nie przygoniły do ruin kolejnej ban-dy wyczarowanych bestii i nie zaatakowały już heroldów.Elspeth westchnęłaz ulgą na widok krawędzi zbocza, a Gwena jej zawtórowała; jedynym zagroże-niem, jakie musiały jeszcze pokonać, były ostatnie metry zdradliwej ścieżki.El-speth nie patrzyła w dół, bo widok Równiny przyprawiał ją o lęk wysokości.Niemogła też użyć wzroku, żeby zbadać, krainę przed nimi: przeszkadzał jej albostrach, albo coś stamtąd zakłócało jej zdolności.Wydawało jej się, że droga byławolna, ale na wszelki wypadek znów wydobyła łuk.Wydostali się na szczyt tuż przy ruinach, wysmaganych wiatrem i porośnię-tych chwastami.Nie było czasu na podziwianie architektury: za nimi szło zagro-żenie, przed którym należało się ukryć albo znalezć miejsce stosowne do odpie-rania ataków.Elspeth nie miała szans, aby dosięgnąć z łuku nowych napastników.Wiedziała jedno: są znacznie więksi od tych, którzy ścigali ich na prerii, i okrycirogowymi łuskami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Poczekała, aż Skif ją wyprzedzi; skoro tak lubi dowodzić,niech się trochę pomęczy.Cymry zwolniła, kiedy jej kopyta trafiły na śliskie ka-mienie.Elspeth poczuła, jak Gwena napina wszystkie mięśnie, przygotowując siędo wspinaczki.Ta okazała się najczystszym koszmarem.Gdyby nie to, że Towarzysze stąpałyznacznie pewniej niż ludzie i nawet w takich warunkach były o wiele szybsze,zsiadłaby i ruszyła na piechotę.Trzymała się siodła obiema rękami i mocno ści-skała kolanami boki Gweny czując, jak pot spływa jej po plecach.Gdyby tylkomiała dość odwagi, zamknęłaby oczy.Gwena potykała się i ślizgała na mokrychkamieniach, padała na kolana nieomal na każdym zakręcie, a kiedy kołysała się naboki, Elspeth kołysała się wraz z nią, wcale nie polepszając sprawy.Jedyną zaletąścieżki było to, że Towarzysz mógł trochę odetchnąć po morderczym wyścigu.Cymry i Skifowi nie szło ani trochę lepiej, co stanowiło kolejne zagrożenie,bo gdyby Cymry potknęła się i spadła, pociągnęłaby je obie za sobą i zginęlibywszyscy czworo.Gwena stanęła na chwilę, jakby odczytała tę myśl, i poczekała,aż drugi Towarzysz oddali się.Zwiesiła głowę i ciężko oddychała, korzystającz każdej sekundy odpoczynku, a Elspeth rzuciła okiem w dół.Z miejsca, w którym stanęły, widziała całą ścieżkę nikogo oprócz nichna niej nie było.Jeszcze.Na samym dole, gapiąc się na nią założyłaby sięo każdą sumę, że się gapią stały ciemnozłote zwierzęta, nieomal niewidoczne193na tle traw, ale odcinające się od zieleni przy wodospadzie.Wokół nich kręciły sięgibkie, ciemnobrązowe kształty, co powiedziało jej, że stado, które ich ścigało,nie opłakiwało straty przewodnika.Wręcz przeciwnie. Teraz wiem, co majaczyło na horyzoncie.Ciekawe tylko, skąd to przyla-zło. Pomiędzy nimi podskakiwało coś jeszcze: małe czarne stworzenia.Wy-wnioskowała z ich zachowania, że odbywają coś w rodzaju narady i najwyrazniejte czarne skoczki przejęły dowodzenie.Stwory, które dotychczas ich goniły, roz-siadły się pod zboczem na straży, złociste zwierzęta ruszyły w górę z upiornymuporem, a czarne punkty rozwinęły skrzydła i wzbiły się w powietrze. Kruki! ,rozpoznała je w końcu. O matko, jakie olbrzymie! Ptaki kierowały się prostona nich i na pewno mogły narobić szkód swoimi potężnymi dziobami i ostrymiszponami.Wyszarpnęła łuk, modląc się, by cięciwa nie zamokła, naciągnęła ją i posłaław powietrze pół tuzina strzał.Tylko trzy dotarły do celu, jedna przez czysty przypadek, kiedy kruk znalazłsię w jej zasięgu, bo chciał uniknąć innej.Z tych trzech dwie zabiły, a jedna tylkoraniła ptaka, który runął w dół, wściekle machając jednym skrzydłem i wrzeszczącz bólu.To wystarczyło jednak, aby odstraszyć resztę; rozpierzchły się na boki,z dala od jej strzał i zaczęły posuwać się w górę tak szybko, jak tylko mogły.Gwena ruszyła się i Elspeth zmuszona była schować, łuk, aby utrzymać sięw siodle.Znajdowały się nie wyżej niż na jednej trzeciej urwiska, z daleka odschronienia w ruinach.Miała tylko nadzieję,że w ogóle do niego dotrą i nie spo-tkają tam innych prześladowców.Dokądkolwiek poleciały kruki, na pewno nie przygoniły do ruin kolejnej ban-dy wyczarowanych bestii i nie zaatakowały już heroldów.Elspeth westchnęłaz ulgą na widok krawędzi zbocza, a Gwena jej zawtórowała; jedynym zagroże-niem, jakie musiały jeszcze pokonać, były ostatnie metry zdradliwej ścieżki.El-speth nie patrzyła w dół, bo widok Równiny przyprawiał ją o lęk wysokości.Niemogła też użyć wzroku, żeby zbadać, krainę przed nimi: przeszkadzał jej albostrach, albo coś stamtąd zakłócało jej zdolności.Wydawało jej się, że droga byławolna, ale na wszelki wypadek znów wydobyła łuk.Wydostali się na szczyt tuż przy ruinach, wysmaganych wiatrem i porośnię-tych chwastami.Nie było czasu na podziwianie architektury: za nimi szło zagro-żenie, przed którym należało się ukryć albo znalezć miejsce stosowne do odpie-rania ataków.Elspeth nie miała szans, aby dosięgnąć z łuku nowych napastników.Wiedziała jedno: są znacznie więksi od tych, którzy ścigali ich na prerii, i okrycirogowymi łuskami [ Pobierz całość w formacie PDF ]