[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Całkowite zniszczenie naskalnych rysunków w ciągu jednej nocy było na-prawdę niemożliwe.Nie dokonałoby tego nawet wielu ludzi.Ale mogło je zniszczyć coś innego.Szybko obracał głową, mając nadzieję, że uchwyci jeden z tych uciekają-cych kształtów, że je zaskoczy, ale widział jedynie kanion.Wycofał się dosamochodu, czujnie bacząc na wszelkie oznaki ruchu.Przesadził zamkniętedrzwi dżipa i włączył radiostację.Z głośnika dobiegł jazgot.Ostry, a jednakśpiewny gwar.Niczego podobnego wcześniej nie słyszał.Dostał dreszczy.Nacisnął guzik  mów.- Tu Cote.%7ładnej odpowiedzi, jedynie ten dziwny bełkot, głośniejszy i wyrazniejszyod zakłóceń.Zdał sobie sprawę, że ściany kanionu są zbyt wysokie.Radio wtym miejscu nie mogło działać.Był odcięty.Henry Cote dokonał w swoim życiu wielu dzielnych i brawurowych czy-nów: stawił czoło uzbrojonym żołnierzom Wietkongu; skakał ze skały doJeziora Wilczego Kanionu w wyniki pijackiego zakładu.Teraz jednak nie czułodwagi.Szybko wskoczył do dżipa i uciekł z kanionu, kierując się ku asfalto-wym drogom, do ludzi, do świata racjonalnego.63 Healey czekał na niego w budynku administracyjnym za centrum infor-macji turystycznej.Machnięciem dłoni zaprosił Henry'ego do biura i zaniknąłza nimi drzwi.- Znalazłem kolejne ślady wandalizmu przy Little.- zaczął Henry.- To coś więcej.Uczucie chłodu powróciło.I tyle jeśli chodzi o racjonalny świat.- Coś tu się dzieje - powiedział cicho dyrektor.Henry spojrzał na niego.- Chciałbym, żeby pan o tym wszystkim nie rozpowiadał.Wiem, że in-formacje wydostaną się na zewnątrz, bo zaangażowana jest policja, ale niechodzi tylko o wandalizm.Przede wszystkim zaginęła Laurie Chambers.Niema jej od dwóch dni.Nikomu o tym nie powiedziałem i czekałem dzień, poprostu żeby mieć pewność.wie pan, jaka ona jest, mogła zwyczajnie pójśćna całonocną zabawę i stracić poczucie czasu.ale nie wróciła i.żaden służ-bowy dżip nie został zabrany.Jej pikap stoi nadal przy domku.Henry usiadł.- Jezu - sapnął.- Laurie?- Wiem.- Ona zna teren jak własną kieszeń.- Jest jeszcze coś.Henry przygotował się na złe wieści.- Nie chcę, żeby to, co powiem, wypłynęło na zewnątrz.Rozumie mniepan? Nawet bym panu o tym nie mówił, gdyby nie odkrył pan tamtego.-Wziął głęboki oddech.- Mamy trupa.Kobietę.To nie Laurie, jest za mała, aleto kobieta i znalazłem ją tutaj, w budynku, w pracowni.Nie powiedziałem otym Pedleyowi, Jill, Raulowi ani nikomu.Policja jest w drodze, ale kazałemim załatwiać sprawę dyskretnie.Nie chcę nikogo niepotrzebnie niepokoić.- Rozumiem, dlaczego nie chce pan, by dowiedzieli się o tym turyści -rzekł Henry.Mniej więcej dziesięć lat temu w pobliżu Yosemite pojawił sięseryjny zabójca i frekwencja gwałtownie spadła, zagrażając kilku projektomparku.Kraina Kanionów to park znacznie prymitywniejszy, na uboczu, mniejpopularny od Yosemite.Ale dlaczego nie mówić pracownikom? Jaki jest tegocel?- Potrzebuję czasu, by wymyślić, jak to powiedzieć.Nie chcę, aby wszy-scy wpadli w panikę.- Nikt nie wpadnie w panikę.Sądzi pan, dyrektorze, że z kim ma do czy-nienia?64 - Tym niemniej niech pan na razie zatrzyma to dla siebie, dobrze? Zde-cyduję, kiedy nadejdzie właściwa pora.Z drogi prowadzącej w głąb parku dobiegło wycie syren.Henry wstał ichoć okoliczności nie były wesołe, miał ochotę się uśmiechnąć.Powstrzymałsię jednak.- Powodzenia - powiedział.Ciało było poturbowane, aż nierozpoznawalne.Razem z innymi strażni-kami Henry zerkał zza framugi do wnętrza pracowni.Wcześniej wyobraziłsobie nagie ciało zmarłej kobiety, leżące na stole, obok porozrzucanych na-rzędzi i artefaktów, niczym trup gotowy do autopsji.Zaskoczył go więc widokzwłok na podłodze przy regale.Sprane dżinsy, porwany, zaplamiony krwią T-shirt.Głowa zmieniona w miazgę opadała na ciemną posiniaczoną skórę szyi.Ludzie z zespołu medycyny sądowej badali ciało dłońmi w gumowych ręka-wiczkach, dotykali metalowymi suwmiarkami, fotografowali je i filmowali wróżnych ujęciach.Ją, napomniał się Henry.To jest  ona , nie  ciało.Kobieta nie wyglądała na pracownicę parku ani na kogokolwiek znajo-mego i krótka rozmowa z innymi gapiami potwierdziła, że wiedzieli tyle samoco Henry.Spekulowano, że to jeden z pracowników zamordował tę kobietę -któż inny mógł dostać się w nocy do budynku? - ale Henry ani przez chwilę wto nie wierzył i po wcześniejszej rozmowie wiedział, że dyrektor nie wierzył wto również.Nie, to miało związek z tamtymi aktami wandalizmu i Henry złatwością mógł sobie wyobrazić, jak tamte nagie blizniaczki biją kobietę naśmierć - tymi samymi prymitywnymi narzędziami, którymi zniszczyły sztukęnaskalną - i jak zanoszą jej ciało aż tutaj.Lekko ścisnął nogi, próbując opanować erekcję.Mimo upałów w ciągu dnia noc okazała się chłodna.Henry nie mógł za-snąć.Wyszedł na ganek domku i patrzył w pustynię, na poły spodziewającsię, że zobaczy dwie kobiece postaci, uwodzicielsko zdążające ku niemu.Chciał wierzyć, że akty wandalizmu były przypadkowe i bezcelowe, ale ciąglewracał myślami do tamtych blizniaczek.Gdzieś w głębi duszy wiedział, żeblizniaczki mają związek ze zniszczeniami i zastanawiał się, czy korekta arty-stycznej grafiki miała być przesłaniem, sposobem użytym przezcoś,by mu przekazać.przekazać mu co? Nie wiedział, nie miał choćby naj-mniej wiarygodnej hipotezy.Te niezrozumiałe wydarzenia, ten brak jasności65 dręczyły go, utrzymywały jego mózg w stanie ciągłej aktywności i nie pozwa-lały mu zasnąć.Spojrzał w stronę innych domków, ale nie dostrzegł nic prócz mroku.Wdomku Laurie Chambers włączono światło na ganku.Czemu? Czy miała tobyć boja naprowadzająca, przyciągająca ją na powrót do domu? Ale innedomki zdawały się opuszczone.To paradoksalne, że jedyny domek, którywyglądał na zamieszkany, to dom martwej kobiety.Martwej kobiety?Ona tylko zaginęła, powtarzał sobie, ale pomyślał o krwawej, zmiażdżonejtwarzy kobiety w pracowni i przeczuwał, że Laurie również została zamordo-wana.Przez gwiazdziste południowe niebo przemknął meteor.Henry dostrzegałgo przez ułamek sekundy kątem oka.Wspomniał cienie w ślepym kanionie,te ulotne przebłyski przemykających się czarnych kształtów, które nawet wbiały dzień okropnie go wystraszyły.Czy nadal tam były? - zastanawiał się wduchu.Jeśli tak, to co robiły? Ogarnęło go nagłe pragnienie, by pojechać dokanionu i sprawdzić.Wiedział, że to głupie.%7łe to złe.Wbrew wszelkim prze-pisom i resztkom zdrowego rozsądku, jakie posiadał.Ale chciał zobaczyćmalowidła naskalne w nocy, poszukać tych tajemniczych czarnych kształtów isprawdzić, czy znów nie niszczą starożytnych rysunków.Musiał to być zew indiańskiej krwi płynącej w jego żyłach.Nie zawahał się, nie próbował odwieść siebie od tego pomysłu, lecz na-tychmiast wszedł do domku, wziął klucze i zamknął drzwi frontowe.Zanimzdążył się rozmyślić, już jechał.Ale przecież wcale nie zamierzał się rozmyślić.Czuł silne pragnienie, bybyć tam, w kanionach, by samemu zobaczyć, co dzieje się tam w nocy.Choćnie rozumiał tego pragnienia - niemal przymusu - akceptował go.Henry znał szlaki w parku jak własną kieszeń i kiedy już zjechał z asfal-tówki, pędził po piaskowej drodze z taką łatwością, jakby krążył po ulicachwielkiego miasta w jasny, słoneczny dzień [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl